Wdzięczność w Pápa

przegladdziennikarski.pl 1 tydzień temu

Od dawna chciałem zwiedzić to małe prowincjonalne miasto na Węgrzech. Wreszcie tu jestem. Droga samochodem z Wiednia jest prosta. Jedzie się autostradą na wschód, ale już za granicą A/H, na wysokości Győr, zjeżdżam na południe w kierunku plus minus Balatonu. Pápa leży 50 km na południe od Győr.
Samo słowo „Pápa“ (wymowa: PAA-po) znaczy po węgiersku „papież“. Toteż zawsze myślałem, iż jest to jakiś ośrodek, ostoja (?), kotwica katolicyzmu w bardzo zreformowanych Węgrzech.
Jestem wdzięczny losowi, iż mnie skorygował. Owszem, to słowo jest „papieskie“, ale akurat samo miasto było centrum Reformacji na Węgrzech na początku XVI wieku! Zatem w nazwie miasta tkwi spory paradoks. Pomyliłem się w interpretacji etymologii…

Pierwsze kroki kieruję oczywiście do pałacu Esterházy. To mój cel. Jest to kolejny pałac tej dynastii, jaki zwiedzam – nie tylko na Węgrzech. W Austrii, blisko Wiednia, w mieście Eisenstadt (do 1920 na terenie Węgier) stoi również wspaniały pałac tej rodziny. Tutaj, w Pápa, po kupieniu biletu za 2500 forintów, dołączam do grupki turystów. Zwiedzanie pałacu Esterházy zaczynamy od kaplicy. Pałac dominuje w systemie urbanistycznym miasta. Jest wyraźną osią w centrum. Tu stoi główny kościół, niestety w remoncie – państwo węgierskie ratuje zaniedbane przez czas komunizmu zabytki sakralne.
Młoda przewodniczka opowiada, iż tu gdzie jesteśmy, stał przedtem nie taki wspaniały barokowy pałac. Ale za czasów rebelii Ferenca Rákoczy cała substancja architektoniczna została zniszczona. Dopiero zaangażowany z Wiednia artysta, Franz Anton Pilgram zaprojektował obecny pałac w kształcie greckiej litery „pi“ – Π. Dwa skrzydła oraz centralny korpus. Typowy niemal barok. Budowę ukończono w 1743 roku, kiedy na tronie siedziała dopiero od 3 lat młoda cesarzowa Maria Teresa. Przewodniczka wspomina z wdzięcznością rozkwit miasta w tamtej epoce.
Stoimy z nią w kaplicy pod estetycznie i wiernie odnowionym freskiem na suficie. Renowacja tkwiła w rękach węgierskich artystów i rzemieślników. Otrzymali za to z Brukseli (UE) specjalną nagrodę – Europa Nostra, albo „Nasza Europa“. Cała kaplica ma charakter małego teatru – przestrzennie tak mi się kojarzy. Zaprasza do modlitw o pokój…

Potem scenariusz zwiedzania jak w każdym pałacu niemal, w całej Europie: salon czerwony (chodzi o kolor tapet), salon zielony. Wchodzimy do wytwornej biblioteki, gdzie książę-biskup Esterházy rozmawiał o honorariach z austriackim kompozytorem J. Haydnem. Ten był tak związany z tą arystokratyczną dynastią jak Kopernik z Toruniem czy Miechowita z krakowskim dworem królewskim.
W wielkiej jadalni (a nagy ebédlő) podziwiamy olbrzymi stół wystawnie nakryty – jakby tu zaraz miał przybyć rząd Węgier na czele z premierem Orbánem, wielokrotnie już wybieranym przez naród. W intensywnym słońcu wpadającym przez okna od strony rozległego i świetnie utrzymanego parku błyszczą na obrusie talerze z węgierskiej fabryki porcelany, lśnią sztućce, mienią się tęczowo karafki i kieliszki.

Pierwszą osobliwością wizyty w Pápa w pałacu Esterházy jest to, iż trzy przebrane panie w barokowych szatach, w krynolinach i perukach tańczą, śpiewają, słuchają barokowej muzyki, delektując się herbatą oraz szampanem w kolejnych salach i komnatach! Noszą kilogramy atłasowych szat w takim upale! Wyprzedzają nas o pół minuty w zwiedzaniu pokojów. Trzy barokowe gracje uśmiechają się tajemniczo do naszej grupki, kilku gości, sunących po dywanach przez nie kończące się sale. My turyści, okazujemy wdzięczność oklaskami.

Drugą osobliwością jest wielka galeria obrazów (ösők csarnoka), prezentująca przodków dynastii Esterházy. To niespodzianka. Są to wielkoformatowe oryginały z wielu epok, ukazujące przeważnie prężących się mężczyzn z ich insygniami wojskowymi, w mundurach z symbolami władzy i kunsztu miltarnego. Są namalowani w zbrojach, z szablami, buławą w ręku. Mają pokaźne brody i srogie wąsy – za nimi, na płótnie, w fikcyjnym krajobrazie, namioty, ogniska, obozy, przygotowania do następnych krwawych bitew. Militaria dominowały – nie tylko wtedy… W rogu obrazów podpisy przeważnie po łacinie, panującej bardzo długo w życiu administracyjnym Węgier. Nad głowami – na przykład u księcia Pál (Paweł) Esterházy z 1655 roku, napis-sentencja po łacinie Audacia neminem formidat – „Odwaga nikogo się nie boi“.
Wychodzę z pałacu, mijając spoconych w upale robotników, montujących scenę i miejsca dla widzów oraz słuchaczy na środku podwórca, przed fasadą. Tu odbędzie się za kilka dni kolejny i tradycyjny festiwal Haydna. Jego muzyka jak i innych kompozytorów, kojarzy wdzięcznie skomplikowane historycznie współżycie dwu narodów: Węgrów i Austriaków.

Za remontowanym wspomnianym kościołem katolickim św. Stefana Męczennika (Szent István vértanu) na Placu Głównym, podążam ulicą Główną (Fő utca) do Muzeum Reformacji. Spacer jest krótki. Pápa to nie metropolia. Okazuje się, iż muzeum to konglomerat: owszem muzeum, ale również obok dawne i obecne „kolegium“, czyli miejsce, gdzie przez wieki w Pápa można było uzykać maturę. To nie wszystko. Okazuje się, iż pokaźny budynek muzeum to jeszcze świątynia protestantów, zbór. Od czasu do czasu odprawia się tu nabożeństwa.

Przydzielona mi przy kasie pani oprowadza mnie po muzeum-świątyni. Jest ona dwupiętrowa, biała, na planie protokąta. Ambona ze stromymi drewnianymi schodkami. Głos pastora musiał brzmieć z góry, od nieba. Dla wierzących jest niebo blisko, dla niewierzących trochę dalej… Pani przewodniczka pokazuje mi zakamarki bardzo eklektycznej ekspozycji, prezentującej eksponaty “nowej“ religii, która miała o wiele większe znaczenie i wachlarz rozwojowych tendencji tutaj, niż było to faktem w Polsce. Muzeum ma ambicje pokazywać coś, co na Węgrzech zwą Pannonia Reformata. Na piętrze podziwiam wiele eksponatów w ruchomych poziomych szufladach specjalnych mebli. Długo stoję nad wyszywanymi misternie obrusami na ołtarz. Cała kolekcja. Poza tym utensylia stosowne do różnych nabożeństw. Chłonę wzrokiem szopki, makatki, krucyfiksy, kielichy mszalne. Biblia protestancka to egzemplarze bardzo starych edycji.

Już chcę podziękować pani przewodniczce i z niepokojem wyjść na upał rozgrzanej ulicy, kiedy miła Węgierka wstrzymuje mnie, podchodzi do bardzo nowoczesnej windy i zjeżdżamy do pince, czyli do piwnicy. A tam wielka niespodzianka. Okazuje się, iż w pomieszczeniu (konstrukcja cała w ceglanej materii, gotyckie sklepienia, wrażenie krypty) jest wielki skarb. Czeka na nas mumia z Egiptu – autentyczna!

Mumia ma 3000 lat i jest podarunkiem byłego ucznia wspomnianego gimnazjum, czyli szkoły, która go doprowadziła do matury. Tutaj, w Pápa! Ten były licealista, Károly Markstein, pochodzenia żydowskiego, informuje przewodniczka, ukończył tu cesarsko-królewskie gimnazjum, potem kontynuował studia i wyjechał do Egiptu. Fascynowała go cywilizacja faraonów i piramid. Zapisał się do ekspedycji geniusza wykopalisk tamtych lat: profesor Gaston Maspero. Ten Francuz z XIX w. był autorem kilku książek o archeologii Egiptu, miał dopiero 26 lat, kiedy został mianowany dyrektorem wykopalisk na pustynnych piachach. On rozpoczął naukowe katalogizowanie wykopanych oraz odkrytych skarbów w administracji Muzeum Narodowego w Kairze..
Pod jego egidą pracujący Karol Markstein z węgierskiego miasteczka Pápa kupił tę mumię. Wtedy było to możliwe i legalne. Markstein był z Francuzami w Egipcie w 1884 roku i nabył mumię za 9000 dolarów USA. Czyli „za darmo“ – mój komentarz dziś… I od razu przetransportował tę mumię statkiem via Wenecja do Europy. Znalazła się w budynku, gdzie on zdawał 15 lat wcześniej maturę! Były uczeń nie zapomniał o murach szkolnych! Nie kupił mumii dla siebie. Kupił dla szkoły! Pro publico bono. Wzruszające! Jest to dla mnie szlachetny przykład wspaniałej wdzięczności dla szkoły, dla byłych nauczyli, przyszłych licealistów, dla rodzinnego miasta! Wdzięczność jest refrenem tego tekstu. Bronię jej przed zapomnieniem…

Mumia leży prawidłowo oświetlona oraz bardzo fachowo i gustownie wyeksponowana, pod szkłem pancernym z opisami naukowymi zawieszonymi obok na ceglanych chropawych ścianach. Informacje są obszerne: mumia pochodzi z egipskiego cmentarzyska Achmim, jednej z największych nekropolii w Egipcie. Sama „trumna“ jest drewniana, pokryta żółtawą farbą opalizującą, imitującą złoto. Zmarła osoba to bodaj kapłan jakiejś świątyni, mężczyzna, o wysokości 162 cm, bardzo dobrym uzębieniu. Miał natomiast trochę krzywy kręgosłup. Na głowie ma ciemną perukę. Wszystkim ludziom zawsze coś dolega… Najciekawsze są ściany zewnętrzne trumny/sarkofagu. Są pokryte pięknymi barwnymi malowidłami, symbolizującymi sceny kontaktów zmarłego z kolejnymi bóstwami w następujących etapach jego zaświatów. Napewno delikatnie wrastał w swój nowy kosmos pozaziemski, jako iż całe ciało pokryte jest starannie owiniętymi bandażami (jedynie 2 cm szerokości). Chroniły go od złego.

Idąc do parkingu, mijam w centrum kamienne schodki, obramowane balustradą. Przy tej ulicznej konstrukcji widzę u dołu mały pomnik. Schodzę piętro niżej, gdyż z góry widzę jedynie tył głowy z brązu. Podchodzę, aby przeczytać napisy na i przy pomniku. Na skromnym cokole popiersie wielkiego polityka. Dezső Sulyok (wymowa DE-żö SZU-jok) był burmistrzem w Pápa, doktorem prawa (ojciec był młynarzem blisko miasta). Urodził się tu niedaleko w 1897 roku. Stał się wielkim politykiem przed II wojną światową. Ta miała zupełnie inny przebieg, charakter oraz profil na Węgrzech niż w Polsce. Sulyok kluczył między młotem (agresywny ZSRR) a kowadłem (równie agresywny Hitler i jego obietnice odzyskania Siedmiogrodu przez Węgry po utracie tych ziem w 1920 roku). Sulyok czuł, iż musi emigrować po zakończeniu wojny, mimo iż nie był faszystą. Na Węgrzech rozpoczął się komunizm. Przez Szwajcarię wylądował w USA. Tam napisał wspomnienia „Dwie noce bez dnia“ („Két éjszaka nappal nélkül“). Zmarł w 1965 roku w Nowym Jorku.
Zwróciłem uwagę na ten trochę „ukryty“ pomnik, gdyż od marca 2024 prezydentem Węgier jest Tamás Sulyok (sic!). To samo nazwisko! A przy okazji ponownie w Pápa stoję przed symbolem wdzięczności – ludność składa hołd pomnikiem wielkiemu patriocie.

Wyjeżdżam z Pápa, wzbogacony o różne elementy historii i kultury. Widzę wzrok księcia na obrazie w pałacu – Paweł (po węgiersku Pál) Esterházy żegna mnie buławą, machając przyjaźnie. Robotnicy przed majestatycznym frontonem pałacu hałasują wiertarkami, budując scenę muzycznego festiwalu, denerwując ptaki w pałacowym parku. Mumia egipska udostępnia w ciszy piwnicy zboru wspaniale inną religię, tak cenną w dziejach świata. A polityk-emigrant chce przez cały czas przekonywać demokratycznie na pomniku, iż jego partia ma słuszność.
Warto zwiedzać świat, aby ustalić, utrwalić, skonfrontować własne idee w kontekście dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości oraz wdzięczności.

Idź do oryginalnego materiału