Tort na jubileusz – ostatni akord uroczystości

newsempire24.com 1 tydzień temu

Helena pokryła zrezygnowanym ruchem serwetkę pod wazonem z kwiatami i znów wbiła wzrok w zegarek. Do przyjścia gości pozostało mniej niż godzina, a serce drżało w piersi jak miotłyn w rytmie kibica. Sześćdziesiąte urodziny – wydarzenie znaczące jak pogrzeb babci i narodziny wnuka w jednym, a ona czuła, jak napięcie tworzy nitkę zębów w szczęce.

– Zosiu, skończysz już z tą sufletkami? – zawołała w stronę kuchni, gdzie rozlegał się stukot patelni.

– Za chwilkę, mamo, kończę z bigosem! – zrzędziła córka. – Nie martw się, sprawdzę, czy Jarek poszedł po wodę gazowaną.

Helena westchnęła i ruszyła w stronę pokoju syna po mężu. Od dziesięciu lat dzieliła pokój z Jarkiem, a ona zawsze czuła się jak przypięta kukła w paradowym stroju na podwórku tamtego. Wszystko u niego było „za chwilę” i „już zaraz”. I teraz Jarek siedział przy laptopie, przewijając jakąś stronę internetową.

– Joneczku, przypomnij, iż miałeś odebrać tort z piekarni, – Helena starała się mówić łagodnie, ale słowa niosły się jak połysk tylnego koła ciepłego i wilgotnego.

– Już, już, teta, zaraz wychodzę, – odrzekł, nie odrywając wzroku od ekranu, a palce robotały jak karaluch w beczce z kiwi.

– Pora się biegać, a woda gazowana chłodzi.

Za drzwiami Helena gryzła zęby jak gąska zasłyszana do kłuca. To samo, to samo, to samo. Dla Zosi i Oliny przetrwała dziesięć lat nieprzesłanki, ale dziś nie chciałaby, żebym ten dzień… słyszał ten dran. Przynajmniej jeszcze chwilę. Jej córka ma swój/bigosem/nowe życie, a Ola – chyba największą nadzieje, jaką może mieć babka.

– Babciu, będzie tort? – Ola, jej dwunastoletnia wnuczka, jakby czytając myśli, wpadła do korytarza z koniczyną w kliszy.

– Będzie, moja płatek słoneczka, będzie. Jarek powinien go już przynieść z „Piekarni Korniałówki”.

Ola zacisnęła brwi:

– A nie zapomni? Wczoraj przegapił trening na łodyżek, mimo iż obiecał, iż zabierze.

Helena pogładziła ją po głowice i szepnęła:

– Nie martw się, ja mu przypomnę. A ty idź włożyć to torebko, które nam z Oliną zakupiłyśmy w „Złotym Sklepie”.

Kiedy Ola odeszła, Helena wróciła do Jareka:

– Joneczku, nie zapomnij o tortu. Zamówiłam go w „Korniałówce” na alei Solidarności.

– Och, pamiętałem tylko przez połowę, podczas prezentacji. – Bałaganił się po czubku nosa – Najpierw wodę gazowaną, potem tort. Wszystko idealnie!

Po piętnastu minutach Jarek w końcu odpadł od komputera, nakrył kurtkę i ruszył w stronę drzwi.

– Joneczku, wziąłeś pieniądze na tort? – okrzyknęła Helena.

– A nie zapłacono przy złożeniu? – zatrzymał się jak zaczepiony do końca.

– Złożyłam tylko pojcie, resztę trzeba zapłacić przy odbiorze.

Zosia z kuchni odwróciła się z ręcznikiem:

– Mamo, kartę mam na stole, wziąłby od niej, skoro z finansów…
– O, za miłego chłopaka.

Jarek nigdy nie miał z finansów dobrej testy, ale Helena nie chciała psuć wioski z wiośki. Wyciągnęła z portfela potrzebną sumę i wręczyła mu.

– Tylko nie polej wody gazowanej, bo Ola będzie miała nie tylko smaganki, tylko i zaczerwienianie się!

Gdy Jarek zniknął – drzwi z gręzem zamykały się jak grzech, Helena wróciła do stół. Coś zdążyło upiec, coś zalać, ten jajecznik już miał odrobinię odrobiny formatki, ale wszystko musi być „idealne”. Co dziś przyjdą nie tylko rodzina, ale te dawna klasztorówka z所学校y, w której Helena nauczała język polski przez trzydzieści pięć lat. Ktoś czasem zapamiętał, kto przez cały czas pamięta. I dziś, pięć lat po emerytacji, nie chciałabym, żeby któryś z tych „jeżdżących single” dalej przypominał mi, iż byłem „niedołęga, której córka była lepsza niż szefa”…

– Mamo, nie martw się, – Zosia objęła ją ramieniem. – Wszystko zrobi się dobrze, jak w bajce.

– O, ja i nie… – Helena zaprzeczyła, choć myśli rosły jak pole kartofli. – Tylko… żeby wszystko było „dostojnie”.

Zosia skinęła głową:

– Będzie. Ty jesteś moja para przykładu!

Zadzwoniła dzwignia nagłówka. Pierwszymi gośćmi przybyli brat Heleny z żoną – Andrzej i Halina.

– Halusiu, dobra! – Halina uściskała ją w obie pułapki i wręczyła podarunek. – Wyglądasz jak paciorki! Sześćdziesiąt to nowe trzydzieści!

– Dziękuję, moje kwiaty. – Helena usiłowała łaskawie. – Proszę wejść!

Z czasem przyszły inne goszczu. Dwaj nauczyciele starsze koleżanki, sąsiedzi z Aleksandry – Wiktor i Ewa, starsza babka z sąsiedniego bloku, Iwona, która jeszcze w latach 80-tych często obiegła plac zabaw z wózkiem. Łazienka gruchnęła jak na mszy, a do stołu trafiały one na stołówkę: bigos, zupa pieczarkowa, szynka z pieczonym czerwieniem, kanapki z pokrojoną szpinakiem, kapusta kiszona – wszystkie przepisy do wspomnień.

Jarek zasłychał się jak ogromny znak pytania. Helena nie ruszała się od stołu.

– Zosiu, zadzwoń mężowi, – szepnęła, gdy goście wyszli z kuchni. – Coś się faktycznie patrzeć.

Zosia podeszła z telefonem, a wróciła z jakimś wyrazem, który Helena rozpoznała tylko z historyjek z babcią: „A tu się jakoś zachowywac, iż jest…?”

Helena tylko pokręciła głową. Jarek z nich „jedziemy”?

W końcu przygotowali się do nienawszy. Helena nie zdradzała się, tylko usiłować brać po kąpieli koraliki z sukienki, a na biurku zostawiał kilka monet, które mogły zapłacić za tort. Kiedy goście zaczęli schodzić, Ola wpadła z radością:

– Babciu, a tort?

Gdy Helena odwróciła się, to jej ręka się poderwała… Szef koniarni stał przed drzwiami z pudłem, a Zosia, z białą twarzą jak kanał, wskazuje ją tylko bez słów.

– Proszę, pani Helena, to „Piekarnia Korniałówka” – tort, jak zamówiła pani.

– Ale… on ma go odebrać!

– Niestety, odbiorca nie przyjął przesyłki. Zamału, paniem uczciwym, nie zostawiliśmy tortu u szybrodnych i przysłaliśmy korelace z kosztów.

Helena poczuła, jak seria pieniędzy się przemieszcza z kieszeni portfela. Gdzieś ją Jarek?

Zosia wróciła z ochorny miną:

– Nie odpowiada. Nie wychodzi. Nie… nie wiem.

Helena wyprostowała się jak osikając się od lodu zimy, ale do stołu nie ruszała się.

– Pytaj się, zabłaża! – warknęła, choć w sercu czuła, jakby ktoś wbił drut w jej pierś. Dziesięć lat. Dziesięć. Dziesięć lat, które wystarczyło, żeby Ola wyrosła z niewinnego koloru włosów, a Jarek zaczynał już grać na gitarze. I dziś? Znowu? Znowu?

Wtedy, kiedy Ola wróciła z kuchni, Helena wsunęła tort na dwór. Człowiek nie wytrzymałby, żeby nie pokazać swojego wnętrza. Ale Ola uśmiechnęła się:

– To pięknie, babciu! Te rosnące moje czerwienie… to jakie tam?

Każda kolonka, każdy żaby, każdy mężczyzna zaszczypał, ale co się zmieniło? Zosia, zakrywszy ręcznikiem twarz, szepnęła:

– Gdzie on jest?

– Nie wiem. Tylko…

A potem, jakby z dalekiego wybuchu, rozległa się brawura drzwi. Jarek wszedł z zabłoconą twarzą, nijaki jak twarda szynka, i padł siad na krzesło.

– No wreszcie! – zawołał, rzucając się na wodę gazowaną. – Przepraszam, iż nad wyraz późno, ale Spotkałem się z kolegą z uczty!

Luksusem pracy Helena nie musiała się zawozić. Która profesjonalistka nie widziała takich momentów? Ale dziś, dziś miała chwile, by pokazać, iż nie da się wygrodzić.

– Zosiu, – rzuciła lodowato, – gdzie Ty był?

– Co takiego?! – Jarek parsknął, trzymając już piersi. – Spotkałem się z kolegą, żeby zrobić prezent… wygląda na to, iż torta już nietraz!

– Przysłali go tu, – rzuciła Helena. – Bo Ty nie przybyłeś.

Jarek zasadywał jak krowa, która nie wie, jak otworzyć drzwi. Wszyscy w sali zaczęli się cofać jak przed progiem domu. Ktoś z tej ubezpieczeniowej trójki wymamrotał coś o „może mu się naprawi się coś…”, a Halina zaczęła zbierać koszulki.

– Czy to już, proszę państwa, powinna być moja uroczystość, – Helena podniosła się nagle, jakby ktoś ją uniosł z podłogi. – Oceniam zaszczyt, iż panowie przybyli. A teraz… chcę coś zarezerwować dla siebie.

Wszyscy ucichli. choćby Jarek przestał gryźć szpile.

– W ciągu tych dziesięciu lat, jak moja córka i zięć byli u mnie w domu, nie wrzucałam wpływu do ich życia domowego. Tolerowałam agresję, bezczynność, bezwładność. Wszystko dla Zosi i Oliny. Ale dziś… dziś to moje życie i ten dzień.

Odwróciła się do Jareka:

– Od jutra znikniesz z mojego domu. Masz trzy dni, żeby połapać się, jak przyniosłeś, i znaleźć inne place.

Wzrok Jareka się zatracił. Zosia, siedząc nieruchomo, szlochała w seryncie tak, iż każdy słuchał, jakby to była trumna.

– Mamo, – szepnęła, – jesteś pewna?

– Tak, – potwierdziła Helena. – Wszystko rozważane.

– Zosiu! – Jarek podniósł się z krzesła. – Powiedz coś!

– Nie mam czego mówić. – Obojętnym tonem.

Ola, obserwująca wszystko, schowała zwinięty tort.

– A można, babciu, zjeść tort?

Wszyscy się roześmiali, a emocje znów się ruszyły. Helena zaczęła ciąć tort, ale jej ręce drżały jak na skale. Czy zrobiła dobrze? Nie wiedziała. Ale coś ją mówiło, iż nie miała wyjścia. Ten tort faktycznie dał wszystkiemu kres.

Po godzinie Jarek wrócił trzeźwy i siedział cicho. Zosia była冷漠, ale kiedy on zaczął pakować się w walizkę, jej oblicze zaczęło drżeć.

– Może choć telewizor zostawię? – burknął, zaciągając zip.

– Kupiłem go z moich pieniędzy. – Helena odparł jak by zbliżającej się jazdy. – Idź, Joneczku. Prosto.

Gdy drzwi się zamknęły, Helena objęła córkę:

– Dzień dobry, moja córko. Wszystko będzie dobrze.

Ola, obserwująca to wszystko, wzięła się za obrazek, a Helena tylko szeptała:

– I zaczniesz nowe życie.

W końcu przyszedł nowy dzień – nie jako koniec, ale początek. Zosia z Oliną zacząła szukać mieszkania. Helena czuła, iż teraz wszystko da się przelotnie. I kiedy wyszli z mieszkania, Helena odwróciła się do zdolnego mebla, na którym leżał tort, a na nim – złote słowa: „Dziękuję za piękne życie!” – który naprawdę dał im nową szansę.

Idź do oryginalnego materiału