**Zawiedzione wnuczki**
Gdy Agnieszka wróciła do domu z córkami, te od razu rozpłakały się. Dziewczynki właśnie wróciły od babci — i były całkowicie przygnębione.
— Mamo, babcia nas nie kocha… — szlochały jednym głosem. — Krzysiowi i Oli wszystko wolno, a nam — nic! Oni dostają prezenty, cukierki, a my tylko „nie dotykaj”, „nie przeszkadzaj”, „idźcie do drugiego pokoju”.
Agnieszka zacisnęła usta. Serce ścisnęło jej się z bólu. Wiele razy czuła to już wcześniej, ale usłyszeć to od własnych dzieci było szczególnie ciężkie.
Jej teściowa, Wanda Stanisławówna, nigdy nie okazywała specjalnej czułości córkom Agnieszki. Za to dzieci jej rodzonej córki — Krzysia i Olę — uwielbiała. Dla nich wszystko, dla innych — okruchy. Albo i mniej.
Kiedyś Agnieszka próbowała nie zwracać uwagi. Pocieszała się, iż babci jest ciężko, iż ma trudny charakter. Ale z każdym rokiem było coraz wyraźniej: dla Wandy Stanisławówny wnuki dzieliły się na „swoje” i „obce”. choćby krew z krwi — jeżeli nie od „tej” kobiety — nie liczyła się.
Dziewczynki opowiadały, jak babcia skrzyczała je za głośny śmiech, a pięć minut później pozwoliła Krzysiowi puszczać samochodziki po podłodze, choć hałasował o wiele bardziej. Albo jak postawiła na stół tort i poczęstowała nim „gości”, a swoim wnuczkom dała tylko herbatę.
Najgorsze było, gdy babcia odprawiła córki Agnieszki same do domu. Przez zimny pusty skwer, po mrozie. Miały po siedem lat. Bały się psów, trzęsły z zimna. A Wanda Stanisławówna choćby nie pomyślała, żeby zadzwonić do rodziców.
Gdy Agnieszka się o tym dowiedziała, nie mogła powstrzymać łez. Zadzwoniła do teściowej, ale ta tylko prychnęła:
— Trzeba być samodzielnym. W ich wieku już chodziłam po zakupy na rynek.
Po tej rozmowie mąż Agnieszki, Marek, pierwszy raz naprawdę pokłócił się z matką. Nie krzyczał. Po prostu powiedział:
— Mamo, jeżeli nie potrafisz być babcią dla wszystkich wnuków, to lepiej wcale nią nie być.
Minęło parę lat. Dziewczynki podrosły, wyrosły na mądre i dobre. Już dawno nie prosiły się do babci. A Wanda Stanisławówna… postarzała się. Coraz częściej odwiedzali ją lekarze, tabletki zastąpiły słodycze, a telewizor — towarzystwo.
Próbowała wezwać wnuki. Zadzwoniła do Krzysia — był zajęty, Ola wymigała się nauką. Wtedy przypomniała sobie o „nie swoich”.
— Niech przyjadą, posprzątają, przyniosą zakupy. Przecież ja im jestem babcią…
Agnieszka wysłuchała, zamilkła na chwilę i odpowiedziała:
— Babcią im pani jest? A one dla pani — kim są? Pamięta pani, jak im powiedziała: „Ja was nie prosiłam”? Więc nie przyjadą. Bo zapamiętały to aż za dobrze.
Telefon zamilkł. A w domu babci znów zrobiło się cicho. Tylko teraz — naprawdę. I bez nadziei.
**Lekcja na dziś:** Miłość nie dzieli się na lepszą i gorszą. Albo jest dla wszystkich, albo nie warto jej wcale nazywać miłością.