— Dima i Lena zaprosili nas do siebie — oznajmił Marek podczas kolacji, choćby nie patrząc na żonę. — Jutro idziemy.
— Może upiekę coś? Szarlotkę? Nie wypada iść z pustymi rękami — zaproponowała Kasia.
— Nie trzeba. Lena świetnie gotuje — machnął ręką mąż. — Wystarczy wino i owoce.
Kasia skinęła głową, ale w środku burzyło się w niej. Tak, nie była mistrzynią kuchni, a czasu miała mało — mały syn, wszystko na jej głowie. Ale starała się, gotowała, sprzątała. Tylko nikt tego nie widział.
Lenę widziała raz, na firmowej imprezie, i to przelotnie. A teraz — iść do nich, jak na rozkaz, jeszcze z podtekstem, iż cudze żony są lepsze.
W sobotni wieczór Kasia ubrała się starannie, ułożyła włosy — w końcu miło wyjść między ludzi. Zostawili syna u babci i pojechali.
Mieszkanie Leni i Dymitra było naprawdę nieskazitelne. Wszędzie połysk, przytulność, zapach pieczonej kury i świeżego ciasta. Kasia rzucała ukradkowe spojrzenia — przecież oni też mieli dziecko, ale ani jednej zabawki, ani okruszka na podłodze. A Lena wyglądała, jakby wyszła prosto z salonu piękności.
— Jak u was przytulnie! — powiedziała grzecznie Kasia.
— I czysto — dodał Marek. — Nie to, co u nas. Kasiu, weź przykład!
Wszyscy się zaśmiali, oprócz Kasy. Ukłuło ją. Zmarszczyła brwi i zacisnęła usta. Chciała wyjść od razu, ale uprzejmość nie pozwalała.
Przy stole rozmowa toczyła się gładko, aż Marek zaczął zachwycać się Leną: gotuje doskonale, wygląda jak modelka, a choćby koszule prasuje.
— Oto żona! — wykrzyknął. — Taką bym chciał!
— A ja? — nie wytrzymała Kasia.
— No co ty, ty też niczego sobie… po prostu Lena to wzór. Nie bierz tego do siebie.
Kasia wstała i poszła do łazienki. Zamknęła się i zapłakała. On porównuje. Upokarza. A ona — wszystko dla niego.
Wróciła do stołu, udając, iż wszystko w porządku.
Ale wtedy odezwała się sama Lena.
— Marku, skoro tak podziwiasz, jak wyglądam, to może weź przykład z Dymitra. On zajmuje się synem, gdy ja chodzę na siłownię, do kosmetyczki albo na zakupy. A ty zostawiasz Kasię samą i jeszcze narzekasz?
Marek zaniemówił, ale spróbował żartować:
— No cóż… nie każdy może być taki idealny.
— Kasia też mogłaby być idealna, gdyby nie dźwigała wszystkiego sama — nie ustępowała Lena. — Może gdybyś choć czasem pomógł, byłoby u was czyściej i miałaby siłę na siebie.
— Co to, napad na mnie? — warknął Marek. — Ja tylko powiedziałem komplement!
— Nie, upokorzyłeś żonę. Cały czas. A chwalenie mnie to nie powód, żeby Kasię zawstydzać — ostro wtrącił Dymitr. — choćby nie zrozumiałeś, jak ciężko jej było tego słuchać.
— Kasia, powiedz im! — zwrócił się do żony Marek. — Wytłumacz, iż wszystko gra.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się, ale jej oczy były puste.
— Nie, Marku. Nie gra. Upokarzasz mnie. Systematycznie. Jestem zmęczona.
— Więc teraz ty jesteś przeciwko mnie?! — syknął. — Chodźmy stąd. Wstyd i hańba.
— Jak coś, dzwoń — szepnęła Lena, gdy Kasia się żegnała.
W taksówce Marek wybuchnął krzykiem. W domu kontynuował. Już z oskarżeniami: „To oni cię podpuszczają! U nas było wszystko w porządku!“
Ale Kasia nie krzyczała. Nie tłumaczyła się. Po prostu przygotowywała się do kolejnego dnia — do chwili, gdy złoży pozew o rozwód.
Miesiąc później już pracowała. Syn dostał się do przedszkola. A ona wreszcie odetchnęła. Zrobiło się lżej. Nikt nie porównuje. Nikt nie wymawia. I nie boi się już ciszy w mieszkaniu. Cisza to nie pustka, tylko wolność.