Sprzedajemy dom, mama w odwiedziny!

twojacena.pl 3 godzin temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku:**

Siedziałam dziś na ławce w ogrodzie, wpatrując się w jabłonie, które tak pieczołowicie pielęgnowałam przez lata. Nagle zadzwonił mój stary telefon – ten z przyciskami, który wciąż uparcie trzymam przy sobie. Nowoczesne gadżety? Dziękuję, wolę to, co znam. Kiedy usłyszałam głos Wojtka, serce ścisnęło mi się w piersi.

— Mamo, posłuchaj… Z Martą rozmawialiśmy i uznaliśmy, iż czas sprzedać dom.

— Co?! — jęknęłam, osuwając się na drewnianą ławkę.

— No co się dziwisz? Po co ci tam we wsi marnieć? U nas będzie wygodniej. A z tych pieniędzy choćby kredyt spłacimy.

— I mam z wami mieszkać? Nie będę wam przeszkadzać? — spytałam, czując, jak dłonie mimowolnie zaciskają się na brzegu ławki.

— Mamo, no jak możesz! Oczywiście, iż nie! Pokój ci urządzimy, wszystko będzie po twojej myśli.

Słuchałam, gryząc wargi, aż do krwi. Nie pytał, nie tłumaczył – po prostu ogłosił decyzję. Nazajutrz miał przyjechać po mnie i moje rzeczy. Telefon odłożył gwałtownie – przecież tyle ma na głowie.

A ja zostałam sama, z myślami ciężkimi jak kamień.

***

Warszawa. Beton, szkło, chłód. Mieszkanie Marty to jak wystawa nowoczesnego designu: stolik ze szklanym blatem, czarne płytki na podłodze, wszystko sterylne, obce. Po moich starych, kolorowych tapetach choćby śladu nie zostało.

— Pani Marianno, proszę nie gotować tych zup! Całe mieszkanie śmierdzi! — Marta otworzyła okno z taką siłą, iż aż szyba zabrzęczała.

— To jak mam jeść? Przecież nie przywykłam do waszych dań… — odparłam, czując, jak gniew powoli zalewa mi gardło.

— Niech pani gotuje coś *normalnego*. Makaron z sosem, coś lekkiego. Przecież to nie wstyd! — Jej uśmiech był ostry jak brzytwa.

Tego dnia po raz pierwszy zamknęłam się w swoim pokoju i płakałam w poduszkę.

***

Wieczorem Wojtek odebrał telefon z błyskiem w oku:

— Tak, tak! Dom? W weekend można obejrzeć. Od ręki kupują? Świetnie!

— Już się znaleźli?! — wykrztusiłam, ledwie wierząc własnym uszom.

— No jasne, cenę dałem uczciwą. Remont i tak byłby potrzebny.

— A ty, Wojtek? — spojrzałam na syna twardo. — To wszystko twoja decyzja?

— O co ci chodzi? — wtrąciła się Marta. — Pani Marianno, niech pani już myśli o wnukach, a nie o remontach!

— Jakich wnukach? — ucięłam.

Zamilkła na sekundę, a potem burknęła:

— Właśnie dlatego, iż warunki mamy kiepskie.

— *Kiepskie*? To trzy pokoje w centrum! Ciebie wychowywałam w kuchni w bloku!

Wojtek przerwał:

— Mamo, i tak byś tam nie dała rady. Samotnie, na wsi… Ja bym nie nadążył dojeżdżać.

Zamilkłam. Rozmowa była skończona.

***

Następnego dnia wróciłam ze sklepu i zobaczyłam je – czarne worki, wypchane moimi rzeczami. Marta pakowała moje sukienki, te od święta, w które już nigdy nie wejdę.

— Co ty *robisz*?! — krzyknęłam.

— Porządkuję! — warknęła. — Pani tu narobiła syfu! —

— Gdzie moje rzeczy?!

— Wyrzuciłam śmieci. Trzeba było lepiej układać.

Zabrakło mi tchu. Te „śmieci” to były moje wspomnienia.

— Jutro robimy remont — dodała, wskazując sufit. — Będą panele i nowa lampa.

— Skąd na to pieniądze?

Nie odpowiedziała. Wzięła kolejną torbę i wyszła.

Tego wieczoru Wojtek usłyszał wszystko.

— Mamo, ona tylko się pomyliła…

— *Pomyliła*? Wyrzuciła pół mojej garderoby!

— Kupimy nowe!

— Przestań kłamać! — krzyknęłam. — Zaprosiliście mnie tutaj, a traktujecie jak intruza! choćby słuchawki mi skąpiliście!

Nazajutrz stanęłam w progu kuchni, gdzie Wojtek jadł pizzę.

— Wyjeżdżam. Do Bronki. Może znajdę pracę – mówią, iż i emerytom dają szansę.

— Mamo, co ty…?

— *Dość*! Twoja Marta chce mnie wykurzyć. Kłóci się o zapach jedzenia, o telewizor… Nie wytrzymam.

Zostawiłam ich. Zebrałam resztki rzeczy i pojechałam do przyjaciółki.

***

Gdy Marta wróciła, usłyszała to, czego nie spodziewała się nigdy:

— *Wynoś się*.

— Zwariowałeś?! Wrócisz do mnie na kolanach!

— Nic tu twojego nie ma. Dziś składam pozew.

Rozwód przeszedł szybko. Ona wyleciała na wczasy, a ślad po niej zaginął. Wojtek nie szukał.

Przyjeżdża do mnie czasem, prosi, żebym wróciła. Płaczemy oboje. Ja – bo serce pęka. On – bo w końcu zrozumiał.

Może się pogodzimy. Może za rok. Ale nie dziś.

Dziś patrzę na te jabłonie i myślę, iż szkoda domu. Ale bardziej szkoda syna.

Bo dom można odbudować. Zaufanie – nie zawsze.

Idź do oryginalnego materiału