Mam ogromną potrzebę się wygadać. Nie po to, by się żalić, ale by ktoś mnie wysłuchał i zrozumiał. Bliscy nic nie wiedzą, dzieci i wnuki są pewne, iż z mężem tworzymy idealną, silną rodzinę. Nigdy nie miałam przyjaciółek, którym mogłabym powierzyć coś takiego — boję się plotek, osądów, a i sił na tłumaczenie i usprawiedliwianie już brakuje…
Z Piotrem spędziliśmy ponad trzydzieści lat razem. Poznaliśmy się w 1989 roku. Miałam wtedy 22 lata, on 25. Młodzi, pełni marzeń, pełni nadziei. Wydawał mi się być poważnym, niezawodnym, adekwatnym człowiekiem — kimś, kto potrafi ochronić, wesprzeć, z kim można związać życie. gwałtownie wzięliśmy ślub, choć rodzice nie byli zachwyceni tym pomysłem. Ale ja się uparłam. Przecież go kochałam.
Na początku było ciężko. Lata dziewięćdziesiąte, dwoje dzieci, brak pieniędzy. Ale przetrwaliśmy. Na początku lat dwutysięcznych życie jakby się unormowało — praca, stabilność, własne mieszkanie. Nie można powiedzieć, iż opływaliśmy w luksusy, ale starczało na wszystko potrzebne, a dzieci były ubrane i nakarmione.
Teraz mamy trójkę dorosłych dzieci: dwie córki, które mają już własne rodziny i obdarzyły nas wnukami. Najmłodszy syn jeszcze się nie ożenił, ale mieszka osobno. A my z mężem — sami w naszym mieszkaniu, wydawałoby się, cieszmy się spokojem, ciszą, drugą młodością. Ale kilka miesięcy temu wszystko się rozsypało.
Zauważyłam, iż Piotr się zmienił. Stał się drażliwy, zamknięty w sobie. Milczał przy kolacji, znikał w pracy, nie interesował się ani mną, ani wnukami. choćby pomyślałam, iż może ma inną. Albo, iż są jakieś finansowe problemy, długi, kredyty — bo mężczyźni nie zawsze potrafią przyznać się do problemów. Ale to, co odkryłam, okazało się znacznie gorsze niż jakakolwiek zdrada.
Piotr złożył pozew o rozwód.
Kiedy zapytałam — dlaczego? — spojrzał na mnie i zimno powiedział: “Nigdy Cię nie kochałem. Ożeniłem się z Tobą z zazdrości. Kobieta, którą kochałem, wyszła wtedy za bogatego, a ja nie wytrzymałem i oświadczyłem się Tobie. A potem wyjechałaś z nią za granicę i się z tym pogodziłem. Ale niedawno ona zmarła. I zrozumiałem, iż całe życie żyłem nie swoim życiem.”
Nie mogłam w to uwierzyć. Mówił spokojnie, jakby dyskutował o pogodzie. Bez najmniejszego żalu, bez współczucia. Po prostu siedziałam i słuchałam, a w głowie pulsowało jedno zdanie: “Czyli wszystko to było kłamstwem? Całe te lata — udawanie?”
Przyznał, iż spotykał się z nią choćby po naszym ślubie. Potem się rozjechali, ona wyjechała z mężem do Europy. Mieliśmy dzieci, a on zdecydował, iż “tak będzie lepiej”, bo “jestem dobrą matką i niezawodną żoną”. A teraz, kiedy ta kobieta umarła, chce “zacząć żyć dla siebie” i żąda sprzedaży mieszkania, byśmy kupili sobie osobne.
Jak zareagować na coś takiego?
Przez całe życie myślałam, iż po prostu jesteśmy trochę inni. Że on nie jest czuły — no, bywa. Że nie mówi “kocham” — tak mężczyźni nie są zwykle skłonni do czułości. Wszystko to usprawiedliwiałam, tłumaczyłam sobie. A teraz rozumiem — to nie był charakter. To było obojętność. Byłam obok jak mebel, jak przyzwyczajenie. Dzieliliśmy codzienność, ale nie duszę.
Mam 56 lat. I czuję się, jakby mnie zdradzono w najbardziej wrażliwym momencie. Kiedy już jesteś wyczerpana, oddałaś wszystko: młodość, zdrowie, lata… A w zamian — obojętne “nigdy Cię nie kochałem”.
Najbardziej mi żal nie siebie. Ale tej kobiety, którą mogłabym być, gdybym wiedziała prawdę wcześniej. Gdybym nie żyła z człowiekiem, któremu to wszystko było obojętne. Gdybym nie nosiła jego dzieci, nie czekała nocami z pracy, nie gotowała ulubionych dań. A on po prostu to znosił. Po prostu mieszkał obok, bo tak było łatwiej. Miał swoje powody — “zemsta”, “pogodzenie się”, “wygoda”. Ale czy to jest usprawiedliwienie?
Nie wiem, jak teraz żyć. Nagle okazuje się, iż żyłam w iluzji. Że nic nie było prawdziwe. Że miłość nie jest gwarancją. Że można być dobrą żoną, wierną, niezawodną, kochającą, a i tak pozostać niepotrzebną.
Dziewczyny, kobiety, te które przeszły przez coś podobnego — powiedzcie, jak to przeżyłyście? Jak odpuścić? Jak znowu zacząć oddychać? Przecież nie jestem już młoda. Chcę tylko trochę spokoju. Trochę szacunku. Trochę ciepła — nie od niego, nie. Od świata. Od samej siebie.
Skończyły mi się siły na bycie silną. Ale widocznie muszę.