Powiedzieć "nie"
– Kiedyś nie rozumiałam rodziców, którzy jeżdżą na wakacje bez dzieci. Dziś marzę, żeby wyjechać z mężem choć na dwa dni, żeby się wyspać i wyjść wieczorem – mówi Maria, mama czterolatki.
Rozmawiamy tuż po jej powrocie z urlopu. Jest wykończona, wręcz wyczerpana.
Trudności zaczęły się już przy check-inie, gdzie Amelka odmawiała oddania swoich rzeczy i przejścia przez bramkę na lotnisku. Kiedyś zabrano jej lalkę. Od tamtej pory każda kontrola na lotnisku wywołuje u niej ogromny wybuch emocji.
Potem rodzinny urlop w Chorwacji toczył się już w rytmie siku – kupa – jedzenie. Zanim dotarli na miejsce, musieli się zatrzymywać czasem choćby dwadzieścia razy. A jeżeli wysiadanie z samochodu nie przebiegało w idealnej kolejności, Amelka wpadała w histerię.
– Krzyczała, płakała i nie dawała się dotknąć. Najgorzej było, gdy próbowała sama otworzyć drzwi wejściowe do bloku, które były dla niej za ciężkie. Walczyła z nimi, próbowała kilka razy i nagle ogarnęła ją ogromna frustracja. Stała przed budynkiem i przez czterdzieści minut płakała. My byliśmy tuż obok, mówiliśmy: "Pomóżmy ci, otworzymy razem", a ona krzyczała: "Nie! Ja sama!" – relacjonuje Maria. – W pewnym momencie wyszła jakaś Chorwatka i pytała w swoim języku, co się dzieje. Gdybym to ja usłyszała taki krzyk na ulicy, pewnie zadzwoniłabym na policję.
Maria czytała wiele książek, które uczą bliskościowego rodzicielstwa. Powtarzała jak mantrę: "Oddychaj, zachowaj spokój, to minie". Stała spokojnie, próbując opanować oddech, podczas gdy jej dziecko, czerwone ze złości, wrzeszczało jak opętane.
– Pozwoliliśmy jej przeżywać te emocje, ale to oznaczało, iż kilka razy dziennie przechodziliśmy przez jej ogromne ataki płaczu i frustracji. Czasem córka próbowała mnie uderzyć albo ugryźć. Mam ślad na ramieniu.
I dodaje:
– Na szczęście mam męża, z którym mogę to dzielić. Ale ostatecznie to ja jestem matką i to ja najczęściej muszę ratować sytuację. To ja podchodzę, tulę, próbuję uspokoić.
Dlatego też to Maria zamawiała w restauracji jedzenie dziecku, a sama dojadała to, czego ono nie zje. Tydzień urlopu upłynął jej na jedzeniu pizzy, bo Amelka nie chciała jeść nic innego. Mąż Marii wybierał z karty, co chciał. Wszystkie jej koleżanki robią podobnie – jedzą to samo, co dzieci: rosół, pomidorową, pizzę albo frytki z paluszkami. Zamawianie trzeciego dania byłoby marnotrawstwem.
Maria pamięta moment, kiedy udało jej się przez dwadzieścia minut poczytać książkę, posłuchać cykad i popatrzeć na piękne, błękitne niebo. Nigdy więcej się to nie zdarzyło.
Za dnia była wyczerpująca opieka nad dzieckiem, a potem, gdy Amelka szła spać, Maria była tak zmęczona, iż też kładła się do łóżka.
– Nie wiem, co sobie wyobrażałam przed wakacjami. Może myślałam, iż dziecko na urlopie nagle przełączy się na tryb wakacyjny, będzie w świetnym humorze i wszystko pójdzie gładko – ironizuje. – Nie dość, iż Amelka była przebodźcowana, to jeszcze wymyśliłam sobie, iż podczas wyjazdu nauczę ją stawiać granice. A to nie był najlepszy moment.
Powrót był równie trudny jak sam wyjazd. – Amelka chciała przez cały czas chodzić boso i w sukience na ramiączkach, mimo iż w Polsce temperatura była niska. Robiła awanturę, a potem płakała przez 20 minut. Dziś, kiedy musiała iść do przedszkola, również. Ledwo zdążyłam do pracy – wzdycha.
Zrozumiała, iż za bardzo żyje pod dziecko, zapominając o sobie i o swoich potrzebach. Dużo wyniosła z lektury Nie z miłości Jaspera Juula.
– Przeczytałam, iż często zgadzamy się na coś, czego tak naprawdę nie chcemy. Robimy to automatycznie, bo pragniemy być dobrymi rodzicami.Tymczasem w środku kompletnie się z tym nie zgadzamy. Dziecku mówimy wymuszone "tak", a sobie – "nie". A żeby naprawdę dać radę i być dobrą mamą, czasem trzeba powiedzieć dziecku "nie", żeby móc sobie powiedzieć "tak" – mówi.
Robię tak, jak matka
– Mama wstawała o czwartej rano. Przygotowywała kanapki na pociąg, parzyła herbatę do termosu i pilnowała, żebyśmy wszyscy zjedli śniadanie. Dzień wcześniej wywieszała na krzesłach czyste, wyprasowane ubrania. Jedynym zadaniem ojca było włożenie biletów na pociąg do portfela. Zatrzymywaliśmy się u babci, która mieszkała w kamienicy i miała żeliwną kuchnię. Mimo skromnych warunków, mama gotowała i dbała, byśmy byli dobrze nakarmieni – wspomina swoje wakacje z dzieciństwa Wiktoria.
I dodaje: – Teraz rozumiem, jak bardzo musiała być zmęczona. Niestety dziś robię tak samo. Tylko iż warunki mam lepsze.
Mąż Wiktorii twierdzi, iż nie umie się porządnie spakować. Ona to zrobi znacznie lepiej. Dlatego na dni przed wyjazdem, to Wiktoria musi pamiętać o jego lekach, golarce, kąpielówkach i ulubionych T-shirtach. Pakuje też rzeczy ich 6-letniego syna. Na końcu siebie. Nocami wyszukuje najciekawsze atrakcje dla ich dziecka. Rezerwuje hotel, bo jej mąż ciągle ma w pracy urwanie głowy, a potem może być już za późno na cenową okazję.
– Rok temu byliśmy w Bułgarii, mąż albo drinkował, albo leżał na plaży. Ja pilnowałam Stasia w wodzie. Syn gwałtownie się nudzi, więc trzeba było mu znajdować różne aktywności. Wieczorami padałam na twarz ze zmęczenia. Kiedy wracaliśmy, mąż wygarnął mi, iż przez tydzień wypoczywam, a ani razu się nie kochaliśmy. A ja po prostu nie miałam siły na seks – przyznaje.
Gniew i frustracja
Dlaczego kobiety wracają z rodzinnych wakacji bardziej zmęczone niż przed wyjazdem?
– jeżeli kobieta jedzie na urlop i bierze na siebie odpowiedzialność za całe „stado” – planuje, pakuje, ogarnia dzieci, logistykę, zakupy – to nie ma szansy skorzystać z tego wypoczynku, tak jak mógłby jej partner – mówi Iwona Firmanty, psycholożka, socjolożka i certyfikowana coach w rozmowie z naTemat.pl. – W pracy z kobietami, które trafiają do nas w stanie przeciążenia, nie zaczynamy od rewolucji, tylko od ewolucji, czyli drobnych kroków. Uczymy je mówić sobie "stop", stawiać granice, odzyskiwać przestrzeń.
Jak dodaje, wielu mężczyzn ma zasoby – czas, energię, kompetencje – by włączyć się w codzienne obowiązki, także podczas wakacji. Ale z różnych powodów z nich nie korzysta.
– Mężczyźni są mistrzami w ochronie swojej energii. Często bronią się przed zaangażowaniem, choćby nieświadomie. Mówią: "Nie umiem", "Zrobisz to lepiej", "To nie dla mnie”" – zauważa ekspertka. – jeżeli kobieta się nie wycofa i będzie konsekwentna wobec partnera, to odzyska przestrzeń.
Kiedy kobieta nie ma przestrzeni dla siebie, a jej potrzeby są stale pomijane – pojawia się frustracja. Jak tłumaczy Iwona Firmanty, to napięcie nie kończy się tylko na niej. Odczuwają je także dzieci, które są z matką silnie związane emocjonalnie.
– Dziecko nie zna neurobiologii. Ono po prostu czuje, iż coś jest nie tak. I często myśli: "Mama się złości, więc to pewnie moja wina" – tłumaczy Iwona Firmanty, psycholożka i socjolożka. – U przeciążonej matki uruchamia się tzw. mózg emocjonalny – instynktowny, gadzi. przez cały czas kocha swoje dzieci, przez cały czas chce je przytulać i chronić, ale jednocześnie – zupełnie nieświadomie – zaczyna postrzegać swojego partnera jako wroga. Kogoś, przez kogo czuje się coraz gorzej.
Jak mówi dalej ekspertka, zmęczenie kobiety nie kończy się na emocjach – zaczyna manifestować się także w jej ciele. Pojawiają się spadki odporności, problemy autoimmunologiczne, przewlekłe napięcie mięśniowe czy wahania wagi. Organizm, funkcjonując w trybie ciągłego stresu, zaczyna traktować codzienność jak pole walki – zamiast się regenerować, mobilizuje się do przetrwania.
I dodaje:
– Zdarza się, iż mężczyźni mówią potem: "Sama chciała", "Nie chciała, żebym pomagał, to wyszedłem". To efekt wcześniejszych zaniedbań, braku komunikacji i wzajemnego zrozumienia.
Przyznaje, iż z własnego doświadczenia wie, jak trudna – i jak ważna – jest umiejętność przyjmowania pomocy.
– Trzeba ogromnej uważności, żeby – często zupełnie nieświadomie – nie odciągać partnera od zaangażowania. I nie chodzi o wielkie konflikty, tylko o drobne sytuacje, kiedy kobieta ocenia jakość pomocy. Partner przewija dziecko „nie tak jak trzeba”. Kąpie "za szybko". I właśnie wtedy zaczyna się problem. Bo jeżeli mężczyzna zbyt często słyszy, iż robi coś źle, to przestaje próbować. A obowiązki znów wracają na barki kobiety – tłumaczy Firmanty. – A potem ten sam partner, który liczył na relaks, mówi z żalem: "Zepsułaś urlop. Byłaś niemiła, w dresie, nieumalowana".
Skąd w kobietach przekonanie, iż muszą zorganizować cały wakacyjny wypoczynek? Psycholożka nie ma wątpliwości: odpowiedź tkwi w socjalizacji.
– Już małe dziewczynki uczone są, iż to one mają „ogarniać”: być odpowiedzialne, przewidujące, czułe. choćby jeżeli dorastały w domu z równym podziałem obowiązków, to środowisko i kultura przez cały czas wzmacniają stereotypy – mówi ekspertka.
W efekcie to kobieta planuje trasę, pakuje dzieci, organizuje apteczkę, robi kanapki na drogę. A mężczyzna? "Przynosi mamuta", czyli zabezpiecza rodzinę finansowo.
– choćby jeżeli partnerzy się kochają, często nie odrabiają jednej fundamentalnej lekcji: jak realnie dzielić się obowiązkami – zauważa Firmanty.
– Kobieta, która robi wszystko sama, trafia na poziom "wielbłąda" – dźwiga, dźwiga, aż w końcu się łamie – opisuje specjalistka. – Dlatego pytam swoje klientki: "Czy masz na urlopie choć jedną godzinę dziennie tylko dla siebie?"
I dodaje:
– jeżeli matka nie daje sobie prawa do odpoczynku, jej córka prawdopodobnie też nie będzie tego umiała. A syn – nie nauczy się odpowiedzialności, jeżeli nie zobaczy jej w zachowaniu ojca. Nie bójmy się więc delegować, prosić o pomoc, oddawać przestrzeń. To fundament zdrowej relacji.
Mężczyzna chce być potrzebny
– Męskie DNA opiera się na sprawczości. Mężczyzna chce czuć, iż potrafi zadbać o rodzinę, iż jego działania mają sens – mówi psycholożka. – jeżeli kobieta przejmuje wszystko i nie zostawia mu miejsca, on się wycofuje. Nie czuje się potrzebny ani jako ojciec, ani jako partner.
I wtedy ucieka – w pracę, hobby czy telefon. A czasem, niestety, w ramiona innej kobiety.
– Bo kobieta przeciążona, zepchnięta w rolę menadżerki rodziny, nie ma przestrzeni na czułość, bliskość ani seks na urlopie. Nie dlatego, iż przestała kochać, tylko dlatego, iż jest wykończona – tłumaczy Firmanty.
I dodaje:
– jeżeli nie ma czasu, żeby posmarować ciało balsamem, odpocząć, pobyć ze sobą – nie czuje się dobrze we własnej skórze. A stąd już tylko krok do wycofania się z życia intymnego.