Wiara czyni bohatera – o To Be Hero X i sile współczesnych mitów

pyrkon.pl 15 godzin temu

Chińska animacja wraca z przytupem – i to nie byle jakim! To Be Hero X to najnowsza chińska produkcja, która w 2025 roku rozbiła bank popularności na Crunchyrollu. Stworzona we współpracy z Aniplexem, czyli japońskim gigantem odpowiedzialnym za takie tytuły jak Demon Slayer, Fullmetal Alchemist czy Fate/stay night, pokazuje, iż donghua potrafi konkurować z anime najwyższej ligi. A przy okazji daje nam sporo do myślenia o świecie, w którym żyjemy.

Superbohaterowie, czyli archetypy stare jak świat

Superbohaterowie i herosi. Koncepcja starsza niż kino, starsza niż literatura fikcji per se. Tam, gdzie zaczynają się ludzkie historie, pojawiają się oni: postacie większe niż życie. Od Gilgamesza po Supermana, od Heraklesa po Iron Mana, wszyscy są odbiciem jednej potrzeby: by mieć kogoś, kto udowadnia, iż można więcej. Od zawsze potrzebowaliśmy figur do podziwiania i naśladowania, ludzi, którzy na przekór przeciwnościom niosą przez świat pomoc, dobro i nadzieję.

Ale To Be Hero X zrewolucjonizowało ten archetyp. Sprzęgło potęgę superbohatera z… ilością osób, które w niego wierzą. Moc bohatera mierzy się tu liczbą jego „wyznawców”, a im większa wiara tłumów, tym potężniejszy staje się heros. Koncept może i nie jest zupełnie nowy Neil Gaiman, już w Amerykańskich Bogach pisał o bóstwach karmiących się wiarą śmiertelników, ale to właśnie chińska produkcja przeniosła tę ideę na współczesny grunt z chirurgiczną precyzją.

I o jak dobrze nam, iż to tylko fikcja… Choć czy na pewno?

Kadr z materiałów promujących produkcję. Źródło: https://tbhx.net/en/character/?chara=x

Bohaterowie ery followersów

W latach dwudziestych XXI wieku koncepcja promowania się w social mediach, zbierania „wiernych” w postaci followersów, nie jest dla nikogo nowa. Wszyscy obserwujemy to w naszych telefonach – lajki, komentarze, współprace. To Be Hero X dodaje do tego równania tylko jeden element: moc. Realną, fizyczną moc. Jesteś tak silny, jak silna jest wiara ludzi w Ciebie.

Na papierze brzmi idealistycznie. Dobrzy ludzie robią dobre rzeczy, świat o nich słyszy, a oni dzięki temu mogą czynić jeszcze więcej dobra. Proste, piękne, moralnie czyste. Problem w tym, iż tam, gdzie w centrum stoi człowiek, ideały lubią się kruszyć. W świecie To Be Hero X bohaterowie są trybikami w machinie sławy – żyją i umierają w rytmie trendingów i kampanii marketingowych. Powstają agencje, które rekrutują przyszłych herosów jak influencerów, inwestując w ich PR i narrację.

I tu pojawia się niepokojące pytanie: czy bohater, który zasługuje na miano bohatera, może być naprawdę wolny? Czy ktoś, kto zawdzięcza swoją moc tłumom, może zachować niezależność? Seria odpowiada brutalnie szczerze – nie.

Zamiast Supermana – ludzie z krwi i kości

Bohaterowie To Be Hero X są dalecy od ideałów. Bliżej im do moralnie szarych postaci z The Boys niż do Supermana czy Spidermana. To ludzie którzy uwikłani są po ludzku w kontrakty, presję, oczekiwania i strach. Wiedzą, iż jeżeli korporacja odbierze im wsparcie, stracą wszystko: moc, status, sens istnienia. Ich największym lękiem nie jest przegrana w bitwie, ale utrata zasięgów i zapomnienie.

To ludzka, wręcz bolesna wizja: bohater jako ofiara własnego sukcesu. Lęk przed upadkiem ze szczytu, na który wspiąłeś się z takim trudem, jest czymś, co każdy z nas potrafi zrozumieć. I może właśnie dlatego ta historia działa – bo nie pokazuje idealnych superludzi, tylko zwykłych ludzi, których moc czyni podatnymi na jeszcze większe słabości.

Kadr z materiałów promujących produkcję. Źródło: https://tbhx.net/en/character/?chara=ahu

Spektakl wizualny i emocjonalny

Fabuła sama w sobie nie zaskakuje. Ziarno zwątpienia zostaje zasiane już w pierwszym odcinku przez jedną z głównych postaci. „Co się stało?” „Dlaczego?” te pytania trzymają nas przy ekranie, ale odpowiedzi tylko pogłębiają moralne bagno, w które coraz głębiej wchodzimy. Z każdym epizodem ilość brudu, sekretów i kłamstw rośnie, a świat bohaterów coraz bardziej przypomina nasz własny.

A jednak nie sposób oderwać wzroku. To Be Hero X to uczta wizualna, animacja jest płynna, stylowo eksperymentalna, a ścieżka dźwiękowa autorstwa Hiroyukiego Sawano i Kohty Yamamoto (tak, tego Sawano od Attack on Titan) robi robotę. Finał? Przepiękny, emocjonalny, przesadnie wręcz dopracowany – jakby twórcy chcieli powiedzieć: „Patrzcie, potrafimy lepiej niż Japonia”.

Człowiek, który uwierzył w lajki

Kiedy show się kończy, zostaje z nami jedna cicha, niepokojąca myśl. Uczucie ulgi, iż to tylko fikcja – iż w naszym świecie influencerzy nie dostają prawdziwych mocy. Tylko iż zaraz potem pojawia się głosik w głowie: a może już je mają? Może ich wpływ, siła przebicia, zdolność kształtowania opinii to właśnie współczesna super moc?

I może o to chodziło Li Haolingowi – żebyśmy spojrzeli w lustro. Bo jeżeli w świecie To Be Hero X bohaterowie rodzą się z wiary tłumów, to w naszym świecie powstają dokładnie tak samo. Tylko zamiast laserów z oczu mają followersów, a zamiast peleryn – dobrze ustawione światło pierścieniowe.

A morał? Może warto nieco ostrożniej i z większą odpowiedzialnością tworzyć herosów internetu z ludzi, którzy po prostu chcą być zauważeni. Bo niezależnie od tego, ilu mają fanów, w środku pozostają tylko ludźmi. A gdy rośnie człowiek – rosną też jego wady.

Idź do oryginalnego materiału