Tutaj nie ma normalnych

newsempire24.com 1 tydzień temu

15 sierpnia 2023
Wpis do pamiętnika

Wysiedliśmy z łodzi pachnącej żywicą i mokrym trocinami brzegiem jeziora Niegocin, a ja od razu poczułem, iż nie wrócę już do miasta. Powietrze było inne wilgotne, przesycone aromatem sosny, mchu, ryby i czegoś nieokreślonego, jakby sama natura wypijała życie bez domieszek.

Witaj w Bazie Żywe Wody przywitał mnie przewodnik w kamizelce rybackiej. Rozstaw namiot, gdzie chcesz. Toaleta tam. jeżeli chcesz pomóc, jutro o óśmej przy brzegu zbieramy śmieci.

Kobieta, którą później nazwę Bogną, skinęła głową. Słowo pracować nie wystraszyło jej tak, jak cisza. Po raz pierwszy od miesięcy nikt nie zadawał jej pytań typu Jak się masz?, Udało się?, Znowu będziesz nauczać?. Nie patrzono na nią ze współczuciem ani niepokojem.

Bogna rozstawiła namiot na niewielkim wzniesieniu przy brzegu. Usiadła na belce, zdjąła buty i zanurzyła stopy w lodowatej wodzie. Po raz długi nie zapłakała.

Przez dwa tygodnie nosiła wiadra, kopała rowy i myła garnki. Jej ręce były podrażnione, plecy bolały od ciężkiego sprzętu, ale w głowie panowała cisza. W bazie bytowali studenci, biolodzy, byli informatycy, artyści i wolontariusze z całego kraju wszyscy trochę dziwacy, trochę zagubieni.

Pewnego wieczoru podeszła do mnie Jadwiga, dziewczyna z rudymi dredami i głosem jakby z latarni morskiej.

Czym byłaś? zapytała.

Nauczycielką historii sztuki na Uniwersytecie w Krakowie odpowiedziałam.

Dlaczego odeszłaś? dopytała.

Syn zmarł rok temu. Utopił się. Nie mogłam już dłużej żyć w słowach, które przestały mieć sens.

Jadwiga nie wydała okrzyku, tylko skinęła głową.

Rozumiem. Mój ojciec zmarł na raka w grudniu. Wyjechałam tutaj, bo inaczej zwariowałabym.

Tu nie zwariujesz? spytała.

Zwariować można wszędzie, ale tutaj nie jest strasznie odparłam, uśmiechając się po raz pierwszy od dawna.

Bogna zaczęła rysować na papierze z recyklingu szkice rzeki, ptaków, ludzi przy ognisku, a czasem swojego zmarłego syna w kamizelce rybackiej z wiosłem, który się uśmiechał.

Pewnego dnia jej rysunki rozwieszono na sznurze przy stołówce. Wieczorem każdy przyniósł coś od siebie zdjęcia, wiersze, rękodzieło z kory.

Ogłaszam Dzień Samowyrazu! zakrzyknął wesoło nasz koordynator, wysoki i nieokiełznany Andrzej. Pokażcie, kim byliście, kim jesteście, kim chcecie być!

A ty? zapytała Bogna.

Byłem marketerem, a teraz człowiekiem z siekierą. I lubię to.

Śmialiśmy się razem i przestaliśmy wstydzić swoich blizn.

Trzeci miesiąc przyniósł kłopoty, nie z lasu, ale z miasta. Na łodzi przybyły matka i siostra Bogny Weronika w jaskrawych kurtkach i wielkich walizkach, z twarzami pełnymi zarzutów.

Bogusiu! Zwariowałaś?! krzyczała matka przy namiocie. Gdzie jesteś? Ludzie tu to dzikowie! Co ci się stało? Czy to w ogóle legalne?

Weronika przeglądała otoczenie, jakby szukała, gdzie się pożalić.

Martwiliśmy się o ciebie! Nie odbierasz telefonu, nie odpisujesz, zniknęłaś jak nastolatek. A przy okazji masz prawie czterdzieści lat! Jesteś nauczycielką!

Bogna milczała. Ogień przy ognisku zamarł. Jadwiga podeszła od tyłu i lekko dotknęła jej ramienia.

Musisz? zapytała.

Nie, dam radę sama.

Matka wciąż mówiła:

My myśleliśmy, iż jesteś w depresji. Chcemy cię zabrać do domu. Psychoterapeuta mówi, iż potrzebujesz rehabilitacji.

To właśnie moja rehabilitacja, mamo.

Nie bądź głupia. Śpisz w namiocie, nosisz wodę, chodzisz z obcymi!

Oni nie są obcy. A ty… nie słyszysz mnie od dawna.

Weronika wtrąciła:

To my cię nie słyszymy. Jesteśmy rodziną!

Bogna odpowiedziała:

Gdzie byliście, kiedy leżałam pod kocem tygodniami? Kiedy nie mogłam wstać? Każdego dnia

Idź do oryginalnego materiału