— Dima i Lena zaprosili nas do siebie — oznajmił Piotr podczas kolacji, choćby nie patrząc na żonę. — Jutro idziemy.
— Może upiekę ciasto? Jabłecznik? Nie wypada wpaść z pustymi rękami — zaproponowała Kasia.
— Nie trzeba. Lena świetnie gotuje — machnął ręką mąż. — Wystarczy wino i owoce.
Kasia skinęła głową, ale w środku wrzała. Tak, nie była mistrzynią kuchni, i czasu miała kilka — mały syn, cały dom na jej głowie. Ale starała się, gotowała, sprzątała. Tylko nikt tego nie widział.
Lenę widziała raz, na firmowym spotkaniu, i to tylko przelotnie. A teraz miała iść do nich jak na komendę, jeszcze z sugestią, iż cudze żony są lepsze.
W sobotni wieczór Kasia ubrała się elegancko, ułożyła włosy — w końcu wyjście do ludzi to rzadkość. Zostawili syna u babci i pojechali.
Mieszkanie Leny i Dymitra było nieskazitelne. Wszędzie połyskiwało, pachniało pieczoną kaczką i świeżym chlebem. Kasia rozglądała się ukradkiem — oni też mieli dziecko, ale ani jednej zabawki, ani okruszka na podłodze. A Lena wyglądała, jakby wróciła prosto z Szyku.
— U was tak przytulnie! — powiedziała uprzejmie Kasia.
— I czysto — dodał Piotr. — Nie to, co u nas. Kasia, ucz się od niej!
Wszyscy się zaśmiali, oprócz Kasi. Ukłuło ją. Zaciśnięte usta, wymuszony uśmiech. Chciała wyjść, ale grzeczność nie pozwalała.
Przy stole rozmowa płynęła gładko, aż Piotr zaczął zachwycać się Leną: gotuje, wygląda perfekcyjnie, koszule prasuje.
— Oto żona! — wykrzyknął. — Taką bym chciał!
— A ja? — wyrwało się Kasi.
— No co ty, też jesteś w porządku… ale Lena to wzór. Nie bierz tego do siebie.
Kasia wstała i wyszła do łazienki. Zamknęła drzwi i rozpłakała. Porównywał. Upokarzał. A ona — wszystko dla niego.
Wróciła do stołu, udając, iż wszystko gra.
Ale wtedy odezwała się sama Lena.
— Piotrze, skoro tak podziwiasz, jak wyglądam, może weź przykład z Dymitra. On zajmuje się synkiem, gdy ja chodzę na siłownię, do kosmetyczki albo na zakupy. A ty zostawiasz Kasię samą i jeszcze narzekasz?
Piotr się zawahał, próbując żartować:
— No… nie każdy może być idealny.
— Kasia też mogłaby taka być, gdyby nie dźwigała wszystkiego sama — nie ustępowała Lena. — Gdybyś czasem pomógł, mielibyście porządek, a ona zostałoby jej siły na siebie.
— Co to, napad na mnie? — warknął Piotr. — Zwykły komplement!
— Nie, upokorzyłeś żonę. Ciągle. A chwalenie mnie to nie powód, by ją ośmieszać — ostro wtrącił Dymitr. — choćby nie zrozumiałeś, jak ciężko jej to słuchać.
— Kasia, powiedz im! — Piotr zwrócił się do żony. — Wytłumacz, iż wszystko jest w porządku.
Spojrzała na niego. Uśmiechnęła się, ale oczy były puste.
— Nie, Piotrze. Nic nie jest w porządku. Upokarzasz mnie. Systematycznie. Mam dość.
— Więc teraz ty przeciwko mnie?! — syknął. — Chodźmy stąd. Wstyd.
— Jak coś, dzwoń — szepnęła Lena, gdy Kasia się żegnała.
W taksówce Piotr wybuchnął. W domu kontynuował. Oskarżał: *„To oni ci to wmówili! U nas było dobrze!”*
Ale Kasia nie krzyczała. Nie tłumaczyła się. Po prostu szykowała się na jutro — na moment, gdy złoży pozew o rozwód.
Miesiąc później już pracowała. Syn poszedł do przedszkola. A ona w końcu odetchnęła. Było lżej. Nikt nie porównywał. Nikt nie wyrzucał. I już nie bała się ciszy w mieszkaniu. Cisza nie była pustką — była wolnością.