Trzy tygodnie małżeństwa i myśli o rozwodzie
Jestem zamężna zaledwie trzy tygodnie, a już nie mogę na to patrzeć. Chcę wnieść pozew o rozwód, bo każdy dzień z Mariuszem to prawdziwa szkoła przetrwania, od której serce mi się ściska. Moja mama, Barbara Nowak, powtarza: „Kasia, daj sobie czas, nie niszcz tak gwałtownie tego, co właśnie zbudowałaś. Wszystko się ułoży”. Ale jak mam czekać, skoro już teraz czuję, iż popełniłam największy błąd w życiu? Kochałam Maćka, wierzyłam, iż będziemy szczęśliwi, a teraz siedzę i myślę: jak mogłam się tak pomylić?
Kiedy się z Mariuszem spotykaliśmy, wszystko było jak z bajki. Był czuły, przynosił kwiaty, wysyłał słodkie wiadomości, obiecywał, iż stworzymy rodzinę, o której zawsze marzyłam. Widziałam w nim człowieka, z którym chcę wychować dzieci, podróżować i śmiać się z głupich żartów. Nasz ślub był trzy tygodnie temu – piękny, z białą suknią, tańcami do rana i toastami na cześć wiecznej miłości. Patrzyłam wtedy na Maćka i myślałam: oto moje szczęście. Ale ledwie zaczęliśmy mieszkać razem, bajka zamieniła się w horror.
Pierwsze dzwonki pojawiły się już dzień po weselu. Wróciliśmy z krótkiego miodowego miesiąca, a Maciek, zamiast pomóc mi rozpakować walizki, rozłożył się na kanapie z telefonem. „Kasia, jestem padnięty, ogarnij to sama” – rzucił. Przełknęłam to, tłumacząc sobie, iż faktycznie jest zmęczony. Ale potem stało się to normą. Nie myje naczyń, rozrzuca skarpetki po całym mieszkaniu, a kiedy proszę go o pomoc, odpowiada: „Jesteś żoną, to twoja robota”. Moja robota? Ja też pracuję, wracam do domu nie wcześniej niż on, a wieczorem jeszcze gotuję obiad, bo „nie lubi jedzenia na wynos”. Myślałam, iż małżeństwo to partnerstwo, a nie obsługa jednej osoby przez drugą.
Ale to nie wszystko. Maciek zaczął pokazywać charakter, którego wcześniej nie zauważałam. Denerwuje się byle czym: jeżeli zostawię kubek na stole, jeżeli poproszę go o wyniesienie śmieci, jeżeli po prostu chcę porozmawiać o czymś ważnym. Któregoś dnia próbowałam omówić nasze plany – kiedy zaczniemy oszczędzać na samochód, jak będziemy świętować rocznicę. A on uciął: „Kasia, nie zawracaj głowy, mam już dość roboty”. Jakiej roboty? Wylegiwania się na kanapie i scrollowania Facebooka? Patrzę na niego i nie poznaję faceta, który przysięgał mi miłość na wieki.
Najbardziej boli jego podejście do mnie. Wczoraj gotowałam obiad, zmęczona po pracy, a on wszedł do kuchni i powiedział: „Coś twój żurek nie smakuje tak, jak u mojej mamy”. Mało nie rzuciłam w niego chochlą. Nie taki jak u mamy? To idź do mamy! Starałam się, chciałam mu zrobić przyjemność, a on choćby „dziękuję” nie powiedział. A potem dodał: „W ogóle mogłabyś bardziej o siebie dbać, bo chodzisz w dresie jak babcia z osiedla”. To była ostatnia kropla. Jestem zamężna trzy tygodnie, a on już krytykuje mój wygląd? Poszłam do sypialni i przepłakałam pół nocy. Nie przez jego słowa, ale przez to, co zrozumiałam: to nie mój Maciek. To obcy człowiek, z którym nie chcę żyć.
Zadzwoniłam do mamy, opowiedziałam wszystko. Barbara wysłuchała i powiedziała: „Kasia, małżeństwo to praca. Przyzwyczaicie się do siebie, on się ogarnie, ty się ogarniesz. Nie podejmuj pochopnych decyzji, daj mu szansę”. Ale jaką szansę? Nie widzę w nim chęci do zmian. Nie przeprasza, nie próbuje pomóc, nie docenia mnie. Czuję się jak sprzątaczka, a nie żonWiem już, iż jeżeli do końca tygodnia nic się nie zmieni, będę musiała zadzwonić do prawnika i zacząć wszystko od nowa.