**W naszą rocznicę, córeczka przyjaciółki nazwała mojego męża Tatusiem i mój świat się zawalił**
Kieliszek szampana wypadł mi z ręki, rozbijając się o marmurową podłogę, a odłamki odbiły prawdę, z którą żyłam nieświadomie od trzech lat. Zamarłam w progu, patrząc, jak mój mąż od siedmiu lat klęczy obok zapłakanego malucha mojej najlepszej przyjaciółki. Następne słowa dziecka rozwiały wszystko, w co wierzyłam dotyczące mojego małżeństwa, życia i ludzi, którym ufałam najbardziej.
Tatusiu, możemy już iść do domu? szepnęła mała Zosia, owijając rączkami szyję mojego męża z zażyłości rodem z tysiąca przeczytanych bajek, których nigdy nie widziałam. W pokoju zrobiło się cicho. Dwadzieścia osób odwróciło się w naszą stronę.
Kasia, moja najlepsza przyjaciółka, zbladła. A Marek mój mąż, moja opoka wyglądał, jakby zobaczył ducha. Ale to moje serce przestało bić.
Zaledwie trzy godziny wcześniej byłam w siódmym niebie. Przyjęcie z okazji siódmej rocznicy było idealne. Białe róże zdobiły każdy stół, cichutki jazz unosił się w powietrzu, a nasi najbliżsi wypełniali nasz elegancki dom, świętując miłość, którą uważałam za niezniszczalną. Miałam na sobie szmaragdową sukienkę, która podkreślała mój kolor oczu tę, którą Marek zawsze nazywał swoją ulubioną.
Włosy miałam starannie upięte, czułam się promienna. choćby po siedmiu latach serce wciąż mi mocniej biło, gdy Marek łapał mój wzrok przez pokój. Wyglądasz olśniewająco szepnęła moja siostra Ola, pomagając mi ustawiać desery. Ty i Marek wciąż wyglądacie jak świeżo po ślubie. Uśmiechnęłam się, przepełniona radością. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Jak bardzo się myliłam. Marek krążył po pokoju jak idealny gospodarz czarujący, uprzejmy, zawsze dbający, by nikt nie miał pustego kieliszka. Sukcesywny architekt z ciepłymi brązowymi oczami i naturalnym urokiem, uwielbiany przez wszystkich, zwłaszcza przeze mnie. Mowa! Mowa! zawołał jego wspólnik, podnosząc toast. Marek roześmiał się i przyciągnął mnie do siebie, jego ramię ciepłe wokół mojej talii.
Dobra, dobra powiedział, odchrząkując, gdy pokój ucichł. Siedem lat temu poślubiłem moją najlepszą przyjaciółkę, bratnią duszę, całe moje życie. Aniu, sprawiasz, iż każdy dzień jest jaśniejszy, po prostu będąc sobą. Oklaski wypełniły pokój, gdy pocałował mnie w policzek, a łzy szczęścia zamgliły mi wzrok.
Kolejne siedem lat i siedemdziesiąt następnych! Kieliszki zabrzęczały, rozległy się okrzyki. Wtuliłam się w niego, wdychając zapach jego wody kolońskiej, czując się bezpieczna, kochana i kompletna.
Wtedy podeszła Kasia, trzymając na rękach Zosię. Wyglądała na zmęczoną. Moja przyjaciółka od liceum wychowywała Zosię sama, po tym jak jej chłopak zniknął w trakcie ciąży. Zawsze byłam przy niej opiekowałam się Zosią, przynosiłam zakupy, byłam dostępna. To przyjęcie jest niesamowite powiedziała cicho, kołysząc Zosię. Naprawdę się postarałaś.
Chciałam, żeby było idealne odparłam, zabawiając Zosię, która roześmiała się i przytuliła do ramienia matki. Mamo, chce mi się spać zamruczała.
Wiem, kochanie. Niedługo wyjdziemy szepnęła Kasia. Może pozwolisz jej się przespać na górze, w gościnnym pokoju? zaproponowałam. Może tam odpocznie.
Jesteś pewna? Nie chcę być natrętna.
Nie bądź śmieszna. Zosia zawsze jest tu mile widziana. Gdy Kasia niosła ją na górę, poczułam znajomy ból tęsknotę za własnym dzieckiem.
Staraliśmy się z Markiem od dwóch lat bez skutku. Lekarz mówił, iż wszystko jest w porządku to tylko kwestia czasu. Ale patrzenie na Kasię z Zosią poruszyło we mnie coś głębokiego.
Wieczór toczył się dalej idealnie. Przyjaciele opowiadali anegdoty, rodzice pokazywali mi stare zdjęcia, a teściowa wygłosiła wzruszający toast o radości, jaką wnoszę w życie jej syna. Około 22:00 goście zaczęli się rozchodzić. Byłam w kuchni, pakując resztki tortu, gdy z góry rozległ się płacz Zosi.
Musiała się obudzić zdezorientowana w nieznanym pokoju. Sprawdzę powiedział Marek, już biegnąc po schodach. Dalej nuciłam pod nosem, rozpromieniona po pięknym wieczorze.
Wtem usłyszałam kroki ciężkie Marka i lżejsze Zosi. Zakładając, iż Kasia przyszła się pożegnać, wyszłam do jadalni.
I w tej chwili mój świat się zawalił. Zosia, wciąż płacząc, tuliła się do Marka, sięgając po niego, jakby od tego zależało jej życie. Tatusiu, możemy już iść do domu? błagała. *Tatusiu*. Nie wujku Marku. Nie mamusi przyjaciel. *Tatusiu*.
Pokój zamienił się w lód. Twarze zwróciły się w naszą stronę. Kieliszek szampana wyślizgnął mi się z palców i rozbił na podłodze. Ledwo zauważyłam skaleczenia na kostkach tylko ostry ból zdrady. Marek zbladł. Kasia wyglądała, jakby zaraz zemdleje. Płacz Zosi zW ciągu następnych miesięcy moje życie całkowicie się odmieniło, a każdy dzień przynosił nowe wyzwanie, ale w końcu zrozumiałam, iż czasem największy ból prowadzi do największej siły.