Usiadł przy stole, sprawiając wrażenie bezdomnego, ale gdy odezwał się, w kawiarni zapanowała martwa cisza.

twojacena.pl 3 tygodni temu

Usiadł przy stoliku w małej kawiarni na rogu ulicy Szóstego i marszrutki, sprawiając wrażenie, iż właśnie wylądował pośród ulicznych artystów. Gdy otworzył usta, cała salka nagle zamarła, jakby ktoś wyłączył radio w tle.

Wszedł wkurwiony, pełen kurzu, koszula podaremana przy kołnierzu, a na brodzie leżały resztki jedzenia, jakby właśnie wymknął się z gruzowiska po pożarze bloku. Nikt nie zatrzymał go, ale i nie przywitał. Ludzie przyglądali się mu, szeptali, a dwie Tytus i Zofia przy sąsiednim stoliku cofnęły się, jakby jego obecność mogła zarazić.

Usiadł sam, nie zamówił nic. Wyciągnął serwetkę, położył ją starannie przed siebie i zaczął przyglądać się własnym dłoniom, jakby szukał w nich jakiegoś tajemnego znaku.

Wtedy podszedł nieco niepewnie kelner i zapytał:
Panie, potrzebuje pan pomocy?
Mężczyzna tylko pokręcił głową.
Jestem po prostu głodny odparł. Właśnie przybyłem z pożaru przy ulicy Szóstego.

W kawiarni zapadła cisza jak po pogrzebie. Rano w telewizji wszyscy rozmawiali o pożarze na Szóstym. Trzypiętrowy kamienicowy blok płonął, ale nie było ofiar, bo ktoś jeszcze przed przybyciem straży wyciągnął dwie osoby z tylnych drzwi. Kto to był, nikt nie powiedziała.

W tym momencie podniosła się dziewczyna w skórzanej kurtce, której oczy jeszcze chwilę przedtem kręciły się w błądzących myślach. Podeszła, usiadła naprzeciwko niego i powiedziała:
Dzień dobry wyciągnęła portmonetkę. Pozwolę sobie zapłacić pani śniadanie.

Mężczyzna mrugnął, jakby nie dosłyszał, po czym skinął głową. Kelner, niepewnie, przyniósł zamówienie: naleśniki, jajka sadzone i kawę wszystko, czego nie zamówił.

Jak się nazywasz? zapytała dziewczyna.
Mężczyzna zawahał się.
Artur wyszeptał.
Ton był tak zmęczony, iż nie brzmiał jak wymyślona wymówka.

Dziewczyna uśmiechnęła się mimo wszystko.
Ja jestem Bronisława.
On nie odwzajemnił uśmiechu, jedynie przytaknął i dalej przyglądał się dłoniom, jakby wyczekiwał jakiegoś koszmaru.

Bronisława wtrąciła:
Dziś rano w wiadomościach mówili, iż ktoś uratował dwoje ludzi z zamkniętego schodka.
Tak przyznał Artur, wciąż wpatrując się w dłoń. Nie było zamknięte. Po prostu dym przytłoczył wszystkich. Ludzie panikują w ogniu.
Czy to pan? dopytała.
On wzruszył ramionami.
Byłem tam.

Bronisława podniosła brew.
Mieszkał pan tam? dopytywała.
Patrząc na niego, nie z gniewem, a z wyczerpaniem, odpowiedział:
Nie do końca. Znalazłem się w pustym mieszkaniu. Nie powinienem był tam być.

Wtedy przyniesiono jedzenie. Bronisława już nie zadawała pytań, położyła talerz przed Arturem i powiedziała:
Smacznego.

Artur podjął posił się rękami, jakby zapomniał o manierach. Patrzyli na niego wszyscy, szeptając coraz cichej.

Kiedy zjadł połowę jajek, podniósł wzrok i rzekł:
Krzyczały. Kobieta nie mogła iść. Chłopiec miał chyba sześć lat. Nie myślałem, tylko chwyciłem ich.

Pan ich uratował zauważyła Bronisława.
Może i tak odparł. Nie byłem bohaterem, po prostu poczułem zapach dymu i nie miałem nic do stracenia.

Słowa brzmiały ciężko. Bronisława nie wiedziała, co powiedzieć, więc pozwoliła mu dokończyć posiłek.

Po skończeniu wytrzeć ręce tą samą serwetką, złożyła ją i wsunęła do kieszeni.

Bronisława zauważyła drżenie jego dłoni.
Wszystko w porządku? spytała.
On skinął głową.
Całą noc stałem na nogach.
Ma panikę?
Nie, nie potrzebuję pomocy, jaką zwykle proponują.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu, po czym Bronisława zapytała:
Dlaczego mieszkał w pustym mieszkaniu? Czy jest pan bezdomny?
Nie wyglądał na obrażonego, tylko odparł:
To kiedyś tam mieszkałem, zanim to wszystko się stało.

Co się stało? nacisnął Artur spojrzeniem w stół, jakby odpowiedź była wyryta w słojach drewna.
W zeszłym roku zginęła moja żona w wypadku samochodowym. Po tym straciłem mieszkanie i nie potrafiłem pogodzić się z tym.

Bronisława poczuła w gardle grudkę.
Przykro mi powiedziała.

On skinął, podniósł się i powiedział:
Dziękuję za posiłek.

Na pewno nie zostanie pan dłużej? zapytała.
Nie powinienem tu być.

Właśnie miał się odejść, gdy Bronisława wstała i zatrzymała go.
Nie odchodź tak po prostu. Ratujesz ludzi, to ma znaczenie.

Artur westchnął z lekkim uśmiechem.
To nie zmieni, gdzie dziś będę spał.

Bronisława przygryzła wargę, rozejrzała się po kawiarni. Ludzie wciąż patrzyli, ale nie zwracali uwagi.
Chodź ze mną zaproponowała.

On zmarszczył brwi.
Dokąd?
Do schroniska mojego brata. Ma mały, nieidealny, ale ciepły kąt.

Patrząc na niego, jakby chciał podarować księżyc, zapytała:
Dlaczego?

Bronisława wzruszyła ramionami.
Nie wiem. Może dlatego, iż przypomina mi mojego tatę. Naprawiał dzieciom rowery w całej okolicy, nigdy nic nie żądał, tylko dawał.

Arturowi podbródek drgnął ledwo zauważalnie. Bez słowa ruszył za nią.

Schronisko znajdowało, w piwnicy starego kościoła, trzy bloki dalej. Ogrzewanie grzało co drugi dzień, łóżka były twarde, a kawa z kartonu. Personel był serdeczny, nikt nie patrzył na Artura jak na niepasującego.

Bronisława została jeszcze trochę, pomogła zarejestrować nowych przybyszów i od czasu do czasu zerkała na Artura, który siedział w kącie i patrzył w próżnię.
Daj mu czas podpowiedział jej brat, Michał. Tacy faceci są niewidzialni, dopóki nie dadzą sobie chwili.

Bronisława przytaknęła. Nie powiedziała tego głośno, ale postanowiła codziennie wracać, dopóki nie zobaczy uśmiechu na jego twarzy.

Wiadomości rozeszły się szybko. Przeżyli pożaru również młoda matka, Irena, i jej syn, Józio. Opowiadali dziennikarzom, iż mężczyzna wyciągnął ich z gęstego dymu, włożył chłopca w swój płaszcz i krzyknął: Trzymaj oddech, trzymam cię.

Do schroniska przyjechał furgon z agencją prasową, ale Michał go odrzucił.
Jeszcze nie jesteśmy gotowi powiedział.

Bronisława jednak znalazła kontakt do Ireny w Internecie i umówiła się na spotkanie. Gdy się spotkali, był to cichy, wzruszający moment. Irena płakała, a Józio podarował Arturowi rysunek: dwie ludziki trzymają się za ręce, a pod nimi wielkimi, krzywymi literami URATOWAŁEŚ MNIE.

Artur nie płakał, ale jego ręce znów się trzęsły. Przypiął rysunek do ściany taśmą izolacyjną.

Tydzień później do schroniska przybył elegancko ubrany mężczyzna, Wiktor Sienkiewicz, właściciel nieruchomości, w tę zgliszcza.
Muszę odnaleźć tego człowieka, który ich uratował stwierdził. Jestem jej wierzycielem.

Michał wskazał w stronę Artura.
Tam.

Wiktor podszedł, Artur powoli wstał, niezdarnie.
Słyszałem o tym, co Pan zrobił powiedział. Nikt oficjalnie się nie przyznał. Dlatego wierzę w Pana.

Artur skinął głową.

Mam propozycję kontynuował Wiktor. Mam budynek, potrzebuję kogoś, kto go będzie utrzymywał, naprawiał i dbał o porządek. Dostanie pan mieszkanie, i to za darmo.

Artur mrugnął.
Dlaczego ja?
Bo pokazał pan, iż nie każdy w moich murach szuka jedynie pomocy. Pokazał pan, iż ludzie się liczą.

Z wahaniem Artur odpowiedział:
Nie mam narzędzi.
Dam panom.
Nie mam telefonu.
Kupimy.
Nie radzę sobie.
Nie musi. Ważne, iż jest pan godny zaufania.

Nie zgodził się od razu, ale trzy dni później opuścił schronisko z małą torbą sportową i wciąż złożonym rysunkiem w kieszeni.

Bronisława przytuliła go mocno.
Nie znikaj ponownie, dobrze?
On uśmiechnął się szczerze.
Nie zniknę.

Mijały miesiące. Nowe miejsce nie było najnowocześniejsze, ale było jego. Pomalował ściany, naprawił rury, przywrócił porządek na zardzewiałym kwietniku.

Bronisława przychodziła w weekendy, a czasem odwiedzali ich Irena i Józio z ciastkami i kredkami, przynosząc odrobinę normalnego życia.

Artur zaczął naprawiać stare rowery, potem kosiarki, a potem radia. Mieszkańcy zostawiali mu rzeczy z notatkami: jeżeli uda się naprawić, zostawcie w spokoju.

To dawał mu powód, by wstawać każdego ranka.

Pewnego dnia przyszedł mężczyzna z zakurzoną gitarą.
Potrzebuję strun rzekł. Może przyda się panu.
Artur wziął instrument jakby był z porcelany.
Gra pan? zapytał go gość.
Grałem kiedyś odpowiedział cicho Artur.

Tej nocy Bronisława zobaczyła go na tle ławeczki, trzymającego gitarę, niepewnie, ale pewnie.
Wiesz powiedziała jesteś już legendą.
Artur potrząsnął głową.
Zrobiłem to, co każdy by zrobił.
Nie, Artur szepnęła Bronisława. To, co zrobiłeś, nie każdy odważyłby się zrobić.

Nagle przyszedł list. Kurier z Urzędu Miasta.
Zawiadomiono Artura o nagrodzie obywatelskiej. Najpierw odmówił, mówiąc, iż nie potrzebuje oklasków.

Bronisławał go:
Nie dla siebie, ale dla Józia i Ireny. Dla wszystkich, którzy czuli się niewidzialni.

Zgodził się. Wziął pożyczony płaszcz, podszedł na mównicę i odczytał krótki przemówienie, które pomogła napisać Bronisława. Jego głos drżał, ale skończył.

Kiedy zszedł ze sceny, publiczność wstała i gave mu owacje na stojąco.

W drugim rzędzie siedział ktoś, kogo Artur nie widział od lat jego brat, Nikołaj.

Po ceremonii Nikołaj podszedł, łzawiąc.
Widziałem pana w wiadomościach powiedział. Straciłem nadzieję. Przepraszam, iż nie byłem przy tobie, gdy gdy straciłeś go.

Artur nie odpowiedział, tylko objął brata.

Nie było idealnie. Nic nie było. Ale to była droga do uzdrowienia.

Wieczorem Artur siedział na tarasie z Bronisławą, patrząc w gwiazdy.
Myślisz, iż to przypadek? zapytał. Że byłem w tym budynku. Że usłyszałem ich krzyki.
Bronisława chwilę się zamyśliła.
Czasem wszechświat daje nam drugą szansę, żebyśmy stali się tymi, kim powinniśmy być.

Artur skinął.
Może tak może dam radę.

Bronisława położyła głowę na jego ramieniu.
Uda ci się.

I po raz pierwszy od dawna Artur uwierzył w to.

Idź do oryginalnego materiału