Trzy dni ciszy

twojacena.pl 2 tygodni temu

Trzy dni bez telefonu

Wanda Stanisławówna po raz czwarty tego ranka podeszła do telefonu, podniosła słuchawkę, nasłuchiwała sygnału i odłożyła ją z powrotem. Aparat działał prawidłowo, więc problem nie leżał w technice. Spojrzała na zegarek — wpół do dziesiątej. Zwykle Marek dzwonił o ósmej rano, zaraz po przyjściu do pracy, ale dziś milczał już trzeci dzień z rzędu.

— Może zachorował? — mruknęła, przecierając kurz z półki pod telefonem. — Albo wysłali go w delegację nagle?

Ale syn zawsze uprzedzał o wyjazdach z wyprzedzeniem, to było ich niepisane prawo. Wanda nalała sobie herbatę, ale wydała się gorzka, choć wsypała tyle cukru co zawsze. Usiadła przy oknie i zaczęła obserwować podwórko. Sąsiadka Halina Kazimierzowa wieszała pranie, wesoło podśpiewując jakąś piosenkę. U niej dzieci dzwoniły codziennie, wnuki przyjeżdżały w weekendy. A Marek…

Telefon zadzwonił nagle, ostro. Wanda rzuciła się w jego stronę, o mało nie przewracając krzesła.

— Halo! Marek?

— Przepraszam, pomyłka — odezwał się nieznajomy kobiecy głos.

— Ach, przepraszam…

Powoli odłożyła słuchawkę. Serce tłukło jej się w gardle. No cóż, jak się zdenerwowała przez jeden telefon. Wróciła do okna, ale już nie mogła skupić się na tym, co działo się na podwórku. Myśli wirowały, jedna gorsza od drugiej.

Marek pracował jako kierowca w firmie transportowej, jeździł po województwie, czasem dalej. A co, jeżeli wypadek? W wiadomościach ciągle mówią o zdarzeniach na drogach. Wanda zerwała się na równe nogi, zaczęła krążyć po pokoju tam i z powrotem. Dłonie drżały, gdy ponownie sięgnęła po słuchawkę i wybrała numer syna.

— Abonent tymczasowo niedostępny — oznajmił automat.

— Boże, co się stało? — szepnęła.

Przypomniała sobie, jak tydzień temu się pokłócili. Głupstwo, błahostka. Marek przyszedł w odwiedziny, a ona zaczęła wypytywać o życie osobiste, kiedy wreszcie się ożeni, dlaczego ciągle zwleka. Syn zmarszczył brwi, powiedział, iż to jeszcze nie czas, najpierw musi stanąć na nogi. A ona nie odpuszczała, nalegała, iż w wieku trzydziestu pięciu lat pora założyć rodzinę.

— Mamo, daj spokój, proszę — odparł wtedy Marek, zmęczony. — Mam i tak wystarczająco problemów.

— Jakie jeszcze problemy? W pracy dobrze, mieszkanie jest, samochód… Czego ci brakuje?

— Zrozumienia brakuje — burknął i wyszedł wcześniej niż zwykle.

Wanda wtedy się obraziła, cały wieczór dąsała. A teraz żałowała każdego słowa. Może Marek też ma żal i specjalnie nie dzwoni? Chociaż nie, syn nie był złośliwy, to wiedziała na pewno.

Do południa niepokój stał się nie do zniesienia. Wanda ubrała się i poszła do Haliny, która mieszkała w sąsiednim bloku. Sąsiadka przywitała ją ze zdziwieniem.

— Wandziu! Co się stało? Wyglądasz jak…

— Halinko, mogę do ciebie? Zupełnie się zamartwiłam.

— Oczywiście, wchodź. Herbaty się napijesz?

Usiadły w kuchni. Wanda opowiedziała o swoich obawach, a Halina słuchała, od czasu do czasu kiwając głową.

— Słuchaj, a do niego nie poszłaś? — zapytała w końcu.

— Jak pójdę? Nie mam przecież kluczy. I tak jakoś nie wypada bez zaproszenia…

— Ale co? Ty jesteś matką! Idź, zapukaj do drzwi. Może siedzi w domu, chory, gorączka, więc nie dzwoni.

— A jeżeli go nie ma?

— To zapytasz sąsiadów. Ludzie rozumieją, serce matki to znają.

Wanda zamyśliła się. Pomysł wydawał się rozsądny, choć jednocześnie przerażający. A jeżeli Marek nie jest sam? Może ma kogoś, tylko nie mówił? Wtedy trafi w niezręczną sytuację.

— Halinko, może lepiej poczekać? Może jutro zadzwoni?

— Wandziu, sama mówisz — trzy dni ciszy. To nie po nim. Lepiej upewnić się, iż wszystko w porządku, niż się nakręcać.

Wieczorem Wanda wciąż nie odważyła się iść do syna. Położyła się spać, ale sen nie przychodził. Przewracała się do rana, nasłuchując każdego dźwięku. A nuż telefon zadzwoni? Ale aparat milczał.

Czwartego ranka nie mogła już dłużej wytrzymać. Spakowała się i poszła pod znany jej adres. Marek mieszkał w nowej dzielnicy, w dziewięciopiętrowym bloku. Wanda weszła na piąte piętro, stanęła przed znajomymi drzwiami, zbierając się w sobie.

Nacisnęła dzwonek. Cisza. Poczekała, nacisnęła ponownie. Za drzwiami coś zaszeleściło, rozległy się kroki.

— Kto tam? — odezwał się głos syna, ochrypły, zmęczony.

— Marku, to ja, mama.

Długa pauza. Potem zaskoczyły zamki, drzwi uchylWanda weszła do środka i zobaczyła syna przygniecionego codziennością, ale w jego oczach dostrzegła iskierkę nadziei, która mówiła, iż wszystko jeszcze może się odmienić.

Idź do oryginalnego materiału