Oddalam się niespiesznie od Jeziorka Bobrowego. Słońce, które świeciło od dwóch godzin, właśnie zaszło. Spoglądam z niepokojem w niebo, ponieważ wilgoć i zimna noc dobrze utkwiła mi w pamięci (i w kościach). Planowałem odwiedzić pewne miejsce blisko Chryszczatej, ale jak wiemy, pogoda w Bieszczadach skutecznie weryfikuje plany.
Nie ma nikogo, wiata pusta. Zapalam szczapki, frunie dymek z komina. Na powstałym żarze ustawiam kubek stalowy. W nim woda i pół kostki rosołku. Ugrzało się i następuje pierwszy od wielu godzin łyk gorącego – ciepło z żołądka w błogi sposób roznosi się po ciele. Takie niby nic, a jakie to miłe nic!
Mijają wiatę nieliczni wczasowicze z hoteli w Bystrem, a poza tym sielskie warunki. Pojadłem co nieco, rzeczy tymczasem wyschły. Od kilku godzin musiałem się ciągle poruszać, bo gdy tylko przysiadłem, zaraz dopadała mnie senność – przecież poprzedniej nocy praktycznie nie spałem. Dochodzi godzina 17.00 kiedy decyduję się zarządzić nocleg. Wtryniam się do śpiwora, materac a jakże działa i natychmiast przysypiam. Jak się okazuje, na kilkanaście minut tylko, bo zaraz budzi mnie jakieś poruszenie.