Dziennik Teresy
Kieliszek z szampanem wypadł mi z ręki, roztrzaskując się o marmurową podłogę. Ostre odłamki odbijały prawdę, z którą żyłam nieświadomie od trzech lat. Zamarłam w progu, patrząc, jak mój mąż, Łukasz, klęczy obok zapłakanego dziecka mojej najlepszej przyjaciółki. Kilka słów tej małej dziewczynki miało zburzyć wszystko, w co wierzyłam nasze małżeństwo, moje życie, ludzi, którym ufałam najbardziej.
Tatusiu, możemy już iść do domu? szepnęła mała Zosia, obejmując Łukasza z taką zażyłością, jakby znała go od zawsze. W sali zapadła cisza. Dwudziestu gości odwróciło się w naszą stronę.
Ewa, moja najlepsza przyjaciółka, zbladła. A Łukasz mój opoka, mój mąż miał w oczach coś, czego nie potrafiłam nazwać. Ale to moje serce przestało bić.
***
Zaledwie trzy godziny wcześniej byłam szczęśliwa. Przyjęcie z okazji naszej siódmej rocznicy było idealne. Białe róże zdobiły każdy stół, cichy jazz wypełniał powietrze, a nasi najbliżsi wypełniali elegancki dom, by świętować miłość, którą uważałam za niezłomną. Włożyłam szmaragdową sukienkę, która podkreślała kolor moich oczu tę, którą Łukasz zawsze nazywał swoją ulubioną.
Włosy miałam starannie upięte, czułam się promienna. choćby po siedmiu latach serce wciąż drżało, gdy nasze spojrzenia się spotykały. Wyglądasz oszałamiająco szepnęła moja siostra, Agnieszka, pomagając ustawić desery. Wy i Łukasz wciąż wyglądacie jak świeżo po ślubie. Uśmiechnęłam się, pełna szczęścia. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Jak bardzo się myliłam.
Łukasz, jak zawsze, był doskonałym gospodarzem czarujący, uprzejmy, dbający, by nikomu nie zabrakło wina. Architekt z ciepłymi, brązowymi oczami, uwielbiany przez wszystkich, zwłaszcza przeze mnie. Mowa! Mowa! zawołał jego wspólnik, Marek, wznosząc toast. Łukasz się roześmiał i przytulił mnie mocniej.
Dobrze, dobrze powiedział, kaszląc lekko. Siedem lat temu poślubiłem moją najlepszą przyjaciółkę, duszę, moje wszystko. Tereso, sprawiasz, iż każdy dzień jest lepszy, po prostu będąc sobą.
Gdy pocałował mnie w policzek, łzy szczęścia zamgliły mi wzrok.
Za kolejne siedem lat i siedemdziesiąt następnych! Kieliszki zabrzęczały, rozległy się okrzyki. Przytuliłam się do niego, wdychając zapach jego wody toaletowej, czując się bezpieczna, kochana, spełniona.
***
Wtedy podszedł Ewa, niosąc na rękach Zosię. Wyglądała na zmęczoną. Moja przyjaciółka od liceum wychowywała córkę sama, odkąd jej chłopak zniknął w trakcie ciąży. Zawsze byłam przy niej opiekowałam się Zosią, przynosiłam zakupy, pomagałam. Przyjęcie jest wspaniałe powiedziała cicho, kołysząc córeczkę. Naprawdę się postarałaś.
Chciałam, żeby było perfekcyjne odparłam, głaszcząc Zosię po buzi. Dziewczynka zachichotała i wtuliła się w ramię matki. Mamusiu, chce mi się spać zamruczała.
Wiem, skarbie. Niedługo pójdziemy odszepnęła Ewa. Może położy się w gościnnym pokoju na górze? zaproponowałam. Prześpi się, aż będziecie gotowi.
Na pewno nie przeszkadzamy? Ewa zawahała się.
Nie bądź śmieszna. Mój dom zawsze stoi przed Zosią otworem.
Gdy zaniosła córeczkę na górę, poczułam znajomy ból tęsknotę za własnym dzieckiem. Przez dwa lata próbowaliśmy z Łukaszem, bez skutku. Lekarz twierdził, iż wszystko w porządku to tylko kwestia czasu. Ale patrzenie na Ewę z Zosią budziło we mnie coś głębokiego.
***
Wieczór płynął dalej idealnie. Przyjaciele wspominali dawne historie, rodzice pokazywali mi zdjęcia z dzieciństwa, a teściowa wzruszająco mówiła o tym, jak wiele euforii wnoszę w życie jej syna. O dziesiątej goście zaczęli się żegnać. Pakowałam w kuchni resztki tortu, gdy z góry dobiegł płacz Zosi.
Musiała się przestraszyć w nieznanym pokoju. Sprawdzę powiedział Łukasz, już biegnąc na górę.
Wciąż nucąc pod nosem, rozmarzona pięknym wieczorem, zupełnie nie byłam przygotowana na to, co nastąpiło.
Kroki ciężkie Łukasza, i drobniejsze, za nim. Myślałam, iż Ewa przyszła się pożegnać, więc wyszłam do jadalni.
I w jednej chwili mój świat się zawalił.
Zosia, wciąż płacząc, tuliła się do Łukasza, jakby od niego zależało jej życie. Tatusiu, możemy już iść do domu? błagała.
Tatusiu.
Nie wujku Łukaszu. Nie przyjacielu mamy.
Tatusiu.
Pokój zamienił się w lodowiec. Twarze gości skamieniały. Kieliszek wypadł mi z ręki, tłukąc się o podłogę. Ledwo poczułam rozcięcia na kostkach tylko przeszywający ból zdrady.
Łukasz zbladł. Ewa wyglądała, jakby miała zemdleć. Płacz Zosi wydawał się jeszcze głośniejszy w ciszy.
Tereso zaczął Łukasz drżącym głosem. Ale w uszach słyszałam tylko huk krwi.
Zosia miała trzy lata.
Trzy.
My z Łukaszem próbowaliśmy przez dwa.
Zosia została poczęta cztery lata temu gdy Łukasz przechodził kryzys, był zdystansowany, ciągle zostawał w pracy. Wychodził. Potrzebował przestrzeni.
Spędzał czas z moją najlepszą przyjaciółką.
Wynoś się wyszeptałam.
Łukasz zrobił krok w moją stronę. Tereso, pozwól mi wyjaśnić
WYNOŚ SIĘ! wrzasnęłam, aż gardło mnie zabolało. WSZYSCY! NATYCHMIAST!
Goście rozproszyli się. Agnieszka ruszyła do mnie, ale zatrzymałam ją drżącą dłonią. Nie ty. Reszta WYCHODŹCIE.
Łukasz zawahał się. Ewa pociągnęła go za rękaw. Powinniśmy iść.
I wyszli. Mój mąż. Moja najlepsza przyjaciółka. I dziecko, które powinno być moje.
Zostałam sama w ruinStałam wśród pustych kieliszków i porozrzucanych serwet, wiedząc jedno od dziś moje życie będzie należało tylko do mnie.