To nie jego dziecko!” — krzyczała teściowa. A potem wrócił z pierścionkiem… Za późno

twojacena.pl 18 godzin temu

„To nie jego dziecko!” – wrzeszczała teściowa. A potem wrócił z pierścionkiem w ręce… Za późno.

Nigdy nie zapomnę tamtego wieczoru. Do dziś mam dreszcze, gdy o nim myślę. Przygotowywałam się jak do święta: świece, lekka sałatka, jego ulubiony pieczony łosoś, białe wino. A przede wszystkim – ta wiadomość. Najważniejsza w moim życiu.

Miałam wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. Mieszkałam w Łodzi, wynajmowałam z Darkiem skromne mieszkanie na przedmieściau. Byliśmy razem prawie rok. Zasypywał mnie kwiatami, nazywał „swoim szczęściem”, obiecywał, iż zawsze będzie przy mnie. Wierzyłam mu. Snuliśmy plany – te naiwne, młodzieńcze, gdy wydaje się, iż miłość to wszystko, czego potrzeba.

I wtedy powiedziałam:
— Darku, zostaniesz tatą…

Zamarł. Jego twarz wykrzywiła się.
— Co? Co powiedziałaś?

— Jestem w ciąży – powtórzyłam z drżeniem w głosie, wciąż licząc na euforia w jego oczach.

Lecz w odpowiedzi usłyszałam krzyk. Ostry, pełen złości.
— To nie moje dziecko! Oszalałaś? Nie jestem na to gotowy. Wynoś się z tą ciążą!

Trzasnął drzwiami. I zniknął.

Dzwoniłam – nie odbierał. Potem mój numer znalazł się na czarnej liście. Czułam się fatalnie, fizycznie i psychicznie. Ale najbardziej bolało. Bo człowiek, z którym marzyłam o przyszłości, w sekundę stał się obcy.

Postanowiłam porozmawiać z jego matką. Danuta Stanisławówna przyjęła mnie w progu swojego mieszkania w Toruniu. Nie wpuściła mnie choćby do środka – stała w szlafroku, ze skrzyżowanymi ramionami, z gniewem w oczach.
— Wynoś się – powiedziała. – Nie waż się bawić moją rodziną. To nie dziecko Darka! Po prostu szukasz frajera, który się tobą zaopiekuje. Mój syn ma inne plany, nie musi płacić za twoje błędy!

Stałam w klatce schodowej i czułam, jak serce pęka na kawałki. Żadnego wsparcia, żadnej wiary, żadnej ludzkości. Tylko pogarda.

Ale choćby wtedy nie przyszło mi do głowy, żeby pozbyć się dziecka. Było już we mnie. Było moje. Czyste, niewinne. Dlaczego miało płacić za tchórzostwo dorosłych?

Minęły trzy lata. Urodziłam. Syna nazwałam Kacperkiem. I każdego ranka, gdy otwiera oczy, patrzy na mnie i się uśmiecha, dziękuję losowi, iż nie złamałam się. Tak, było ciężko. Pracowałam w nocy, dorabiałam zdalnie, prałam manualnie, żyłam od makaronu do makaronu. Ale Kacper to moje słońce. Mój cały świat.

A kilka dni temu… zadzwonili do drzwi. Na progu stał Darek. Ten sam. Inny w spojrzeniu, postarzały, wychudzony.

— Możemy porozmawiać? – zapytał cicho.

Opowiedział, iż miał straszny wypadek. Uratowali go, ale… stał się bezpłodny. Lekarze powiedzieli – już nigdy nie będzie dzieci. Narzeczona odeszła, nie wytrzymała. Wtedy przypomniał sobie o mnie. O synu. O tym, jak „stracił swoje szczęście”.

— Chcę być przy was – powiedział. – Ożenić się. Zająć się wami. Wychowywać Kacpra. Naprawić wszystko.

Patrzyłam na niego i słyszałam w głowie dźwięk tamtych drzwi, które wtedy zatrzasnął za sobą. Widziałam jego twarz – tę samą, z wieczoru, gdy mnie zdradził. Przypomniałam sobie, jak trzymałam brzuch w nocy i modliłam się, by dziecko urodziło się zdroże. Jak płakałam w ciszy, gdy Kacper pierwszy raz powiedział „mama”. I po prostu… zamknęłam drzwi. Bez słowa. Bez krzyku. Bez wyrzutów. Bo wszystko zostało powiedziane dawno temu.

Nie odbieram już jego telefonów.

Może ktoś powie – trzeba wybaczać. Dać szansę. Ale ja mam syna. I zasługuje na ojca, który pokochał go od pierwszego oddechu. A nie przyszedł, gdy inne drogi zawiodły.

Czy miałam rację, nie wpuszczając go z powrotem w nasze życie? Nie wiem. Ale wiem, iż Kacper nie jest zapasowym planem. A miłość nie wraca, gdy już raz została odrzucona.

Idź do oryginalnego materiału