Dzisiaj miał być spokojny wieczór w gronie przyjaciół, ale niespodziewany gość zamienił go w koszmar.
Chciałam uczcić moje niedawne awans — małe zwycięstwo, które wymagało wspólnego świętowania. Wszystko zaplanowałam z drobiazgową starannością: menu, wino, zastawę, choćby playlistę z nastrojowymi utworami w tle. Marzyło mi się coś kameralnego, bez przesady, ale z klasą. Po prostu spotkanie z bliskimi, śmiech, swobodne rozmowy i przypomnienie, iż życie to nie tylko praca i rachunki, ale też przyjemności.
Zaprosiłam tylko pięcioro osób: moją najlepszą przyjaciółkę Kingę z mężem Wojtkiem, dawnego znajomego z uczelni, Dominika, oraz koleżankę z pracy, z którą ostatnio się zżyłyśmy — Anię. Wszyscy się znali, a atmosfera miała być swobodna, bez sztucznych uprzejmości. Chciałam, żeby każdy czuł się jak u siebie.
Wieczór rozpoczął się idealnie. Na stole czekały przystawki — bruschetty, faszerowane pieczarki, różne sery. Goście przyszli punktualnie, w dobrych humorach, eleganccy. Wino lało się płynnie, rozmowy toczyły naturalnie — Kinga z Anią wymieniały się wspomnieniami z podróży, Dominik opowiadał zabawne historie z nowej pracy. Siedziałam i uśmiechałam się pod nosem: wszystko szło zgodnie z planem.
A potem ktoś zapukał do drzwi.
Zdziwiłam się — wszyscy zaproszeni już byli na miejscu. Pomyślałam, iż może to sąsiad albo kurier pomylił mieszkanie. Otwieram… i widzę nieznajomego mężczyznę, który od progu oznajmia:
— Witam! Jestem Krzysiek, znajomy Kingi. Powiedziała, iż mogę wpaść. Nie będę przeszkadzał, co?
I bez czekania na odpowiedź, wszedł do środka.
Zamarłam. Kinga nigdy nie wspomniała mi o żadnym Krzysiu. Spojrzałam na nią pytającym wzrokiem — spuściła oczy i wyszeptała:
— No, tak… przypadkiem mu się wymknęło, sam się zaprosił…
Ledwo powstrzymałam irytację. Postanowiłam jednak nie psuć atmosfery. Udałam, iż wszystko w porządku, nalałam Krzyśkowi wina, przedstawiłam go reszcie. Wszyscy wymienili znaczące spojrzenia, ale skinęli głowami. Staraliśmy się być uprzejmi.
Ale gwałtownie okazało się, iż to był właśnie ten rodzaj gościa, którego nie powinno się nigdy zapraszać.
Krzysiek gadał bez przerwy, nie słuchał nikogo, ciągle przerywał, opowiadał niestosowne żarty i śmiał się najgłośniej, zwłaszcza z własnych słów. Wino w jego kieliszku znikało najszybciej, a wraz z nim — resztki przyzwoitości.
Kinga wyraźnie się skuliła. Próbowała się uśmiechać, ale wyglądała, jakby chciała zapaść się pod ziemię. Wojtek milczał ponuro, Dominik przewracał oczami, a Ania ledwo powstrzymywała się, by nie wyjść.
Wszystko osiągnęło apogeum, gdy Krzysiek nagle wstał i, chwiejąc się, wzniósł toast:
— Za przyjaźń… i nowe znajomości! — wykrzyknął. — Ale szczerze mówiąc, nie wiem, jak wy w ogóle wytrzymujecie z Kingą. Fajna dziewczyna, ale straszna nudziara!
Powietrze w pokoju zgęstniało. Kinga zbladła, Wojtek się naprężył, Dominik się zakrztusił, a Ania mało nie upuściła kieliszka.
— Krzysiek, przestań — wyszeptała Kinga, ledwo powstrzymując łzy.
— No co wy tacy spięci? Odprężcie się! — machnął ręką.
I wtedy moja cierpliwość się skończyła.
Wstałam i, patrząc mu prosto w oczy, powiedziałam spokojnie, ale stanowczo:
— Krzysiek, dzięki, iż wpadłeś. Ale czas już iść. Przeszkadzasz. Wszystkim.
Rozśmiał się:
— Na serio? Przeszkadzam? No weź, Ola, nie przesadzaj.
— Mówię poważnie. Wyjdź.
Podeszłam i wskazałam drzwi. W pokoju zrobiło się cicho jak w kościele przed nabożeństwem. Wszyscy milczeli. choćby Krzysiek zrozumiał, iż dyskusja nie ma sensu. Wzruszył ramionami i wyszedł.
Zamknęłam drzwi. Westchnęłam. Odwróciłam się do przyjaciół.
— Przepraszam. Naprawdę nie wiedziałam, iż się pojawi. To nie tak miało wyglądać.
Kinga, z czerwonymi oczami, szepnęła:
— Wybacz mi. Nie sądziłam, iż będzie taki.
— Wszystko w porządku — mruknął Wojtek. — Teraz przynajmniej będzie lepiej.
Dominik prychnął:
— No, przynajmniej będzie co wspominać.
Rozśmialiśmy się. Napięcie opadło.
Reszta wieczoru nie była idealna, jak sobie wymarzyłam, ale stała się o wiele bardziej autentyczna. Byliśmy szczerzy, śmialiśmy się, dzieliliśmy wrażeniami. Kolacja okazała się niedoskonała — ale prawdziwa. I zrozumiałam jedną prostą rzecz: choćby jeżeli nie możesz kontrolować, kto pojawi się na twoim przyjęciu — zawsze możesz zdecydować, kto zostanie.
A od dzisiaj będę znacznie ostrożniejsza z „znajomymi” zapraszanymi bez pytania. Zwłaszcza jeżeli to Kinga ich sprowadza.