Urodziłam dziecko kochanki mojego męża

twojacena.pl 2 godzin temu

**Dziennik, 15 marca**

Urodziłam dziecko kochanki mojego męża, nie wiedząc o tym. Teraz chcą się mnie pozbyć, by przejąć mój majątek. Ale nie wiedzieli, iż kocha mnie potężny człowiek, który pomoże mi ich zniszczyć.

Opowiedziałam wszystko Mateuszowi. Każde słowo, które przechodziło przez moje usta, brzmiało obco. Jakbym opowiadała cudzą tragedię, historię usłyszaną od kogoś innego. Ale nie – to było moje piekło, moja prawda. Głos mi drżał, a kilka razy myślałam, iż nie zdołam mówić dalej. Musiałam jednak to zrobić. Musiałam się uwolnić.

—To dziecko… które urodziłam — szepnęłam ledwo słyszalnie — nie było moje.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam, jak marszczy brwi, zdezorientowany.

—Jak to nie twoje?

—Ktoś podmienił mój embrion — kontynuowałam, dławiąc się słowami i łzami. — Zamienili go na inny, zawierający geny mojego męża… i jego kochanki.

Mateusz patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, jakby raziło go piorun.

—Co…?

—Tak — odpowiedziałam. — Chcieli, żebym nosiła je w sobie. Żebym urodziła. Żebym zapisała je jako swoje… A potem… mieli mnie zabić.

To dziecko miałoby wtedy prawa do wszystkiego: spadku, ubezpieczenia, całego majątku.

Wyjęłam z torebki pendrive’a.

—Mam dowody. Jest tam nagranie…

Podałam mu go. Włożył do laptopa w milczeniu, ręce miał napięte. Ekran rozświetlił jego twarz. I wtedy zobaczył. Jego… i ją. Jego kochankę. Moją katówkę.

Oboje nadzy, śmiejący się, wymieniający obrzydliwe pieszczoty i fałszywe pocałunki. A potem, jakby tego było mało, zaczęli mówić o mnie.

—Ta głupia niedługo urodzi — powiedziała. — Powiedz, kiedy się jej pozbędziemy?

—Poczekaj, aż zarejestruje dziecko — odparł lodowatym tonem. — Jak tylko to zrobi… zadbam o „wypadek”. Przytnę hamulce. Będzie wyglądać na nieszczęśliwy zbieg okoliczności.

—Hamulce? Kochanie, to nie film. Potrzeba czegoś… bardziej ostatecznego.

—Wydałem fortunę, żeby twoja koleżanka Magda pomogła nam w klinice. Zamiana embrionów nie była łatwa… ani tania. Musiałem udawać, iż tracę miliony, żeby wytłumaczyć wypływ gotówki. Nie możemy teraz zawieść, Karolino. Nie możemy.

Nagranie się zatrzymało. Mateusz wstał.

Potężny mężczyzna, którego wszyscy się bali. Lew ryczący na zebraniach zarządu. Rekin, który nie wahał się niszczyć konkurencji – teraz drżał z wściekłości i obrzydzenia. Oczy miał zaczerwienione, oddychał ciężko, jakby gniew dusił go od środka.

—Oni są martwi! — wrzasnął. — Zniszczę ich! Własnymi rękami, jeżeli trzeba!

—Nie! — powstrzymałam go, wstając. — Nie teraz.

Spojrzał na mnie, jakbym oszalała. Może tak było. Może już dawno straciłam rozum.

—Najpierw… chcę, żeby cierpieli. Chcę, żeby płonęli we własnej nędzy, tak jak ja płonęłam w milczeniu. Chcę, żeby się bali, żeby patrzyli w lustro i nie rozpoznali piekła, które sami stworzyli. Chcę… zemsty.

Mateusz podszedł bliżej. Patrzył na mnie tak intensywnie, iż nie rozumiałam dlaczego. A potem skinął głową.

—Dobrze. jeżeli tego chcesz, pomogę ci.

Wpatrywałam się w niego oszołomiona. Nie rozumiałam.

—Co…? Co mówisz?

—Pomogę ci — powtórzył stanowczo. — jeżeli chcesz, żeby zapłacili… sprawię, iż zapłacą. Drogo.

Odbierzemy im wszystko. Spokój, władzę, bezpieczeństwo. Wszystko.

Oddychałam ciężko. W piersi bolało od emocji. Patrzyłam na niego przez łzy, wciąż niedowierzając.

—Dlaczego…? Dlaczego mi pomagasz, Mateuszu?

Spuścił wzrok na chwilę. Potem podniósł go, a w jego oczach było coś… czego nie potrafiłam zrozumieć, ale bardzo chciałam.

—Dlaczego myślisz, iż przyszłaś akurat do mnie, Kinga? Dlaczego… właśnie do mnie?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Tylko opuściłam wzrok, ale wtedy powiedziałam to, co czułam, jedyne, co przyszło mi do głowy.

—Nie wiem… po prostu… tu czułam się bezpieczna. Nie miałam dokąd pójść. A tutaj… poczułam, iż nic mi nie grozi.

Mateusz przysunął się jeszcze bliżej. Położył dłonie na moich ramionach. Czułam jego ciepło. I na moment cały strach zniknął.

—To miejsce zawsze będzie twoją przystanią, Kinga. Nikt cię tu nie tknie. Nikt cię już nie skrzywdzi. Masz mnie.

Drżałam.

—Ale… nie powinieneś się w to wciągać. To niebezpieczne…

Wtedy krzyknął z siłą, która wstrząsnęła mną do głębi:

—Angażuję się, bo mi na tobie zależy! Bo… zawsze cię kochałem, Kinga! Zawsze!

Świat stanął w miejscu. Spodziewałam się wielu rzeczy: odtrącenia, rady, wyrzutów… Ale nigdy tego. Nigdy „kocham cię”. Nie wtedy, gdy moje życie było ruiną. Nie wtedy, gdy czułam się jak pogorzelisko po kobiecie, którą kiedyś byłam. A jednak… on był tam. Kochał mnie wśród tych gruzów.

**Lekcja na dziś:** choćby w najczarniejszej godzinie może pojawić się ktoś, kto oświetli drogę. I czasem to właśnie ta osoba była obok cały czas – tylko trzeba było się odwrócić.

Idź do oryginalnego materiału