**Walizka na kółkach**
— Mamo, jestem już dorosła. Nie mogę chociaż raz zrobić tego, co chcę? — zirytowana pytała Kinga.
Kłóciły się od kilku dni, odkąd Kinga oznajmiła matce, iż chce z chłopakiem pojechać na tydzień do Krakowa.
— A studia? Sesja już niedługo.
— Dobrze się uczę, nadrobię. A proszę, mamo… — jęczała Kinga.
— Ledwo go znasz. Co potem? — Irena nie miała już sił, żeby odwieść córkę od wyjazdu.
— jeżeli mnie nie puścisz, ucieknę z domu i nigdy nie wrócę! — krzyknęła Kinga, rzuciła się na kanapę, przytuliła poduszkę i odwróciła się do okna.
„A może naprawdę odejdzie?” — myśl pełna niepokoju wpełzła do serca Ireny i rozrosła się do rozmiarów paniki. Córka to sens jej życia, jedyna bliska osoba. Stracić ją — nie mogła.
— Mamo, ty zawsze byłaś taka rozsądna i zostałaś sama. Chcesz, żebym i ja tak skończyła? — W głosie Kingi pojawiły się histeryczne nuty.
— Kochanie, wszystko przyjdzie w swoim czasie… — mówiła Irena, ale wiedziała, iż córka jest zakochana i nie słucha.
Kinga wtuliła twarz w poduszkę i rozpłakała się.
„Czy naprawdę jestem wrogiem własnego dziecka? Inne czasy. Wszystko dzieje się szybko. Może gdybym ja w swoim czasie była odważniejsza, wcześniej zrozumiałaby, iż przyszły mąż to pomyłka, moje życie potoczyłoby się inaczej.” Irena westchnęła.
— Dobrze. Jedź. Ale dzwoń codziennie. Dużo pieniędzy nie mogę ci dać. Wiesz, iż oszczędzam na remont — zmęczona kłótnią Irena w końcu się poddała.
Kinga odrzuciła poduszkę, podbiegła do matki i mocno ją przytuliła.
— Mamusiu, dziękuję! Pieniądze niepotrzebne. Bartek ma oszczędności. Będę dzwonić codziennie, choćby kilka razy! Wszystko będzie dobrze — szczebiotała radośnie.
„Jak nie martwić się? Jak będziesz miała własną córkę, zobaczymy, czy nie będziesz się zamartwiać” — pomyślała Irena, ale głośno nic nie powiedziała. Po co? I tak by nie zrozumiała.
Córka pobiegła do swojego pokoju i wróciła z walizką.
— Już spakowanaś? Naprawdę byś uciekła? — domysł zabolał jak sztylet w serce.
— Wiedziałam, iż mnie puścisz. Znam cię. Zaraz zadzwonię do Bartka. — Kinga chwyciła telefon, ale zamiast dzwonić, podeszła do matki.
— Może sama gdzieś byś pojechała? Do cioci Hani, na przykład. Po co będziesz sama w domu? Przecież masz urlop… — powiedziała już łagodniej.
— Znajdę zajęcie. Tylko uważaj tam. Wiesz, o co mi chodzi? — burknęła Irena.
Nastroju miała tyle, iż mogłaby wyć w poduszkę.
— Mamo, jestem dorosła. Wszystko rozumiem. — Kinga wybrała numer chłopaka.
Serce Ireny się ścisnęło. Z rozmowy zrozumiała, iż córka zaraz wyjedzie.
— No to już, mamo, taksówka czeka na dole. — Kinga z walizką wyszła do przedpokoju.
Irena rzuciła się za nią.
— Mamo, nie odprowadzaj. Jak wsiądziemy do pociągu, zadzwonię. Wrócę za tydzień. — Kinga cmoknęła matkę w policzek i wyleciała z mieszkania, nie zauważając łez w jej oczach.
„No i po wszystkim. Wyrosła, mama już niepotrzebna. choćby nie pozwoliła odprowadzić.” Irena wpadła do kuchni i wyjrzała przez okno. Na dole stała żółta taksówka, a obok niej nerwowo przechadzał się młody chłopak. „Wygląda normalnie. Może naprawdę nic się nie stanie? Nie uchronisz jej przed wszystkim.”
Smutnym wzrokiem odprowadziła taksówkę, wróciła do pokoju i usiadła na kanapie, na której dopiero co siedziała Kinga. Łzy same napłynęły do oczu. „No i zostałam sama. Cicho, pusto. Oszaleję tu. Trzeba się przyzwyczaić. Rozstanie z dorosłą córką to los wszystkich matek.”
Tak siedziała długo, nie mogąc się zebrać do niczego. „A może jednak sama gdzieś pojadę? Na Mazury, na przykład. W końcu urlop. Nie ma już lata, ale i tak cieplej niż tu.” Weszła do pokoju córki, włączyła komputer i sprawdziła bilety.
Tani bilet znalazła na jutrzejszy poranny lot do Gdańska. Nie zastanawiała się długo — kupiła go od razu, z powrotem na pięć dni później. Męczyło ją ciągłe oszczędzanie. Siedzieć i czekać na telefony córki? Tydzień wyda się wiecznością.
Irena zaczęła się pakować. W wirze przygotowań oderwała się od niepokoju o Kingę. Wieczorem córka zadzwoniła i jednym tchem wygadała, iż są na dworcu, czekają na pociąg, wszystko dobrze… — rozległ się jej szczęśliwy śmiech i rozłączyła.
Po dzisiejszym dniu Irena nie mogła zasnąć. „Nic, w samolocie się wyśpię” — postanowiła i wstała, zmęczona bezsennością. Zamówiła taksówkę, włożyła jesienny płaszcz i pojechała na lotnisko.
Mimo wczesnej pory lotnisko huczało jak rozdrażniony ul. Ludzie żegnali się, biegali, dzwonili.
Minęła parę, która stała w objęciach na środku hali. Dziewczyna z zapłakaną twarzą wpatrywała się w chłopaka i powtarzała bezdźwięcznym głosem:
— Wrócisz? Obiecujesz? Kocham cię… — Zaszlochała i wtuliła się w jego klatkę.
On coś szeptał, całując jej włosy na czubku głowy. Irena odwróciła wzrok. Ich pożegnanie było zbyt intymne i wzruszające.
Zarejestrowała się na lot i usiadła czekać na boarding. Znowu przypomniała sobie córkę. Głupiutkie dziewczyny, spieszą się, boją się, iż nie zdążą, rzucają się w miłość jak w wir. Ile jeszcze w życiu będą miały rozstań, wyznań, rozczarowań. Starczyłoby łez, żeby je wszystkie opłakać.
Irena też miała taką miłość. Też rzuciła się w nią bez zastanowienia. I gdzie jest teraz? Mąż okazał się niegotowy na ojcostwo i odpowiedzialność. Rozstali się zaraz po urodzeniu Kingi. Były krótkie związki, ale nie szukała już męża. Rosła córka, bała się o nią. A teraz już za późno, żeby coś zmienić. I oto sama jedzie nad morze. Po co?Irena wróciła do domu z nową nadzieją w sercu, wiedząc, iż choć życie bywa niespodziewane, zawsze znajdzie się coś, co sprawi, iż warto iść dalej.