Wspólna patelnia dla dwojga

twojacena.pl 5 dni temu

Jedna patelnia dla dwojga

Czasami ludzie przestają się kłócić. I to już nie jest pojednanie. To koniec. Krzysztof i Małgorzata przeżyli razem dwadzieścia lat. Nie aż tak wiele, ale też nie tylko dwa. Najpierw była miłość, potem dzieci, później codzienne troski. A na końcu — zmęczenie. Sobą nawzajem, a choćby samymi sobą.

Z początku próbowali. Kłócili się, godzili, trzaskali drzwiami, starali się zrozumieć, wybaczać, wracać do siebie. Ale w końcu nastała cisza. Głucha, nieprzebita. Przestali spać w jednym łóżku. Rozdzielili się po pokojach. Nie byli wrogami, ale już nie rodziną. Po prostu dwoje ludzi, którzy przypadkiem mieszkali w tym samym mieszkaniu. A najgorsze — zaczęli jeść osobno. On — swoje. Ona — swoje. Własne półki, własne talerze. Własne życie. To był koniec. Taki, o którym nie mówi się głośno.

O rozwodzie nikt nie wspominał. Po co? Wszystko było jasne. Krzysztof poznał kobietę w sanatorium. Zaczął jeździć tam sam, bez Małgorzaty. Kobieta, Danuta, okazała się troskliwa, spokojna, cierpliwa. Pisała do niego listy, pytała, co u niego, dzieliła się przepisami. Małgorzata nikogo nie spotkała. Jej samotność była cicha i ciasna jak supel. Ale nie narzekała. Po prostu żyła. Jakby czekała, aż minie.

Rankiem było jak zwykle. Kuchnia zalana żółtym światłem, zapach taniego masła w powietrzu. Małgorzata stała przy kuchence. Na niej — maleńka patelnia. Na niej — jedno jajko. Nie omlet. Nie śniadanie dla dwojga. Po prostu — jajko. Małe, jak sama patelnia. Małe, jak ona sama. Szlafrok na niej stary, włosy — w nieudanej trwałej. Trzymała łopatkę i choćby nie patrzyła na patelnię. Po prostu stała.

Krzysztof wszedł do kuchni. W milczeniu. Postawił czajnik, chciał nalać sobie herbatę. Wszystko w nim było już postanowione. Odejdzie. Wkrótce. Musiał tylko zebrać rzeczy. Ale wtedy odwróciła się. Spojrzała na niego z tak bezbronną winą, iż o mało się nie potknął.

— Chcesz jajko? — wyszeptała, podając mu malutką patelnię.

Jakby w mur uderzył. Wszystko wróciło. Akademik. Jeden materac. Jedna szklanka. Jeden widelec dla dwojga. I ta sama dziewczyna w szlafroku, tylko wtedy — śmiejąca się, żywiołowa, z grzywką jak u kucyka. Mrugnęła i powiedziała: „U nas choćby jajko jest wspólne”.

Postawił patelnię. Przytulił ją. Przycisnął do siebie. I zaczął mówić. Nieskładnie, głupio. Że był głupcem. Że się pogubił. Że zapomniał, iż ona jest jego. Że wszystko, co wydawało się szare, było jednak ważne. Może choćby płakał. Nie widziała — ona przecież taka mała, a on taki wysoki.

Na kuchence przez cały czas leżało jajko. Żółtko — jak złoty guziczek. Jak znak. Jak ratunek.

Potem został. Zaczęli jeść razem. Wieczorami milczeli. A potem zaczęli mówić. Trochę. Ostrożnie. I nie od razu — znów się śmiać.

…Miłość nie zawsze jest głośna. Czasem żyje w ciszy. W jednej patelni. W pytaniu: „Chcesz jajko?” Bo jeżeli ci je ofiarują — to znaczy, iż wciąż jesteś komuś potrzebny.

Idź do oryginalnego materiału