Tort, który zakończył jubileusz

newsempire24.com 1 tydzień temu

Babka Katarzyna ostrożnie uporządkowała ręcznik pod wazonem z kwiatami i znów spojrzała na zegar. Do przyjazdu gości zostało mniej niż godzina, a serce wciąż wykonywało akrobacje. Sześćdziesięciolecie to wielki moment – i chciała, żeby wszystko było idealne.

– Małgoś, jesteś już? – zawołała w stronę kuchni, z której dochodził pisk szklanek.
– Tak, ciociu, kończę z zupami! – usłyszała córka. – Sprawdź, czy Tomek wyjdzie skorzystać z łazienki.
Katarzyna westchnęła i ruszyła w stronę pokoju syna w-law. Przez dziesięć lat wspólnego życia pod jednym dachem nie potrafiła się przyzwyczaić do jego spokojnego tempa. U niego wszystko było „natychmiast, tylko jeszcze sekundkę” i „chwilę, już idę”. Tamten Tomasz siedział przed komputerem, pochłonięty jakimś filmem.

– Tomek, powiedziałeś, iż przezrocz to weźmiesz – starała się, by głos zabrzmiał łagodnie, choć przymrużyła oczy.
– To wezmę, ciociu, już idę – puścił jeszcze kilka kliknięć myszą, nie patrząc w jej stronę.

– Goście przyjadą za pięć minut.

– Bdzie, nie przejmuj się.

Zwijając się z frustracji, Katarzyna wróciła do mieszkania. Zawsze to samo. Gdyby nie Małgosia, dawno by nakazała temu „harcerzowi Polski” znaleźć sobie własne mieszkanie. Dziesięć lat, a efekt? Opowiadają, iż skończą tę sprawę z pieniędzmi, a potem się robią „jedno czy dwa lata”. Aż Boże ich chrani, aż córka wyrasta – Zuzanna, córa Małgosi i Tomka, była dla babci niezaprzeczonym powodem do uśmiechu.

– Babciu, a skręt z dorszami będzie? – wyczuła dziecko, jakby czytając jej myśli, zjawiliła się w korytarzu dziesięcioletnia Zuzan.

– Będzie, moje słońeczko, syn ma go przejąć z kuchni.
Dziewczynka przycisnęła brwi:

– A on nie zapomni? Potem na urodziny mojej koleżanki wysiadł z samochodu, choć obiecał jechać.

Katarzyna pogładziła ją po główce:

– Nie przejmuj się, podpowiemy. A teraz idź, weź to piękne sukienkę, któreśmy kupiły niedawno.

Po powrocie do pokoju syna w-law:

– Tomek, ino nie zapomnij o skręcie! Złożyłam już zasadę w »Słodkiej Cudowności«.
– Jasne, już zapisałem – machł rąką, nie odrywając wzroku od ekranu. – Najpierw przezrocz, potem skręt. Wszystko jak należy!

Za piętnaście minut Tomasz w końcu zaczął się odgrzebywać z krzesełka i zakląkał płaszczem.

– Tomek, czy przebrałeś portfel? – zawołała Katarzyna.
– Czy już nie wpłacono? – zatrzymał się w drzwiach.

– Tylko zasadę, główny wkaz trzeba podać przy zwrotce.

Małgosia wyszła z kuchni z ręcznikiem:
– Ciociu, zaklad był na stole, weź tamta karta, skoro Tomasz nie ma teraz pieniędzy – westchnęła z uśmiechem.

Pieniądze? Tomasz nie miał ich nigdy. Katarzyna milczала – nie chciała psuć wiosny na karcie. Wzięła portfel i wręczyła mu:

– Szybko, ino nie zapomnij również o przezroczu!

Zamykając za nim drzwi, wróciła do zdobienia stolu. Wszystko musi być idealnie. Dzisiaj przyjadą nie tylko krewni, ale i dawne koleżanki. Trzydzieści pięć lat potkowo sprzątania na stołówce szkolnej po czym zajmowała języku polskiego. Cenili jej pisma, a teraz, pięć lat po emeryturze, chciała, żeby jej sześćdziesięciowy wciąż się zaliczał.

– Ciociu, nie przejmuj się – Małgosia objęła ją ramieniem. – Wszystko bdzie fajowo.

– Jasne, iż nie – skłamała Katarzyna. – Chcę, żeby było… godnie.

Dochyliwali pierwszy goście – brat Katarzyny, Piotr z żoną Tęcz.

– Katta, zdrówkiem! – Tęcz całowała ją w policzki i wręczała tort w celofanie. – Pięknie się prezentujesz! Sześćdziesiąt? To jakby nowe czterdzieści!

– Po długim dniu wspaniale się czuję! – Katarzyna opuściła głowę. Potem siadali inni: trzy koleżanki z pracy, sąsiedzka Klementyna z mężem, kuzynka z wiejskiej wsi. Pokój wypełnił się pigułkami, śmiechem i życzeniami. A Tomasz przez cały czas leniałopął w domu.

– Małgoś, zadzwon do męża. Już godzina – szepnęła Katarzyna, gdy goście usiadywali przy stole.

Kolejny uśmiech typu:
– Już jedzie, córze! – ale już po raz trzeci z kolei. Wiedziała, co to znaczy – pewnie się spotkał z kolegami albo gigotał na teleporcie w Tedzie.

– Ruszmy się do jedzenia, dzieci! – Katarzyna raz jeszcze usiłowała, by zabrzmiało to lotnie. Stół był przedziwnie wyłożony: półkami pierogów, sałatą mizerzową, mięsiem na sosie sosanowskim, grybami jesterskimi i wątróbki w jogurcie. Wszystko domowe, z przewidywalnością babci.

Zbliżając się do godziny – Tomasz przez cały czas leniłopął. Małgosia kilka razy szła zadzwonić, zwracając się z każdym kolejnymewnętrzem. Katarzyna zauważyła, jak córka się wypacza i starła się z życzeniami, by rozładować atmosferę.

– Zasnęłaś, kiedy zdobywałyśmy się na odwodzenie na stołówce? – śmiała się Tęcz. – Idziemy do restauracji, bo to były jeszcze dobre ceny.

– No i do czego doszło! – roześmiała się Katarzyna.

Gdy słyszała dzwonek w korytarzu:
– Ostatecznie! – krzyknęła Małgosia i poleciała otwierać.

Z korytarza dobiegły refreny i szczerobroda postać z torbą gdzieś z Jean-Paul Gaultiera.

– Proszę pani, to paczka z »Słodkiej Cudowności«. Czy to pani zamawiała skręt?
– Tak! Czy Tomasz nie przyszedł go pożyczyć? – zatrzepotała rzęsami.

– Nie, przez cały czas siedzi w domu? – roześmiał się kierowca. – Zamykamy już, więc przewoziłem to sam. Z duchem świąt!

Choć wnętrzności Katarzyny przerywały się w falach złości, pokazała mu pięćset zł. Wypchawszy skręt do kuchni, spytała Małgosi:
– Gdzie on jest?

– Nie wiem mamuncie. Telefon mu się nie odpowiada już piętnaście minut.

Katarzyna siadając na taborecie, próbowała się uspokoić. Dziesięć lat znosiła lenistwo, wykręty i nieprzestrzeganie zobowiązań. Dziesięć lat patrzyła, jak Tomasz mówi, iż weźmie to i to, a potem się znowu „pewnie weźmie”. Ale dzisiaj przekraczał końcową granicę.

Władcze zerwała skręt – pół jesterski, w wypieku na szpadel, z nadpiskiem »Z ønsket øksem!«, czy jakkolwiek to było.
– Zuziu – zawołała. – Gdzie babcia?

– Syn był jak ostatni raz? – uśmiechnęła się Zuzan. – Ale bajka! Czy możesz nim znośniej na sąsiadów?

– Ostatni raz – tylko to powiedziała Katarzyna.

Zęby przetrzasnęły się pod wpływem krzywdy. Dziesięć lat, aż do dziś to wszystko. Ale dziś miał zostać punktem przerwy.

Nikt jej nie rozpieszczał, gdy dzieciaki czekają, a ona roziszczała się w cienku. Dzisiaj nie sławiły takiej samej.

Zuzan pochwaliła pokój z喜悦em, a Katarzyna poprowadziła go w potrzask do salonu, gdzie wszystkie ręce zalożyły się przy auxiliu.

– Teraz, moja droga – ogłosił mąż Tęczy, unosząc szklaneczkę: – Pozwolimy Ci…

Przez drzwi podniosła się wieja. Tomasz, już zaczuty, walił się do pokoju, jakby był szpitalnikiem z akurat wydania.

– Et voilà! – wrzucił nogę na stół i wytrychnął, jakby się szanował na baru. – Życzenia wszystkim!

Serce zamarzło Katarzynie, widząc bóle w oczach córy. Małgosia z zapalonym adrenaliną spytała:
– Tomek, gdzie was to było?

– Pytam, do czego rozumiemy – Tomasz machł rąbą. – Spotkali się z kolegami… Skręt już tu zdalibyśmy… Podobnie jak Tamuż!

– Skręt przyleciał z dostawcy – zimnym tonem oznajmiła Katarzyna. – Bo ty go nie wezbrałeś.

– Taki drobny omach – z kolegą, to wszystko.

Atmosfera znikła, jak wiosne w marzec. Główne koleżanki zaczęły opuszczać siedziba, Tęcz zaczynając powoli szipować szlixa.

Katarzyna wstała.
– Dziękuję wszystkim za to, żeście przyjad. Bardzo cenię, żeście z kimś dzieliliście ten dzień. Ale teraz mam do podzielenia się jakim wyjaśnieniem.

Wszystko skuliły się, choćby Tomasz zsunął się z krzesła.

– Dziesięć lat, odkąd moja córka i syn w-law mieszkali u mnie, nie wpominałam nawet, co było. Wiele niecierpliwości, braku inicjatywy, braku poczucia odpowiedzialności znosiłam. Wszystko dla Małgosi i Zuzanny. Ale dziś mój sześćdziesięciowy, i oleję gości.

Zwracając się do syna w-law:
– Tomek, dzis Wisła to tylko jajkiem. Mieszkanie to moje, i sądzę, czy masz stąd drewno na ten koniec można wejść.

– Co? – trzasnął nogą.

– Mam, – ton Katarzyny był lodowaty. – To mieszkanie moje, i tutaj mieszkają tylko osoby, których ja do tego chciałam. A ty nie jesteś w tym wyciec.

– Małgosio! – wygarniał. – Mów coś matce!

Małgosia milczała, twarzy zakrył się ręcznikiem, tylko palce z zakochania zbielały.

– Ciociu, – w końcu. – Czy jesteś pewna?

– Pewna – pokazała na palcach. – Wszystko już zostało zdecywo.

– Kolejną szansę załatwiliście, babuni! – wy krzyknął, waląc pięścią, iż stół zajął się. – Podnieś rękę, i już nie wróci!

Pchnął się z wyprostu, nie do końca dosiadł się ze stołu, rozbilił coś w korytarzu, a drzwi szczeknęły mocno.

Pokoju pokryło cicho, które zabrudziła Zuzan:
– A mogę zjeść skręt?

Śmieszek rozszedł się po pokoju, jakby ktoś rzucił kulą. Katarzyna zaczoła ciętoć skręt, próbując ukryć drżenie ręki. Nie wiedziała, czy dobrze zrobiła, ale zdawało się, iż było lepiej. Pod koniec to był punktem życia, który zakończył zależności z synem w-law.

Goście nieco szybciej zacząli się składać, zrozumiawszy, iż uroczystość wygasła. W końcu zostali tylko Katarzyna, Małgosia i Zuzan.

– Ciociu – Małgosi przysunęła się do niej, gdy były same za kuchnią. – Chciałam ci…

– Nie trzeba, córze. Wszystko rozumiem.

– Nie, ty nie rozumiesz. – Małgosia pokręciła głową. – Chcę rozstać się z tym tosem. Ale boję się, iż powiesz – zniosłam, sam jestem winna, dla Zuzanny.

Katarzyna przytuliła córkę:
– Głupiutko, ja widzę, jak cierpisz. Zuzan też wie i rozumie. Niej ty masz potrzebę bycia z dala od tych przekleństw, jak formálną rodzyną.

– Ale co z nami? – prosiła Małgosia, przyjatając się do matki, jakby była dzieckiem.

– I z wami wszystko będzie dobrze – zaufała Katarzyna. – Widzimy się razem.

Wieczorem Tomasz wrócił czystą, ale przypiął. Cicho włożył rzeczy, rzadko rzucając błotnymi wzrokiem. Małgosia była niewzruszona.

– Może chociaż telewizor weźmię? – przekrzywił głowę z torebką. – Ja byłem jego właścicielem.

– Na moje pieniądze – wyprostowała się. – Wychodź, Tomiku. Po prostu.

Po jego odjeżdżeniu Katarzyna objęła córkę na ramieniu:
– Znasz, chciałam. W banku mam trochę – nie dużo, ale wystarczy na wadium, jak kupicie własne mieszkanie. Resztę na kredykt weźmacie, Ty już jesteś kierownikiem działu, więc bank powinien.

Małgosia zdumiała się:
– Seryjnie? Ale myśmy myśleli, iż dalej…

– Dokończecie, a ja z Chowcem będę dochodzić. A potem mogę przychodzić coś pokombinować, jeżeli będzie Zuzannie potrzebne. I… może to nie za późno, by dodać jeszcze sióstrę lub brata.

– Mam!

– Co? – uśmiechnęła się. – Do trzydziestu pięciu można córkę mieć. Tylko w tym razie musisz wybrać najlepszego faceta.

Małgosia się śmiał, płacząc:
– Cudownie jesteś.

– Chcę, byście były szczęśliwe – powiedziała Katarzyna. – I nie wiedziałam, iż mój sześćdziesięciowy byłby tak ukarany. Ale teraz będzie lepiej. To była nie tylko uroczystość, ale początek nowego życia.

Stali przy kuchni, obejmując się, gdy poza oknem chwiała się Jessica. A na stole, jakoby się niepsuła zmiana, skręt z nadpiskiem »Z życzeniem!« był efektem decyzji, które się zakończyły.

Sześć miesięcy później Małgosia i Zuzan przenieśli się w mały, ale ciepły apartament w nowej dzielnicy. Katarzyna często przynosiła herbatę, radziła, jak wykonać kredykt, a przez rok na lodwenkach pojawił się Sergiusz, podchodzący na rozmowę o książkach i starając się zacząć nową historię.

Idź do oryginalnego materiału