To nie hotel!” — brat męża zamieszkał z nami, a ja nie mogę go wyrzucić

polregion.pl 1 tydzień temu

„To nie jest hotel!” — brat męża zamieszkał u nas, a ja nie mogę go wyrzucić

Dwa lata temu w końcu razem z mężem wprowadziliśmy się do własnego mieszkania. Niewielkiego, ale naszego. Prawda jest taka, iż należało ono do jego rodziny, a przed nami przez wiele lat mieszkał tam jego starszy brat — Tomek. Powiedzieć, iż byłam zachwycona tym faktem, to skłamać. Ale rozumiałam, iż rodzina jest ważna, trzeba szanować. Starałam się zaakceptować, nie wtrącać w ich relacje, być „wyrozumiała”.

Tomek miał jednak jedno „ale” — od początku mnie irytował. Trzydzieści pięć lat, a facet ani dnia nie przepracował na serio, siedział na karku matki i zachowywał się, jakby wszyscy mu coś byli winni. Mądrzył się, pouczał, udawał filozofa. A sam — leniwy jak mało kto.

Kiedy się wprowadzaliśmy, Tomka nie było — wyjechał do Gdańska, gdzie podobno „studiował” i chciał zostać. Teściowa pozwoliła nam robić z mieszkaniem, co tylko chcemy: remont, meble — wszystko według naszego uznania. Mówiła nawet, iż Tomek tam już nie wróci. I szczerze — mieszkać tam było nie do zniesienia. To choćby nie było mieszkanie, tylko jakaś szara nora, przesiąknięta dymem, pełna kurzu i plam.

Tapety w brudnobrązowym kolorze, sufit w zaciekach, kanapa z wystającymi sprężynami. Wrażenie, iż mieszkało tam coś, ale na pewno nie ludzie. W każdej szparce — śmieci, a zapach jak w starej palarni. Cały dzień wynosiliśmy worki ze śmieciami, potem przez kilka tygodni spaliśmy na materacu i jedliśmy na kartonach. Ale potem — nowe meble, jasne ściany, przytulność, ciepło. Mieszkanie ożyło, stało się prawdziwym domem.

I przez dwa lata żyliśmy spokojnie. Bez niepotrzebnych gości, bez głośnych kłótni. Już zaczynałam zapominać, kim był Tomek. Aż pewnego dnia zadzwoniła teściowa — drżącym głosem, niemal szeptem: „Tomek wraca. Nic mu tam nie wyszło”.

Mąż zareagował spokojnie. Mówił, iż bratu się nie udało — zdarza się. Ale po kilku dniach teściowa zadzwoniła znowu: „Nie przyjedzie do mnie, tylko do was. Proponowałam, odmówił. U mnie wieś, a jemu, widzisz, do miasta trzeba”. W jej głosie słychać było zmęczenie. Wiedziała, iż robi nam niekomfortowo, ale widocznie nie miała wyjścia.

Tomek przyjechał. Z torbą, z papierosami, ze swoimi nawykami. Dzieci jeszcze nie mamy, miejsca niewiele, ale kuchnię oddaliśmy pod jego rozkładane łóżko. Myślałam wtedy, iż zostanie na tydzień, może dwa. Pomyliłam się. Rozgościł się „na dłużej”.

I zaczęło się. Brudne talerze w zlewie. Ślady butów — wszędzie, choćby na dywaniku przy łóżku. Popielniczka na kuchennym stole — pełna. Okna nie da się otworzyć — dym jak w piwnicy. I przede wszystkim ten ton: „Po co ty tyle mięsa kupujesz? Trzeba oszczędzać”. „Źle myjesz półki”. „Proszek do prania za drogi, po co ci taki?”.

On, który nigdy nie pracował, teraz uczy mnie, jak żyć. A ja znoszę. Męża wysłali w delegację — na trzy miesiące. A ja zostaję z tym… współlokatorPrzestałam być gościnna i powiedziałam wprost, iż to nasz dom, a nie przytułek dla wiecznych niesamodzielnych — i wreszcie odetchnęłam, ucząc się, iż czasem trzeba postawić granice, choćby kosztem rodzinnego spokoju.

Idź do oryginalnego materiału