Głód według harmonogramu: dlaczego uciekam od życia w domu teściowej
Nigdy bym nie pomyślała, iż moje życie zamieni się w obóz wojskowy, gdzie każdy krok jest kontrolowany, a każda próba odejścia od reżimu karana… głodem. Tak właśnie się teraz czuję – jak na zamkniętym terenie, bez wyboru i bez prawa głosu. Wszystko przez to, iż na razie mieszkamy z mężem u jego mamy.
Wydawałoby się – nic strasznego, typowa historia dla młodych par, które oszczędzają na własne mieszkanie. Ja i Tomek naprawdę chcieliśmy gwałtownie stanąć na nogi, wziąć kredyt hipoteczny, spłacić go i wprowadzić się do swojego wymarzonego gniazdka. Dopóki się przygotowywaliśmy, teściowa mieszkała u siostry Tomka, pomagała z noworodkiem, a nam zostawiła swoje trzypokojowe mieszkanie. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, jaki „prezent” na nas czeka, kiedy postanowi wrócić.
Życie bez niej było spokojne. Dbałam o idealny porządek, żeby po powrocie nie miała do czego się przyczepić. Wszędzie lśniło, garnki błyszczały jak lustra, w szafach panował idealny układ. Okazało się jednak, iż jej wcale nie chodzi o czystość. Najważniejszy jest reżim. Śniadanie punktualnie o 7:30. Kolacja przed ósmą wieczorem. Spóźnisz się – sam sobie winny. Jedzenia nie dostaniesz.
Pracuję jako graficzka i zdarzają się noce, kiedy nie kładę się spać do świtu – pilne projekty, poprawki, deadline’y. Czasem szef pozwala mi przyjść później. Ale właśnie problem – jeżeli pojawię się w kuchni po 10 rano, lodówka zatrzaskuje się przed moim nosem. Teściowa twierdzi, iż „przespałam śniadanie”, więc już nic nie będzie. choćby jeżeli jedzenie przygotowałam sama! choćby jeżeli to mój własny jogurt czy kanapka.
Z kolacją to samo. Wracamy z Tomkiem późno, ale sama jeść nie mogę. A on, jeżeli wróci po ósmej, może iść spać głodny. Dlaczego? Bo „nic nie jest według planu”. Kiedy próbowałam wytłumaczyć, iż dorośli jedzą, kiedy mają czas, usłyszałam: „W moim domu rządzę ja”. A, no tak – płacimy też za czynsz, ale kogo to obchodzi?
A łazienka? O, to osobna historia. Lubię się zrelaksować w ciepłej wodzie po ciężkim dniu. Ale i tu są zasady: kąpiel w ciągu dnia – zabroniona. „Woda droga, licznik kręci”, „w dzień trzeba się zajmować obowiązkami, a nie wylegiwać w wannie”. jeżeli zamknę drzwi – teściowa może zapukać, a może i spróbować je otworzyć. Tak, to nie przesada. Dochodzi do absurdów.
Weekendy stały się prawdziwą udręką. Prześpisz się do dziesiątej? Koniec, śniadania nie będzie, dzień zepsuty. „Młodzież teraz leniwa, śpi do południa!” – mamrocze w kuchni, demonstracyjnie trzaskając szafkami. Już nie odpoczywam – walczę o przetrwanie.
Tomek, biedny, jest do tego przyzwyczajony od dziecka. Dla niego to nie dziwactwo, tylko „taka już mama”. A dla mnie – nie. Nie będę się dostosowywać do kogoś, kto we własnym domu nie pozwala mi zjeść łyżki kaszy, bo „czas minął”.
Nie chcę już budzić się o wyznaczonej godzinie i czuć się jak uczennica, której za spóźnienie nie nalewają zupy. Nie chcę prosić o pozwolenie na ciepłą kąpiel ani tłumaczyć, dlaczego nie zjadłam kaszy o 7:30. Jestem dorosłą kobietą. Płacę za siebie. Pracuję. Jestem człowiekiem, na litość boską.
Postawiłam Tomkowi ultimatum: albo wracamy do swojego mieszkania, albo ja odchodzę. Nie jestem wrogiem jego matki, ale też nie będę niewolnicą jej zasad. Chcę żyć, a nie funkcjonować na czas.
Czasem trzeba stracić wygodę, żeby zyskać wolność. Jestem na to gotowa. Bo moje życie to nie tabelka w Excelu ani regulamin koszar. Chcę być szczęśliwa, a nie „najedzoną o czasie”.