Udowodnię, iż poradzę sobie bez niego

newsempire24.com 3 godzin temu

Śniło mi się, iż jestem w lesie, gdzie drzewa szeptały tajemnice po polsku. Mój mąż, Marek, rzucił mi prosto w twarz: “Kasia, ja bez ciebie przeżyję, ale ty beze mnie – nie”. Stałam jak wryta, czując, jak ziemia zamienia się w piasek, który wymyka mi się spod nóg. To nie była zwykła obraza – to było wyzwanie rzucone prosto w moją dumę. Naprawdę myśli, iż jestem tak słaba, tak zależna? Niech więc zobaczy!

Od tamtej chwili postanowiłam: koniec bycia cieniem w jego świecie. Znalazłam pracę na pół etatu w kawiarni “Pod Pierogiem”. Niech wie, iż nie tylko przetrwam, ale stanę się silniejsza, niż kiedykolwiek mógłby przypuszczać.

Byliśmy małżeństwem osiem lat. Marek zawsze był “głową rodziny”: zarabiał, decydował, mówił mi, co robić. Pracowałam jako recepcjonistka w salonie kosmetycznym, ale po ślubie nakazał mi rzucić pracę: “Po co się mierzwisz? Ja ci wystarczę”. Myślałam, iż to troska. Ale z czasem zrozumiałem – to była klatka. Decydował, co noszę, z kim mówię, choćby jak przyprawiam zupę pomidorową. Stałam się posłuszną panią domu, której świat kręcił się wokół jego skinień. Aż pewnego dnia, po kłótni o wyjazd do przyjaciółki, rzucił te słowa: “Beze mnie jesteś nikim”.

Nie spałam całą noc. Jego słowa paliły jak wrzący barszcz. Czy ma rację? Czy naprawdę jestem niczym bez niego? A potem obudził się we mnie gniew. Nie, Marek. Udowodnię ci, iż się mylisz.

Nazajutrz zadzwoniłam do swojej przyjaciółki, Bożeny, która pracowała w kawiarni. “Kasia, ty od lat nie pracowałaś!” – zdziwiła się. Odparłam: “Bo chcę udowodnić, iż potrafię”. W ciągu tygodnia zaczęłam nosić tace i uśmiechać się do kapryśnych gości. Praca nie była lekka, ale te pieniądze – choć skromne – były *moje*. Gdy dostałem pierwszą wypłatę, omal nie rozpłakałam się z dumy.

Marek tylko prychni: “I co, będziesz teraz tacami brzękać? Śmieszne”. Uśmiechnęłam się: “Zobaczymy, komu będzie śmieszno”. Myślał, iż zaraz się poddam, ale trzymałam się twardo. Każdy dzień dodawał mi sił. Zaczęłam oszczędzać – mało, ale to mój “fundusz wolności”. Planuję kursy – może fryzjerstwo, może księgowość. Jeszcze nie wiem, ale jedno wiem na pewno: nie wrócę do życia, w którym Marek decyduje, kim jestem.

Mama pokiwała głową: “Kasia, po co ci to? Pogódź się z Markiem”. Pogodzić? Z kimś, kto uważa mnie za nic? Bożena przeciwnie: “Dawaj, pokaż mu!” Jej wiara dodawała mi skrzydeł. Ale nocami, gdy wracałam zmęczona, a Marek obrażał się w milczeniu, czasem się wahałam. Może on ma rację? Ale wtedy znów słyszałam jego słowa i wiedziałam – muszę. Nie dla niego. Dla siebie.

Minęły dwa miesiące. Schudłam, bo nie mam czasu dojadać jego pierogów. Nauczyłam się mówić “nie” – gościom, jemu. Gdy ostatnio warknął: “Kasia, zrób mi obiad”, odparłam: “Marek, jestem po pracy, zamówmy pizzę”. Oniemiał. Czy zaczyna rozumieć, iż już nie jestem tą samą Kasią?

Czasem śnię, iż mówi: “Przepraszam, myliłem się”. Ale Marek nie przepyta. Czeka, aż się “opamiętam” i wrócę do roli posłusznej żony. Ale ja nie wrócę. Te pół etatu to dopiero początek. Chcę swoje mieszkanie, swoją pracę, swoje życie. A jeżeli myśli, iż beze mnie zginę? Niech patrzy, jak się wznoszę. A jeżeli odejdzie? Wiem już, iż przetrwam. Bo jestem Kasia – silniejsza, niż mógłby sobie wyobrazić.

Idź do oryginalnego materiału