Witam! Dzwonię w sprawie pokoju z ogłoszenia!

newskey24.com 5 dni temu

Próg mieszkania, w którym mieszkała Janina Igorewna, przekroczyła prawdziwa „szara myszka”: miała na sobie znoszone dżinsy, wyblakły t-shirt, a na nogach lekko zużyte trampki. W rękach trzymała torbę, również niezbyt nową. Jej jasne, falujące włosy były upięte w prosty kucyk. Twarz bez makijażu nie przyciągała uwagi, ale oczy… były ogromne, niebieskie i przenikliwe.

Po krótkich oględzinach Janina Igorewna kiwnęła głową: „Wejdź!”
– A więc tak, moja droga, prądu nie marnować, wody też oszczędzać, rozumiesz?! I żeby było czysto! Żadnych gości! Masz pytania?
Dziewczyna uśmiechnęła się i skinęła głową: „Tak, dobrze!”

– Posłuszna, pomyślała Janina, prawdziwa rzadkość w dzisiejszych czasach… Od razu widać, iż ze wsi przyjechała.
Z dalszej rozmowy wynikało, iż dziewczynka miała na imię Elżbieta i rzeczywiście pochodziła z małej miejscowości, gdzie jej rodzina prowadziła własne gospodarstwo, a sama przyjechała do miasta, aby studiować weterynarię.
– Rozumiem, będziesz leczyć świnie! – podsumowała Janina Igorewna.
Elżbieta nie okazała choćby cienia urazy, jedynie uśmiechnęła się: – I świnie, i krowy, i konie, a także kotki, pieski – wszystkich! Zwierzęta przecież też chorują.
– No tak, no tak! Tu ludzi nie ma komu leczyć, ale świnie to już proszę bardzo! – zirytowała się szczerze kobieta.

***
Ogólnie lokatorka wywarła na Janinę dobre wrażenie: skromna, nieszczególnie śmiała, cicha, posłuszna, staranna – porządek zrobi w mieszkaniu, ugotuje sobie i jeszcze gospodynię poczęstuje.
Zwłaszcza placki Elżbiety były niesamowite: apetyczne, cienkie jak papier, perforowane i złociste. Ręka Janiny sama sięgała po takie smakołyki! Te placki to był prawdziwy cud kulinarny: rozpuszczały się w ustach, zanim jeszcze dotarły do żołądka.
Janina Igorewna i Elżbieta choćby się zaprzyjaźniły, czasem spędzały wieczory przy herbacie.

I wszystko pewnie byłoby dobrze, a Elżbieta spokojnie ukończyłaby studia, wynajmując pokój u Janiny Igorewnej. Ale wtedy, po półrocznym pobycie na północy, wrócił syn kobiety – Michał. Młody przystojny mężczyzna, można powiedzieć – piękny („cały ojciec” – myślała z westchnieniem matka).
Sama Janina Igorewna uwielbiała nazywać ukochanego syna po francusku „Michel”. Sam młodzieniec skrzywił się na to miano, ale znosił: „w końcu to mama”.

Trzeba powiedzieć, iż wychowywała syna sama i z tego powodu uważała go za swoją własność. Może dlatego fakt, iż jej Misiu miło rozmawia z lokatorką w kuchni i z apetytem zjada placki, wprowadził Janinę w stan szoku. I dobrze byłoby, gdyby to były tylko placki! Ten „łajdak” jednocześnie pożerał wzrokiem tę „dojarkę”. Janina Igorewna osiwiała na miejscu od tego odkrycia.
– Mój syn nie ma smaku! – pomyślała z przerażeniem.

***
Od tego momentu Janina znienawidziła swoją lokatorkę: i podłogi teraz nie myła tak, i mówiła nie tak, a choćby placki wydawały się już nie tak smaczne. A najbardziej Janinę przerażało to zakochane spojrzenie, jakim jej synek, jej krew z krwi, spoglądał na tę „szarą myszkę”, „wieśniaczkę ze stodoły”…
– Na mnie, swoją mamę, jedynego bliskiego człowieka, nigdy tak nie patrzył! – myślała z irytacją, łzy wylewała nocami w poduszkę.
– Żmiję, żmiję na piersiach wygrzałam! – szlochała w słuchawkę, dzieląc się tragedią z bliską przyjaciółką, samotną w swoim wieku, Irmą Wiktorówną.
– Myślałam, iż Misiek choćby nie spojrzy na tę „szarą myszkę”. Dlatego ją wpuściłam do domu! A ona oczy sobie pomalowała, włosy rozpuściła i placuszkami go zwodzi!
Irma wysłuchała przyjaciółki, westchnęła i wyraziła swoją autorytarną opinię:
– Uważaj, Janeczko, żeby ci twojego syna nie zaczarowała! Tym stwierdzeniem Irma dolała oliwy do ognia nienawiści i nieporozumień, niemal doprowadzając przyjaciółkę do zawału serca.

Nie żeby Janina wierzyła w takie rzeczy jak urok czy odwrotność… nazywała to „ciemnotą i dzikością”, po prostu sama myśl o tym, iż jakaś obca kobieta przyciągała uwagę syna, doprowadzała kobietę do szaleństwa.
Teraz całymi dniami łamała sobie głowę, co zrobić i jak odciągnąć syna od tej „wieśniaczki”. Ale oczywiście nie zamierzała pokazać się jako chamka i wyrzucać dziewczyny za drzwi. W każdym razie wtedy. Przecież wtedy straci w oczach syna i jeszcze nie daj Boże odejdzie od niej.
– Nieee! Trzeba działać mądrzej, trzeba w jakiś sposób pokazać tę dziewczynę w złym świetle, by syn się odwrócił.

***
Janina Igorewna kilka dni z rzędu myślała, jak odwieść syna od lokatorki. Ta chodziła sobie jak gdyby nigdy nic, piekła placki, gotowała zupy i udawała, iż nie zauważa przeszywającego spojrzenia Janiny. Raz tylko zapytała:
– Pani Janino, czy nie jest Pani chora? Wygląda Pani jakoś smutno i blado… I nic Pani nie je…
– Wszystko w porządku! – burknęła Janina pod nosem i zniknęła w swoim pokoju, by wymyślić dalszy plan zniszczenia „złośnicy”. W głowie miała różne myśli… choćby zastanawiała się, czy nie otruć bezczelnej. Ale Janina od razu się przeżegnała: – Przepraszam, Boże! Jaki to grzech przyszedł do głowy.
Zanim Janina Igorewna zdążyła coś wymyślić, Michał pewnego dnia wrócił do domu z pierścionkiem i kwiatami i oświadczył się Elżbiecie! Janina Igorewna całkiem wtedy straciła panowanie nad sobą i, jak to się mówi, „oszalała”.

– choćby matki się nie wstydził, hultaj! – znów szlochała całą noc w poduszkę – Nie liczy się ze mną! Kocha tylko tę dziewczynę!
Janina z gniewem otarła łzy i podeszła do okna… odwróciła się i nagle jej wzrok padł na stolik nocny. Leżały tam jej kolczyki z szmaragdami. Kolczyki stare, warte niemało. Dostała je w spadku po matce, a ta od swojej matki… Przypomniała sobie, z jakim zachwytem Elżbieta zawsze patrzyła na kolczyki i zachwycała się ich pięknem.
– No to ci pokażę! – zasyczała Janina złośliwie, zdecydowanie chwytając kolczyki, zawinęła je w chusteczkę i wsadziła do swojej torebki.
Prawdę mówiąc, wtedy sama nie bardzo zdawała sobie sprawę, co robi i jak zamierza dalej postąpić.

***
Rano Janina obudziła się w dobrym nastroju, dzisiaj zamierzała pozbyć się tej wieśniaczki z domu. Na zawsze.
Przy śniadaniu z fałszywym uśmiechem… smarując sobie chleb masłem, zwróciła się do syna: – Michel, nie wziąłeś przypadkiem moich kolczyków z szmaragdami? Nie mogę ich znaleźć…
– Mamo, ale po co mi one? Co ja, panna na wydaniu, czy co? – zdziwił się Michał.
Wtedy Janina Igorewna z uśmieszkiem odwróciła się do Elżbiety: – A ty nie widziałaś moich kolczyków?
Elżbieta poczerwieniała, sama myśl, iż ktoś mógłby ją posądzić o kradzież, sprawiała, iż traciła pewność siebie, unikała wzroku i płakała.
– Nie wzięłam nic! – powiedziała cicho Elżbieta, dławiąc się łzami.
– No, co ja mówiłam?! To ona! Przywłaszczyła sobie moje kolczyki i wysłała je swoim biednym krewnym na wsi…

– Ale moi krewni wcale nie są biedni – zaprzeczyła dziewczyna – I nigdy nie bierzemy cudzych rzeczy! Dlaczego Pani tak mówi?
– To ty dlaczego tak robisz? Zwrot mi moje kolczyki i wynoś się stąd.
– Nie mam nic Pani… Możecie choćby zadzwonić po policję!
– Co z tego, iż ich wezwiesz, już dawno są u twoich krewnych!
Janina zupełnie wtedy straciła panowanie nad sobą i krzyczała coraz bardziej, nie będąc w stanie powstrzymać strumienia złych słów skierowanych do dziewczyny.
– Mamo, co ty mówisz? Liza nie mogła tego zrobić! Na pewno zapomniałaś i sama gdzieś je odłożyłaś.
Wszyscy troje przeszukali mieszkanie, aż Michał przypadkiem trącił matczyną torebkę i wypadła z niej chusteczka z kolczykami.

Mężczyzna stanął zdumiony ze znaleziskiem w rękach.
– Jak mogłaś, mamo? – zapytał patrząc na matkę oczami pełnymi rozczarowania.
– Po prostu się pomyliłam, synku, rozumiesz, zapomniałam! – próbowała kręcić Janina Igorewna.
– Mamo, wszystko widziałem! Byłaś okropna! Odchodzimy z Lizą na wynajęte mieszkanie – oznajmił Michał.
– Zaczekaj, jeszcze z tą dziewuchą przekonasz się, co to znaczy cierpieć! – zawołała Janina Igorewna, zdławiona łzami.
Michał wyszedł z pokoju bez słowa, wziął Elżbietę za rękę i wyprowadził ją z domu Janiny Igorewnej.
Wynajęli mieszkanie, pobrali się i byli razem bardzo szczęśliwi. Pewnego dnia Michał zadzwonił do Irmy Wiktorówny.

– Michał, twoja mama trafiła do szpitala! Ma zawał serca. Płacze, chce cię zobaczyć…
Elżbieta, dowiedziawszy się, iż teściowej źle, zaczęła się szykować, ugotowała jej kotlety na parze, gotował rosół z kluskami, po drodze kupiła owoce…
Michał do matki nie poszedł, tłumacząc się brakiem czasu.
***
Gdy Elżbieta stanęła na progu sali, Janina Igorewna rozpłakała się. Miała nadzieję, iż przyjdzie syn, a przyszła ta znienawidzona dziewczyna, która zrujnowała jej życie, zabrała to, co najdroższe.
– No, dlaczego Pani się rozchorowała, mamo? Proszę, zjedzcie rosół, pierożki… – mówiła Elżbieta. – Chce Pani, nakarmię Panią łyżeczką, póki ciepłe.
– A Michałek czemu nie przyszedł? – zapytała cicho, z zawodem Janina.
– Michał jest bardzo zajęty w pracy…

Janina Igorewna ze zrozumieniem kiwnęła głową i zapłakała…
– Przepraszam, Lizo, jestem ci tak bardzo winna… Wracajcie do domu, bardzo mi was brakuje…
– Ależ, Kochana Mamo, nie jesteście winna, po prostu się pomyliliście, zapomnieliście i zdenerwowaliście! Wszystko będzie dobrze.
Kiedy Liza odeszła, sąsiadka z pokoju powiedziała Janinie Igorewnie: – Dobra masz córkę! Ładna, dobra, uważna!
Janina uśmiechnęła się – Tak, dobra!
Kiedy Janina Igorewna wyzdrowiała, odebrali ją ze szpitala Michał i Elżbieta razem. Żyli we trójkę w mieszkaniu Janiny Igorewnej, aż Liza skończyła studia. Potem wszyscy razem przeprowadzili się na gospodarstwo do rodziców Lizy. Dom tam jest ogromny, miejsca dużo… a i dodatkowe ręce do pracy się przydadzą.
Janinie Igorewnej tak się spodobało na gospodarstwie, iż teraz nie chce słyszeć nic o mieście. Tym bardziej, iż młodym urodził się chłopiec, Szymonek, który jest uwielbiany przez wszystkich. Podczas gdy rodzice Lizy zajmują się gospodarstwem, Liza leczy zwierzęta, a Michał zarządza sklepem farmerskim, Janina Igorewna poświęca całą swoją uwagę małemu Szymonowi.

Często można teraz usłyszeć od niej:
– Taka lokatorka to dar z nieba!
Taka historia!

Idź do oryginalnego materiału