Twój obiad choćby pies by wzgardził” – teraz sam je w jadłodajni dla potrzebujących.

twojacena.pl 1 miesiąc temu

Twoje kotlety choćby pies by nie tknął zaśmiał się mężczyzna, wyrzucając jedzenie do kosza. Teraz sam je w jadłodajni dla bezdomnych, którą finansuję ja.

Talerz z obiadem wylądował w śmietniku. Dźwięk porcelany uderzającej o plastik sprawił, iż się wzdrygnęłam.

Twoje kotlety choćby pies by nie tknął powtórzył, wskazując na psa, który demonstracyjnie odwrócił się od podanego kawałka.

Marek otarł ręce o drogi kuchenny ręcznik, który kupiłam specjalnie pod kolor nowych mebli. Zawsze był obsesyjnie skupiony na szczegółach, jeżeli chodziło o jego wizerunek.

Aniu, prosiłem. Żadnych domowych obiadów, gdy oczekuję partnerów. To nie wypada. Pachnie biedą.

Zrobił przy tym minę, jakby to słowo zostawiało w gębie smak zepsutej śmietany.

Patrzyłam na niego na idealnie wyprasowaną koszulę, na drogi zegarek, którego nie zdejmował choćby w domu. I po raz pierwszy od lat nie czułam ani urazy, ani chęci tłumaczenia. Tylko chłód. Przenikliwy, nieubłagany chłód.

Będą za godzinę ciągnął, nie zauważając mojego stanu. Zamów steki z Grand Royal. I sałatkę. Tę z owocami morza. I zrób coś ze sobą. Załóż tę niebieską sukienkę.

Rzucił na mnie szybkie, oceniające spojrzenie.

I włosy spnij. Ta fryzura cię postarza.

Skinęłam głową. Automatycznie, w górę i w dół.

Gdy dzwonił, wydając dyspozycje asystentowi, powoli zbierałam kawałki talerza. Każdy był ostry jak jego słowa. Nie próbowałam się kłócić. Po co?

Wszystkie moje próby bycia lepszą dla niego kończyły się tak samo upokorzeniem.

Moje kursy sommelierskie wyśmiał, nazywając je zajęciami dla znudzonych gospodyń.

Moje próby dekoracji mieszkania brakiem gustu. Moje jedzenie, w które wkładałam nie tylko wysiłek, ale i ostatnią nadzieję na ciepło, lądowało w koszu.

Tak, i weź dobre wino mówił Marek do telefonu. Tylko nie to, które Ania próbowała w swoich kursach. Coś normalnego.

Wstałam z podłogi, wyrzuciłam kawałki i spojrzałam na swoje odbicie w ciemnym ekranie kuchenki. Zmęczona kobieta z gasnącym wzrokiem. Kobieta, która zbyt długo próbowała stać się wygodnym elementem wystroju.

Poszłam do sypki. Ale nie po niebieską sukienkę. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam walizkę.

Zadzwonił po dwóch godzinach, gdy urządzałam się w tanim hotelu na obrzeżach miasta. Celowo nie pojechałam do przyjaciół, by nie mógł mnie łatwo znaleźć.

Gdzie jesteś? jego głos był spokojny, ale w tym spokoju czaiła się groźba. Jak chirurg oceniający guza przed operacją. Goście już są, a gosposi brak. Niefajnie.

Nie wrócę, Marku.

Co znaczy nie wrócę? Obraziłaś się o te kotlety? Aniu, nie zachowuj się jak dziecko. Wracaj.

Nie prosił. Rozkazywał. Pewny, iż jego słowo to prawo.

Rozwodzę się.

Na drugim końcu zapadła cisza. W tle słychać było cichą muzykę i brzęk kieliszków. Jego wieczór trwał.

Aha powiedział w końcu, z lodowatym uśmieszkiem. Postanowiłaś pokazać charakter. Dobrze. Pobaw się w niepodległość. Zobaczymy, jak długo będziesz grać. Trzy dni?

Odłożył słuchawkę. Nie wierzył. Dla niego byłam tylko rzeczą, która tymczasowo się zepsuła.

Nasze spotkanie miało miejsce tydzień później w jego biurze. Siedział na czele długiego stołu, obok wygadany adwokat z twarzą pokerzysty. Ja przyszłam sama. Celowo.

No to jak, wyhasałaś się? Marek uśmiechnął się swoim znanym, wyższościowym uśmieszkiem. Jestem gotów ci wybaczyć. jeżeli oczywiście przeprosisz za ten cyrk.

W milczeniu położyłam na stole pozew o rozwód.

Uśmiech zniknął. Skinął na adwokata.

Mój klient zaczął ten łagodnym tonem jest skłonny pójść na ustępstwa. Biorąc pod uwagę pańskie niestabilne emocje i brak własnych dochodów.

Przesunął do mnie teczkę.

Marek zostawia ci auto. I będzie wypłacał alimenty przez pół roku. Kwota więcej niż hojna, uwierz. Byś mogła wynająć skromne mieszkanie i znaleźć pracę.

Otworzyłam teczkę. Suma była upokarzająca. To nie były okruchy z jego stołu, a pył spod niego.

Mieszkanie oczywiście zostaje Markowi ciągnął adwokat. Zostało kupione przed ślubem.

Biznes też jego. Wspólnie nic nie mamy. Bo ty nie pracowałaś.

Prowadziłam dom powiedziałam cicho, ale stanowczo. Stworzyłam mu przytulne miejsce, do którego wracał. Organizowałam przyjęcia, które pomagały mu w interesach.

Marek prychnął.

Przytulne miejsce? Przyjęcia? Aniu, nie żartuj. Każda gospodyni dałaby sobie radę lepiej. I taniej. Byłaś tylko ładnym dodatkiem. Który, nawiasem mówiąc, ostatnio mocno zbladł.

Chciał uderzyć boleśnie. I udało mu się. Ale efekt był nie ten, na który liczył. Zamiast łez, wzbierała we mnie wściekłość.

Nie podpiszę tego odrzuciłam teczkę.

Nie zrozumiałaś wtrącił się Marek, pochylając się do przodu. To nie propozycja. To ultimatum. Albo bierzesz to i cicho wychodzisz, albo nie dostaniesz nic. Mam najlepszych prawników. Udowodnią, iż żyłaś na mój koszt. Jak pasożyt.

Rozkoszował się tym słowem.

Bez mnie jesteś nikim. Pustym miejscem. choćby kotletów nie umiesz usmażyć. Jakim przeciwnikiem będziesz w sądzie?

Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy od lat zobaczyłam nie męża, ale obcego człowieka.

Nie silnego mężczyznę, ale przerażonego, zadufanego chłopca, który panicznie boi się utraty kontroli.

Zobaczymy się w sądzie, Marku. I tak, nie przyjdę sama.

Wstałam i wyszłam, czując na plecach jego palące, pełne nienawiści spojrzenie.

Drzwi z

Idź do oryginalnego materiału