Mój urodzinowy dzień był wczoraj i, szczerze mówiąc, wciąż nie jestem pewien, czy to była totalna klapa, czy najlepsza impreza w moim życiu.
Zacznę od tego, iż jak naiwniak powierzyłem organizację mojemu najlepszemu kumplowi Krzysiowi. Przysięgał, iż wszystko będzie „na bogato”, iż stół będzie uginał się pod wykwintnymi daniami, a goście będą zachwyceni. No jasne, Krzysiu! Gdy wróciłem do domu po pracy, zastałem scenę rodem z komedii o najgorszych imprezach wszech czasów.
W salonie panował istny chaos. Resztki wędlin i serów, już lekko wyschniętych, mieszały się z oliwkami, których najwyraźniej niko choćby nie dotknął. Warzywa – ogórki, pomidory i jakiś ospały paprykarz – wyglądały, jakby zostały pokrojone jeszcze w zeszłym tygodniu. Podejrzewam, iż Krzysio po prostu wyciągnął z lodówki, co miał pod ręką, i nazwał to „urodzinowym bankietem”. Butelki z winem, sokiem i czymś gazowanym stały w nieładzie, niektóre już do połowy puste. Najwyraźniej ktoś zaczął świętowanie beze mnie.
Krzysio, witając mnie w drzwiach, promieniał jak choinka w Boże Narodzenie. „No jak? Zajebiste, co?” – zapytał, dumnie wskazując na ten kulinarny armagedon. Kiwnąłem tylko głową, starając się ukryć zdumienie. Nie chciałem urazić kumpla, który, jak widać, naprawdę się starał. Ale w głowie miałem tylko jedną myśl: „Kto w ogóle je wyschniętą kiełbasę na urodzinach?”.
Mój brat Tomek, jak zawsze, postanowił dołożyć swoje trzy grosze do tego absurdalnego święta. Przyniósł tort, który najwyraźniej przeszedł prawdziwą przygodę. Pudełko było pogniecione, krem rozsmarował się po wewnętrznej stronie pokrywki, a napis „Sto Lat!” zamienił się w coś przypominającego abstrakcyjne dzieło sztuki. „Sam wybierałem!” – oznajmił dumnie Tomek, stawiając tort na stole. Spojrzałem na to „arcydzieło” i pomyślałem, iż zapalę świeczki tak, jak jest – może w półmroku nikt nie zauważy jego opłakanego stanu. Ale Tomek był tak z siebie zadowolony, iż nie miałem serca go zawieść. W końcu to mój brat, a jego entuzjazm zawsze przeważa nad wpadkami.
Asia, moja współpracownica, też się postarała. Wręczyła mi prezent – zestaw kosmetyków, który, sądząc po lekko zniszczonym opakowaniu, najwyraźniej od miesięcy zbierał u niej kurz. „Pomyślałam, iż ci się przyda!” – powiedziała z tak szczerym uśmiechem, iż choćby nie mogłem się obrazić. No cóż, przynajmniej coś nowego wyląduje w łazience. Choć, szczerze mówiąc, już przeczuwałem, iż ten krem o zapachu „kwitnącej wiśni” okaże się lepki, a tuszka – zaschnięta. Ale to już detale.
Goście, swoją drogą, też dorzucili swoje trzy grosze. Ktoś przyniósł karaoke i już po pół godzinie cały dom rozbrzmiewał niezdarnym wykonaniem hitów lat 90. Krzysio, zainspirowany paroma kieliszkami wina, uznał, iż jest reinkarnacją Whitney Houston, i zaczął śpiewać „I Will Always Love You” z takim zapałem, iż sąsiedzi pewnie do dziś o tym rozmawiają. Tomek, nie chcąc być gorszy, dołączył z „Szalonymi rytmami”, wywołując salwy śmiechu.
O północy stół wyglądał jeszcze gorzej, ale humor był pierwszorzędny. Śmialiśmy się z absurdalnych prezentów, wspominaliśmy dawne czasy i choćby zorganizowaliśmy konkurs na najzabawniejszy toast. Wygrała Asia, która życzyła mi „tyle szczęścia, żeby nie mieściło się w walizce, ale żeby nie ciążyło jak walizka z cegłami”. Do dziś nie wiem, co miała na myśli, ale brzmiało genialnie.
Gdy goście zaczęli się rozchodzić, spojrzałem na pobojowisko w salonie i zrozumiałem, iż tych urodzin nie zapomnę. Tak, stół był daleki od ideału, tort przypominał ofiarę trzęsienia ziemi, a prezenty budziły więcej pytań niż zachwytu. Ale było tyle śmiechu, ciepła i absurdalnych chwil, iż nie zamieniłbym tego wieczoru na nic innego. Krzysio, Tomek, Asia i reszta sprawili, iż moje urodziny były właśnie takie, jakie powinny być – żywe, prawdziwe i lekko szalone.
Następnym razem może sam wezmę organizację w swoje ręce. Albo przynajmniej schowam wyschniętą kiełbasę przed przyjściem gości. Ale jeżeli mam być szczery, to właśnie takie imprezy są prawdziwym życiem. I już nie mogę doczekać się kolejnych urodzin, żeby zobaczyć, jak moi przyjaciele i rodzina jeszcze mnie zaskoczą.