W wieku 55 zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie pusty dom, ale pełen ludzi, dla których jesteś nikim.

polregion.pl 4 dni temu

Dopiero w wieku pięćdziesięciu pięciu lat zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie pusty dom, ale dom pełny ludzi, dla których jesteś nikim.

„Znów kupiłaś zły chleb” głos synowej Kasi wbił się w uszy, gdy rozkładałam zakupy w kuchni. „Prosiłam o bezglutenowy. To już piąty raz.”

Dramatycznie chwyciła bochenek, który przyniosłam, i obracała go w dłoniach, jakby to była jakaś trująca gąsienica.

„Kasiu, zapomniałam, przepraszam. Wszystko mi się pomieszało.”

„Zawsze ci się wszystko miesza, Annie Stanisławo. A to my potem musimy to jeść. Mikołajek może dostać alergii.”

Rzuciła chleb na blat z miną, jakby robiła mi łaskę, nie wyrzucając go od razu do śmietnika.

Przełknęłam ślinę. Mój wnuk Mikołaj miał sześć lat i nigdy w życiu nie miał uczulenia na zwykły chleb.

Do kuchni zajrzał syn.

„Mamo, nie widziałaś mojego niebieskiego swetra?”

„Widziałam, Wojtku. Jest w praniu, wczoraj”

„Po co?!” choćby nie dał mi dokończyć. „Właśnie chciałem go dziś założyć! No, mamo!”

Zniknął, zostawiając mnie z tym rozdrażnionym „no, mamo”, które ostatnio bolało bardziej niż policzek. Uprałam jego rzecz. Zadbalam. I znów byłam winna.

Powoli przeszłam do swojego pokoju, mijając salon, gdzie Kasia już głośno opowiadała koleżance przez telefon, iż „teściowa znowu odstawia”. Śmiech w słuchawce był równie kłujący co jej słowa.

Mój pokój wydawał się jedynym bezpiecznym miejscem w tym dużym, niegdyś przytulnym domu. Teraz brzęczał jak ul.

Ciągłe rozmowy, dziecięce piski, nieustannie włączony telewizor, trzaskanie drzwiami. Hałas. Tłoczno. I do szaleństwa samotnie.

Usiadłam na łóżku. Całe życie bałam się zostać sama. Bałam się, iż dzieci dorosną i odlecą, a ja będę siedzieć w pustych pokojach. Jaka ja byłam głupia.

Dopiero w pięćdziesiąt pięć lat zrozumiałam, iż najstraszniejsze to nie puste mieszkanie, ale dom pełen ludzi, dla których jesteś nikim.

Jesteś dla nich darmowym dodatkiem. Chodzącą funkcją, która ciągle się psuje. Podaj, przynieś, upierz ale tylko tak, jak oni każą. Krok w lewo, krok w prawo i już przeszkadzasz, irytujesz, zawadzasz.

Wieczorem spróbowałam jeszcze raz. Syn siedział nad laptopem, pochmurny.

„Wojtku, może porozmawiamy?”

„Mamo, nie widzisz, iż jestem zajęty?” choćby nie podniósł wzroku.

„Chciałam tylko”

„Później, dobrze?”

Ale to „później” nigdy nie nadeszło. On i Kasia mieli swoje życie, swoje plany, swoje rozmowy. A ja byłam tłem. Jak stara kanapa albo znudzona lampa. Jakby była, a jakby jej nie było.

Zapukano do drzwi. To był Mikołaj.

„Babciu, poczytasz?” podał mi książkę.

Serce zabiło radośnie. Oto on, mój promyk. Jedyny, który

„Mikołaj!” nagle w drzwiach stanęła Kasia. „Mówiłam, żeby nie zawracać babci głowy! Chodź, czas na tablet.”

Zab

Idź do oryginalnego materiału