Duch
Wojciech wracał do domu od rodziców. Latem mieszkali na wsi. Dom był stary, wymagał czasu i siły. W weekendy pomagał ojcu w drobnych naprawach. Ostatnio serce ojca szwankowało, więc Wojciech starał się przejmować większość cięższych prac.
Wyrwał się na jeden dzień na wieś, naprawił płot, nanosił wody ze studni – najpierw do podlania ogrodu, potem do łaźni, pojechał z mamą do sklepu. Po kolacji zaczął się zbierać do domu.
– Dokąd tak późno? Zostań, rano pojedziesz – namawiała matka.
Ale Wojciech obiecał Katarzynie, iż wróci tego samego dnia. Gdy już wsiadał do samochodu, zadzwonił do niej, a ona także radziła, by został u rodziców do rana.
– Co, nie tęsknisz za mną? – Wojciech udawał, iż się obraził.
– Tęsknię, bardzo. I czekam – zaśmiała się żona.
– No to zaraz będę – odparł pogodnie.
Słońce dawno zaszło, zapadały tajemnicze, chłodne zmierzchy. Na drodze było kilka samochodów. Dopiero za kierownicą Wojciech zdał sobie sprawę, jak jest zmęczony. Pojedyncze spóźnione auta mijały go, oślepiając światłami. Gdy już dojeżdżał do miasta, na chwilę przymknął oczy…
– Kasia, jestem! – krzyknął Wojciech, wchodząc do mieszkania.
Katarzyna nie odpowiedziała. Zajrzał do kuchni. Żona stała przy kuchence, mieszając coś na patelni, nuciła pod nosem prostą piosenkę. *„Tyś jest morze, ja jestem żeglarz…”* – rozpoznał tekst. Zapach smażonego mięsa łaskotał nozdrza. Od dawna nie czuł się tak lekko. Zmęczenie jakby zniknęło. Jak po mocnym, długim śnie. A może tak właśnie było. Nie pamiętał, jak dotarł do domu – jakby przeskoczył przez czas lub spał.
– Kasiu – znów zawołał.
Ale żona nie zareagowała.
„Zawsze w słuchawkach” – pomyślał, podszedł bliżej, ale nie zobaczył ich w jej uszach.
– Stęskniłem się i zgłodniałem – szepnął jej do ucha.
Zamarła na chwilę, nasłuchując czegoś.
– No wreszcie – ucieszył się Wojciech. – A już myślałem, iż ogłuchłaś.
W następnej chwili Katarzyna nakryła patelnię pokrywką, zgasiła gaz i gwałtownie się odwróciła. Ledwo zdążył odskoczyć.
– Kasia, co się dzieje? Dlaczego mnie ignorujesz? Jestem w domu! Otwórz oczy! – krzyknął.
Stał obok, a ona zachowywała się, jakby go nie było. Nagle rozbrzmiała melodia dzwonka w jej telefonie. gwałtownie przeszła do pokoju, mijając go o milimetr. choćby poczuł powiew powietrza na twarzy.
Podszedł i spojrzał przez jej ramię. Na ekranie wyświetlał się nieznany numer. Przez chwilę się wahała, w końcu odebrała i przyłożyła słuchawkę do ucha.
– Tak, to ja – odparła. – Co? To jakiś błąd… – Po chwili telefon wypadł jej z ręki, opadła ciężko na kanapę, zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem.
– Kasiu, co się stało? Z tatą? Serce? – Ale Katarzyna płakała, nie zwracając na niego uwagi.
Przysiadł przed nią na piętach, chciał odsunąć jej dłonie od twarzy, ale z przerażeniem zobaczył, jak jego palce przechodzą przez jej ręce, jak przez mgłę. Zerwał się na nogi, wpatrując się w swoje dłonie. Katarzyna opuściła ręce, przez moment patrzyła przed siebie załzawionymi oczami.
– Wojtek? – wyszeptała.
– Jestem tu – odparł, ucieszony, iż wreszcie go zobaczyła.
Ale jej wzrok, prześlizgując się na moment po jego twarzy, znów błądził po pokoju. Nie. Nie widziała go.
– To niemożliwe. To pomyłka – szepnęła. – Wojciech… – jęknęła i znów wybuchnęła płaczem.
Nagle zerwała się z kanapy, podniosła telefon, zaczęła wybierać jakiś numer. Palce jej tak drżały, iż ciągle wpisywała złe cyfry.
– Już, już… – przycisnęła telefon do ucha.
Wojciech instynktownie sięgnął do tylnej kieszeni dżinsów, ale nie wyczuł tam prostokątnego kształtu telefonu. Nie usłyszał też dzwonka.
„Zgubiłem go w samochodzie” – pomyślał.
Katarzyna zakończyła połączenie, zaczęła wybierać ponownie.
– Pani Danuto, powiedziano mi, że… Nie, Wojciech jeszcze nie wrócił. Zadzwonili z policji… – Zrobiła pauzę, nabierając głęboko powietrza. – Witek miał wypadek niedaleko miasta… Nie, pani Danuto, już go nie ma… – Przekazała matce Wojciecha smutną wiadomość, odrzuciła telefon na drugi koniec kanapy i znów wybuchnęła płaczem, zawodziła jak zraniona wilczyca.
„To o mnie? Ja się rozbiłem? Ja umarłem?” – Wojciech nie wierzył. Jak tu wierzyć, skoro stoi w swoim mieszkaniu, przed żoną, rozmawia z nią. – Dlatego nie pamiętam, jak wróciłem, wszedłem po schodach, otworzyłem drzwi. Jakbym przespał. A może na autopilocie? Dlatego Kasia mnie nie widzi ani nie słyszy. Jestem martwy. – Nie tym się zdziwił, iż nie żyje, ale iż nie czuje z tego powodu przerażenia, bólu ani żalu.
– Wituś, jak to możliwe? Jak ja teraz będę żyła? Co mam robić? – Katarzyna znów upadła na kanapę, twarzą w dół, i płakała.
Wojciech wyciągnął do niej rękę, chciał pogłaskać po plecach, uspokoić, ale jego dłoń zawisła w powietrzu. Stał nad płaczącą żoną, próbując przypomnieć sobie, co wiedział o duchach. Na myśl przyszedł tylko film z Patrickiem Swayze’em.
„Tak to wygląda. A myślałem, iż to fantastyka. Jak długo tu utknąłem? Ile mam czasu? Gdzie są przewodnicy? Ktoś musi mi pomóc, wyjaśnić, co robić…”
Czas płynął dziwnie. Zanim się zorientował, przyzwyczaił do nowej roli ducha, już był ranek. Katarzyny nie było w pokoju. Nie pamiętał, gdzie sam przebywał przez ten czas. Nagle poczuł silne pociągnięcie. Nim zdążył mrugnąć, znalazł się w zimnym pomieszczeniu z kaflowymi ścianami i metalowym stołem pośrodku. Przy ścianie na wózku leżało czyjeś ciało. Podszedł bliżej i poznał siebie – z rozbitą,Ujrzał własną twarz, pokrytą zaschniętą krwią, i wtedy zrozumiał, iż świat, który znał, odszedł na zawsze, a teraz musi podążyć ku światłu, które wzywało go coraz mocniej, by w końcu znaleźć spokój.