Pewnego wieczoru, po zajęciach tańca, moja pięcioletnia córka oznajmiła, iż będzie miała nową mamę swoją trenerkę. Starałam się zachować spokój, ale jej słowa nie brzmiały jak żart. Im więcej mówiła, tym wyraźniej czułam, iż coś się dzieje za moimi plecami coś, na co nie miałam choćby odwagi pomyśleć.
Zrezygnowałam z marzeń dla córki. Od dziecka marzyłam, by zostać zawodową tancerką turniejową. Kochałam muzykę, płynne ruchy, błysk kostiumów. Taniec sprawiał, iż czułam się żywa jakbym potrafiła latać. Przez chwilę wydawało się, iż jestem na dobrej drodze.
Brałam udział w małych konkursach, ciężko pracowałam. choćby po ślubie z Arturem chodziłam na zajęcia, trzymając się marzeń. Nie planowaliśmy dziecka tak szybko, ale życie nas zaskoczyło. Gdy zaszłam w ciążę, wszystko się zmieniło.
Priorytety się przesunęły. Myślałam, iż to tylko przerwa, ale gdy urodziła się Zosia, stało się jasne nie wrócę. Czas, energia, szanse wszystko przepadło. Teraz byłam mamą.
Ale nigdy tego nie żałowałam. Zosia była najlepszą rzeczą, jaka mnie spotkała. Jej małe rączki, wielkie oczy, sposób, w którym mówiła mamo napełniała moje serce w sposób, w jaki taniec nigdy nie potrafił.
Kochałam ją bardziej, niż myślałam, iż można kochać drugą osobę.
Ale marzenie, choćby odłożone, wciąż w tobie żyje. I głęboko w sercu miałam nadzieję, iż Zosia też pokocha taniec.
Dlatego, gdy przyszła i powiedziała, iż chce chodzić na zajęcia po tym, jak Artur pokazał jej moje występy, omal nie rozpłakałam się. Zapisałam ją jeszcze tego samego dnia.
Ale niedługo zauważyłam, iż Artur zachowuje się inaczej. Był zdystansowany, ciągle pracował do późna, a w domu milczał.
Pewnego wieczoru nie wytrzymałam. Spojrzałam na niego przez stół i zapytałam: Nie podoba ci się, iż Zosia tańczy?
Wyglądał na zaskoczonego. Nie. Skąd taki pomysł?
Zachowujesz się inaczej. Późno wracasz. Nie rozmawiasz ze mną jak dawniej. Jesteś gdzieś daleko.
Westchnął. Marto, nie ma się czym martwić.
Ale jest, odparłam. Nie mówisz mi, co robisz w pracy. Jesz w milczeniu. Unikasz kontaktu wzrokowego.
Oparł się na krześle. Po prostu jestem zajęty. To wszystko.
Wiem, iż nigdy nie lubiłeś tańczyć, powiedziałam. Nigdy ze mną nie tańczyłeś. choćby na naszym weselu. Ani na imprezach. Zawsze to ignorowałam. Ale może teraz ci to przeszkadza. Może nie chcesz, żeby Zosia też tańczyła.
Pokręcił głową. To nieprawda. Lubię widzieć ją szczęśliwą. Widzę, jak się uśmiecha po zajęciach.
Więc o co chodzi? spytałam. Proszę, powiedz mi.
Zawahał się. Nic się nie dzieje. Po prostu za dużo myślisz. niedługo nie będę tak zapracowany.
Wstał, przyszedł i przytulił mnie. Pogłaskał mnie po głowie, jak kiedyś. Zamknęłam oczy. Ale w piersi wciąż coś było nie tak.
Po tej rozmowie wydawało się, iż sytuacja się poprawia. Artur wracał wcześniej. Mniej pracował, więcej mówił. Znów opowiadał mi drobiazgi co jadł na lunch, kto powiedział coś śmiesznego w biurze, iż korki były koszmarne. Odpoczęłam.
Myślałam, iż może przesadziłam. Może naprawdę był po prostu przemęczony. Chciałam w to wierzyć. Naprawdę.
Aż pewnego popołudnia wzięłam jego telefon, żeby sprawdzić przepis. Mój się rozładował, a miałam mało czasu.
Gdy wpisywałam, wyskoczyła lista niedawnych przelewów. Dziwne płatności. Bez nazw. Bez sklepów. Tylko kwoty i kody. Zamarłam. Artur zawsze mówił mi, gdy coś kupował. Zawsze.
Był typem faceta, który dzwonił w połowie zakupów, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebuję. Więc co to było?
Przypomniałam sobie, iż zbliżała się rocznica. Może planował niespodziankę? Wyjazd? Prezent? To by tłumaczyło tajemnicze płatności.
Chciałam w to wierzyć, więc następnego ranka, gdy wyszedł do pracy, postanowiłam poszukać prezentu. Wiedziałam, iż to podłe. Ale nie mogłam się powstrzymać.
Najpierw zajrzałam do jego gabinetu. Przeszukałam szuflady, za książkami, pod papierami. Nic.
Potem otworzyłam szafę w sypialni. Wszystko było poukładane, jak zawsze. Ale jedna koszula leżała w kącie.
Podniosłam ją. Brokat. Różowy, świecący brokat. Tak