Gdy babcia dowiedziała się, iż wnuk chce ją wyrzucić z mieszkania, gwałtownie je sprzedała i wyjechała do Włoch.
Coraz częściej dochodzę do wniosku, iż więzy krwi wcale nie gwarantują miłości, szacunku ani troski. W naszej rodzinie wydarzyła się historia, od której do dziś serce się ściska – opowieść o tym, jak wnuk prawie wyrzucił własną babcię na bruk. Ale ona okazała się sprytniejsza od nas wszystkich i postąpiła tak, iż jedni rwą włosy z głowy, a inni podziwiają jej siłę i charakter.
Poznajcie babcię Marię Nowak. Ma siedem lat emerytury za sobą i jest ucieleśnieniem energii, uroku życia i życiowej mądrości. Wychowała dwójkę dzieci, pomagała każdemu, kogo mogła, a po śmierci męża została sama w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu w samym centrum Poznania. I właśnie na ten lokal zwrócił uwagę jej ukochany wnuk – Krzysztof, brat mojego męża.
Krzysztof z żoną i trójką dzieci od lat tłoczyli się w ciasnym mieszkaniu teściowej. Hałas, kłótki, brak przestrzeni. Kupić coś swojego? Nie, po co? „Po co brać kredyt, skoro jest babcia z mieszkaniem?”. No i czekali. „Stara niedługo kopnie w kalendarz, i wszystko będzie nasze”. Nie mówili tego głośno, ale w każdym spojrzeniu, w każdym ironicznym uśmieszku Krzysztofa i jego żony Ewy czuć było tę myśl.
Ale babcia Maria miała zupełnie inne plany. Nie narzekała, żyła aktywnie – chodziła na koncerty, do teatru, a choćby na randki, co szczególnie wkurzało Krzysztofa. Nie mógł zrozumieć: „Jak to? Powinna już siedzieć przed telewizorem i czekać na koniec, a tu ciągle jakieś wycieczki!”. Czekanie na jej śmierć stawało się nudne, więc Krzysztof postanowił przyspieszyć sprawę. Zaproponował babci „dobrowolną” zamianę: ona przepisze mieszkanie na niego, a sama przeniesie się do domu opieki. Argumenty były „niezłe”: „Będziesz miała opiekę, lekarzy, a tutaj tylko nam przeszkadzasz”.
Babcia, usłyszawszy to, w milczeniu wstała, poszła do sypialni i zamknęła się na klucz. Następnego dnia była już u nas – u mnie i mojego męża. Od dawna wiedzieliśmy o planach Krzysztofa, a wcześniej choćby proponowaliśmy babci, żeby wprowadziła się do nas, a mieszkanie wynajęła i zbierała na wymarzoną podróż do Grecji. Babcia się wahała, ale po słowach wnuka – postanowiła działać.
Pomogliśmy jej wynająć mieszkanie – trafili się porządni lokatorzy. Babcia zaczęła odkładać pieniądze. Wtedy Krzysztof wpadł w szał: zadzwonił, urządził awanturę, oskarżył mojego męża o „pranie mózgu” babci i zażądał… pieniędzy z wynajmu. Jego żona Ewa nagle zaczęła nas częściej odwiedzać, najpierw z dziećmi, potem sama. Chodziła, plotkowała, pytała o „zdrowie ukochanej babci”. Ale intencja była jasna – czekali, aż babcia w końcu „odejdzie”, a mieszkanie trafi w ich ręce.
Ale życie napisało inny scenariusz.
Babcia Maria poleciała do Grecji. Jej oczy błyszczały z zachwytu, gdy przysyłała nam zdjęcia spod Akropolu. A gdy wróciła, nie zamierzała przestać. Powiedziała: „Chcę więcej!”. Zaproponowaliśmy, żeby sprzedała swoje mieszkanie, kupiła małe kawalerko na peryferiach, a resztę pieniędzy przeznaczyła na podróże.
Sprzedała swoją „trzypokojówkę” i kupiła przytulne M2 na nowym osiedlu. Za pozostałe pieniądze ruszyła w Europę: zwiedziła Włochy, Niemcy, a we Francji… poznała mężczyznę. Francuza, wdowca, emeryta. Spotkali się na wycieczce, a miesiąc później… wzięli ślub. Brzmi niewiarygodnie? Byliśmy z mężem na ich weselu – mała ceremonia pod Paryżem, szampan, świece, śmiech. Było pięknie i wzruszająco.
A Krzysztof? Znów się odezwał. Znów żądał od babci… teraz już jej nowego mieszkania. „Oddaj to M2, skoro i tak wyjechałaś!” – ryczał przez telefon. Do dziś nie wiem, jak oni wszyscy mieli się tam pomieścić.
Babcia tylko się uśmiechnęła: „Jeśli chcecie, przyjedźcie w odwiedziny – u nas z Pierre’em jest świetny taras”.
Teraz często rozmawiamy przez telefon. Babcia jest szczęśliwa. Mówi, iż po raz pierwszy w życiu czuje, iż żyje dla siebie. Nic od nas nie chce, ale zawsze jesteśmy w kontakcie. I wiecie, co jest najstraszniejsze w tej historii? Nie to, iż Krzysztof z żoną czekali na jej śmierć. Tylko to, iż nie potrafili w niej zobaczyć człowieka. Widzieli tylko metry kwadratowe.
Więc morał jest prosty: nie mieszkanie zdobi człowieka, ale dobre serce. A jeżeli stawiacie majątek ponad rodzinę – nie dziwcie się, iż zostaniecie z niczym.