**Trudne szczęście**
W piątek główna księgowa przyszła do pracy odświętnie ubrana, z butelką drogiego wina, tortem i paczką wędlin.
„Dziewczyny, po pracy nie rozchodźcie się, posiedzimy chwilę i uczcimy moje urodziny” – oznajmiła.
Wszystkie rzuciły się ją ściskać i gratulować. Pogratulowała też Kasia. Przyszła do firmy zupełnie zielona, łapała za błędy po łapach, ale szczerze uważała Bożenę Kowalską za swoją mentorkę. Ta przytuliła Kasię i szepnęła jej do ucha:
„Jeszcze trochę popracuję i na emeryturę. Ciebie, Kasiu, planuję zaproponować na moje miejsce. Dasz radę. Jesteś obowiązkowa, poważna…”.
Kasia nie zdążyła podziękować za zaufanie, bo już kolejna koleżanka podeszła z życzeniami.
Pracę skończyli wcześniej, oczyścili z papierów duży stół w gabinecie głównej księgowej, nakryli papierowym obrusem, wystawili na niego, co znaleźli w lodówce. Na początku imprezy przyszedł dyrektor z szefami innych działów. Wręczył ogromny bukit róż i prezent. Zrobiło się głośno. Kasia wykorzystała zamieszanie i wymknęła się z gabinetu.
„Gdzie się wybierasz? Dopiero co usiedliśmy” – dogoniła ją na korytarzu koleżanka i przyjaciółka Gosia.
„Muszę iść, tata jest sam w domu.”
„Posiedziałabyś choć pół godziny, nic mu się nie stanie” – powiedziała Gosia.
„Nie namawiaj. Nie lubi, gdy się spóźniam, zacznie się denerwować, ciśnienie mu skoczy. W jego wieku to niebezpieczne.”
„W jakim to wieku? Ile on ma?”
„Siedemdziesiąt jeden” – westchnęła Kasia.
„Toż to nic! W tym wieku niektórzy jeszcze się zakochują i żenią…”
„Naprawdę, Gosiu, muszę iść. Przeproś za mnie.” Kasia odwróciła się, by odejść, ale Gosia zatrzymała ją za rękę.
„Zamknęłaś się w klatce. Jesteś młoda, zero życia osobistego. To normalne? Twój tata nie chce, żebyś miała rodzinę? Wnuków?”
„O jakich wnukach mówisz? Mam już czterdzieści dwa…”
„I co? Postawiłaś na sobie krzyżyk. W tym tempie przeżyjesz własnego ojca… Ojej, przepraszam” – urwała Gosia, widząc karcące spojrzenie Kasi. „Ale kto ci powie prawdę, jak nie ja? On chory?”
„Nie, po prostu się starzeje, boi się umrzeć sam.”
„Nie rozumiem cię, Kasiu. Twoja mama całe życie tańczyła wokół niego. I gdzie jest? Teraz ty…”
„Wystarczy. To moje życie.” – Kasia wyrwała rękę i szybkim krokiem poszła korytarzem do swojego gabinetu po kurtkę.
Gosia patrzyła za nią ze smutkiem i współczuciem.
A na dworze pachniało wiosną, śnieg już prawie stopniał, za chwilę pękną pąki na drzewach… W drodze do domu Kasia wstąpiła do sklepu. Przy kasie stała kolejka. Spojrzała na zegarek. Ma czas, wyszła wcześniej z pracy, do domu dziesięć minut, zdąży. I uspokoiła się.
W domu specjalnie hałaśliwie rozbierała się w przedpokoju, żeby ojciec słyszał. Zaniosła zakupy do kuchni i weszła do pokoju. Ojciec leżał na kanapie i oglądał telewizję.
„Tato, jestem. Co oglądasz?”
Po tym, jak napięcie odczytała w jego wzroku, zrozumiała, iż jest niezadowolony. A kiedy on był z czegoś zadowolony?
„Tato, jak się czujesz?” – cierpliwie zapytała.
„Do domu, widzę, nie spieszyłaś się. Tylko imprezy w głowie. A ja mam ciśnienie. Umrę tu sam, a ty choćby nie będziesz wiedziała” – burknął, rzucając córce niechętne spojrzenie.
„Jakie imprezy? Ledwo na chwilę się zatrzymałam, wstąpiłam do sklepu. Zaraz.” Podeszła do szafki, wyjęła ciśnieniomierz i wróciła do ojca.
„Daj rękę, zmierzę ciśnienie.”
Ojciec nie drgnął.
„Tato, no przestań, nie bądź uparty.”
Niechętnie wyciągnął rękę. Kasia założyła mankiet, zaczęła pompować.
„Co ty wygadujesz? Masz idealne ciśnienie.”
„Nie umiesz mierzyć. A ja czuję, iż jest wysokie” – mruknął ojciec.
Kasia rozumiała, iż nie jest młody, potrzebuje opieki, całe życie harował na budowie. Ale to nie znaczy, iż może całymi dniami wylegiwać się na kanapie.
„Może jutro wezwać lekarza?” – zaproponowała.
„Co oni tam wiedzą? Wypiszą pigułki i tyle. Żadnego pożytku.”
Kasia schowała ciśnieniomierz i poszła do swojego pokoju przebrać się. Potem gotowała kolację i w myślach toczyła niekończący się dialog z ojcem.
„Ja też chcę odpocząć. Cały dzień przed monitorem, oczy bolą. Mogłabym teraz siedzieć z koleżankami, jeść tort i pić wino. Obiecują mi awans, a ja uciekłam. A jeżeli Bożena się obrazi?
Jestem dorosła, mam dość twojej kontroli, wiecznego czepiania się. Mógłbyś chociaż do sklepu obok wyjść. Gosia ma rację, sama niedługo zachoruję. Nie mam siły…”
Kasia przerwała sobie – nieładnie tak rozmawiać z ojcem, choćby jeżeli nie słyszy. Nie wie, jak sama będzie się czuła w jego wieku, może jeszcze gorzej będzie marudzić. Tylko przed kim?
Odkąd pamiętała, mama robiła wszystko sama: sprzątała, gotowała, dźwigała ciężkie torby. Ojciec uważał, iż to nie męska rzecz zajmować się domem, zwłaszcza gdy w domu są dwie kobiety. Nie miało znaczenia, iż drugiej było ledwo kilka lat.
Nie pamiętała, żeby mama leżała bezczynnie. Zawsze coś robiła: gotowała, szyła, druty w rękach… Gdy podrosła, pomagała.
„Kasiu, idź, pograj z dzieciakami. Wyjdziesz za mąż, to się nafatygujesz” – mówiła mama, żałując jej.
Kiedy Kasia przyprowadziła do domu przyszłego męża, Jacka, ojciec długo się mu przyglądał, po czym oświadczył, iż nie chce w domu darmozjadów. On wszystko własnymi rękami zdobył. Niech nie liczy na mieszkanie…
Kasia widziała, iż Jacek ledwo się powstrzymuje, żeby nie wyjść. Potem powiedział, iż za nic nie będzie mieszkał z teściami. Po ślubie wynajęli mieszkanie. Często zaglądała do rodziców, pomagała mamie. TaNa emeryturze, gdy Kasia i Jurek wybrali się nad morze z wnukami, a jej ojciec i ciocia Ludwika zasiadali na ławce pod blokiem, śmiejąc się z dawnych kłótni, wszyscy w końcu zrozumieli, iż prawdziwe szczęście to nie dokładnie to, czego się spodziewali, ale właśnie to, co dostali.