W wieku 55 zrozumiałam, iż pusty dom to nie to samo, co dom pełen obojętnych ludzi.

polregion.pl 3 tygodni temu

Dopiero w wieku pięćdziesięciu pięciu lat zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.

Znów kupiłaś nie ten chleb głos synowej Kasi przeszył mnie jak nóż, gdy rozkładałam zakupy w kuchni. Prosiłam bez drożdży. Już piąty raz.

Demonstracyjnie wzięła bochenek, który przyniosłam, i obracała go w dłoniach, jakby to była jakaś trująca gąsienica.

Kasiu, zapomniałam, przepraszam. Wszystko mi się pomieszało.

Zawsze ci się wszystko miesza, Anno Stanisławo. A my potem mamy to jeść. Arturek może dostać alergii.

Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wyrzucając go od razu do kosza.

Przełknęłam gulę, która stanęła mi w gardle. Mój wnuk Artur miał sześć lat i nigdy w życiu nie miał alergii na zwykły chleb.

Do kuchni zajrzał syn.

Mamo, nie widziałaś mojego niebieskiego swetra?

Widziałam, Lechu. Jest w praniu, wczoraj

Po co? choćby nie dał mi dokończyć. Przecież chciałem go dziś założyć! No, mamo!

Zniknął, zostawiając mnie z tym zirytowanym no, mamo, które ostatnio bolało bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zadbalam. I znów byłam winna.

Powoli przeszłam do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Kasia już głośno opowiadała koleżance przez telefon, jak to teściowa znowu odleciała. Śmiech w słuchawce był tak samo kłujący jak jej słowa.

Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.

Nieustanne rozmowy, krzyki dziecka, telewizor, który nigdy nie milczał, trzaskanie drzwiami. Hałas. Tłok. I do szaleństwa samotna.

Usiadłam na skraju łóżka. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci wyrosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jakaż byłam głupia.

Dopiero w pięćdziesiątym piątym roku życia zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.

Jesteś dla nich darmowym dodatkiem. Chodzącą funkcją, która ciągle się psuje. Podaj, przynieś, upierz ale tylko tak, jak każą. Krok w lewo, krok w prawo i już zawadzasz, irytujesz, plączesz się pod nogami.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Lech siedział przy laptopie, nachmurzony.

Lechu, może porozmawiamy?

Mamo, nie widzisz, iż jestem zajęty? choćby nie podniósł wzroku.

Chciałam tylko

Pogadamy później, dobrze?

Ale to później nigdy nie nadeszło. On i Kasia mieli swoje życie, swoje plany, swoje rozmowy. A ja byłam tłem. Jak stara kanapa czy lampa, która już dawno się znudziła. Jakby byłam, a jakby nie.

Do drzwi zapukał Arturek.

Babciu, poczytaj podsunął mi książkę.

Serce podskoczyło z radości. Oto on, mój promyczek. Jedyny, dla którego

Artur! nagle w drzwiach stanęła Kasia. Mówiłam, żeby nie zawracać babci głowy! Idź, czas na tablet.

Zabrała książkę i wyprowadziła chłopca za rękę.

A ja zostałam, patrząc na zamknięte drzwi. W tej chwili zrozumiałam: nie mogę dłużej być tylko tłem. Coś musi się zmienić. Inaczej rozpuszczę się w ścianach tego domu jak cień.

Decyzja nie przyszła od razu. Dojrzewała we mnie przez kilka dni, gdy mechanicznie zmywałam naczynia, chodziłam po zakupy i połykałam ciche przytyki.

Ostatecznie utwierdziła się, gdy zobaczyłam w śmietniku prawie pełny garnek mojego bigosu za tłusto, jesteśmy na diecie.

Postanowiłam zacząć od małych kroków. Od własnej przestrzeni.

W sobotni poranek, gdy wszyscy jeszcze spali, wyciągnęłam z szafy pudła z rzeczami zmarłego męża. Jego książki, narzędzia, stare zdjęcia. Rozłożyłam je w salonie, na dużym stole. Chciałam stworzyć kącik pamięci, powiesić jego portret.

Pierwsza zeszła Kasia. Zastygła w progu, jakby zobaczyła szczura.

Co to ma być?

Dzień dobry, Kasiu. Porządkuję rzeczy.

Widzę. Nie możesz tego robić w swoim pokoju? Zasłaniasz cały salon. Mamy dziś gości!

To też mój salon odpowiedziałam spokojnie, ale stanowczo. I sama się zdziwiłam, jak pewnie to zabrzmiało. To rzeczy twojego teścia. Ojca Lecha.

Kasia prychnęła i obrażona poszła do kuchni, głośno waląc czajnikiem. Po dziesięciu minutach pojawił się Lech zwabiony zapachem kawy i rewolucją mamy.

Mamo, co to za bałagan? Kasia mówi, iż wszystko pozawalałaś.

Chciałam powiesić portret taty. Tutaj wskazałam na ścianę.

Tutaj? spojrzał najpierw na ścianę, potem na mnie. Oszalałaś? Mamy tu nowoczesny wystrój. Jaki portret? Kasia już choćby designerowskie lustro wybrała.

Otóż to. Lustro. Modne. Ważniejsze niż pamięć o jego ojcu.

Lechu, to mój dom.

O, zaczyna się przewrócił oczami. Znowu twoje mój dom. My też tu mieszkamy! Myśmy remontowali!

Remont ograniczył się do pomalowania kuchni na seledynowo.

Właśnie dlatego chcę, żeby ten dom pozostał domem, a nie przejściowym dworem z modnymi lustrami.

Wieczorem podeszli razem. Twarze mieli poważne, niemal napięte. Usiedli naprzeciwko.

Mamo, pomyśleliśmy zaczął Lech słodkim tonem. Ten dom jest za duży dla nas wszystkich. Rachunki kosmiczne, sprzątanie uciążliwe.

Kasia podchwyciła, patrząc mi prosto w oczy:

Tak, Anno Stanisławo. Dbamy o ciebie. Będzie ci ciężko sama, gdy my z Lechem się wyprowadzimy.

Po plecach przebiegł mi dreszcz.

Dokąd się wybieracie?

Chcemy sprzedać dom powiedział Lech. Kupimy sobie mieszkanie w nowym budownictwie. A dla ciebie kawalerkę. Małą, przytulną. Ale swoją.

Patrzyłam to na syna, to na synową. Nie żartowali. Wszystko już postanowili. Już w myślach podzielili pieniądze z mojego domu. Mojej twierdzy. Mojego życia.

Sprzedać mój dom?

Dlaczego od razu tw

Idź do oryginalnego materiału