Wciąż jestem Twoim synem, mamo: list, którego musiałem napisać

newsempire24.com 2 tygodni temu

Jeszcze zawsze jestem twoim synem, mamo: list, którego nie mogłem nie napisać

Mamo, pewnie czasem siedzisz samotnie w kuchni, przeglądając pożółkłe kartki z życzeniami na moje narodziny. Te, na których śmieją się ludzie, których połowy już nie ma między nami. Chowasz moje śpioszki, pierwszy mleczny ząb w woreczku, pukiel jasnych włosów – jakbyś chciała cofnąć czas, gdy byłem malutki. Żaden album nie zatrzyma słońca. A jednak pielęgnujesz te skarby. Bo ja – twój syn – wciąż w nich jestem.

Dorosłem. Mam ponad trzydzieści lat, żonę Barbarę, kredyt we frankach i obowiązków więcej niż liści w Lesie Kabackim. Ale wiesz, mamo? W głębi serca zostaję tym samym chłopcem, który wracał do domu z rozbitym kolanem, pałą z fizyki i łzami w oczach. Nie pytałaś wtedy „za co” – obejmowałaś mocno. Wiedziałem: może jutro będzie kara, ale dziś jest tylko miłość. Bezwarunkowa.

Chcę, byś wiedziała – przez cały czas jestem tym dzieckiem. Tylko w garniturze, z rachunkami za prąd i telefonem, który rzadko dzwoni. Nie z zapomnienia. Ze wstydu, iż bywam słaby, niedoskonały. Gdy świat przygniata, wracam myślami do naszego mieszkania na Woli, gdzie pachniało drożdżówkami, a twój szept brzmiał: „Jesteś w domu, reszta się ułoży”.

Pamiętasz płaszcz w szarą kratę z lumpeksu? Kupiłaś go „na przód”, ciesząc się, iż idealnie leży. Wrzeszczałem, iż wyglądam jak pajac. Dziś noszę podobny – od Reserved, wybrany przez wizażystkę. Kosztował pewnie tyle, co nasza pierwsza kuchnia. Ale pod nim wciąż jestem twoim chłopcem.

Nasze wspólne lata to nie tylko obrazy w głowie. To fundament. Ty jedna pamiętasz, jak bałem się burz, chowałem pod stołem, gdy Azor zdechł, wymiotowałem przy antybiotyku. Przeszłaś ze mną każdy dzień. Dlatego na zawsze pozostanę twoim dzieckiem.

Czasem czuję, mamo, iż świat chce ze mnie wyssać duszę. Firmy żądają wyników, żona – uwagi, dzieci – zabawy. Tylko w twoim fotelu na balkonie mogę być po prostu Markiem. Nie prezesem, nie mężem – sobą. Gdy nalewasz mi rumianek, kładziesz dłoń na ramieniu, czuję: tu nie muszę udowadniać. Tu wystarczy istnieć.

Nic nie jest pewne. Kontrakty się sypią, przyjaciele wyjeżdżają do Niemiec, dzieci dorastają za szybko. Ty trwasz jak dąb w Puszczy Białowieskiej. Twoja miłość to nie promocja „do pierwszej wady”. To światełko w oknie, które nie gaśnie. Przetrwało moje bunty, milczenia, drzwi trzaskane w noc.

Kocham Kasię. Pytałaś: „Co was łączy?”. Odpowiem: przechowuje pierwsze zęby Julki, zbiera w słoik guziki po dziadku, śmieje się tak, iż brzuch boli. Patrzę na nią – i mniej boję się jutra. Bo wiem: to, co dostałem od ciebie, teraz daję im. I tak koło się zamyka.

Dziękuję ci, mamo. Za każdy przyszyty guzik, za noce przy mojej gorączce, za „jakoś to będzie”. Za to, iż mimo wszystko… wciąż jestem twoim chłopcem. I nim zostanę. choćby gdy przyjdę do ciebie o zmierzchu, siwiejący, z kolejnymi zmarszczkami. Bo miłość nie ma terminu ważności.

Idź do oryginalnego materiału