Więc na ślub mnie nie zaprosisz, córeczko? Wstydzisz się mnie?
Ewa zakochała się w swoim koledze ze szkoły, Wojtku, w ostatniej klasie. Był zwykłym, niepozornym chłopakiem. Ale po wakacjach nagle wyrósł, rozwinął się w ramionach. Pewnego dnia na lekcji wychowania fizycznego skręciła nogę. Wojtek zaniósł ją na rękach do gabinetu pielęgniarki. Przytuliła się do niego, zauważając nagle, jak silny i przystojny się stał.
Od tamtej chwili byli już nierozłączni. Na wiosnę Ewa zorientowała się, iż jest w ciąży. Po maturze wzięli ślub. Wojtek nie poszedł dalej się uczyć, zaczął pracować na budowie. Tuż przed Nowym Rokiem Ewa urodziła córeczkę, Zosię. Wojtek pomagał młodej żonie – spacerował z córką, gdy Ewa prała, gotowała lub po prostu odpoczywała. Na wiosnę poszedł do wojska.
I wtedy nowe nieszczęście – ojciec nagle odszedł od matki Ewy do innej kobiety. Matka nie wytrzymała. Zaczęła gasnąć, straciła chęć do życia. Zdiagnozowano u niej gwałtownie postępującego raka i po dwóch miesiącach zmarła. Ewa została z małą sama. Teściowa czasem wpadała, wyrzucała Ewie, iż zupełnie się zaniedbała, w mieszkaniu bałagan, dziecko nie zadbane. Ale pomocy nie oferowała.
Stara sąsiadka ulitowała się nad Ewą. Poprosiła, by sprzątała jej mieszkanie i chodziła po zakupy za niewielkie pieniądze. Przy okazji zgadzała się pilnować Zosi.
Ewa radziła sobie, jak mogła. W końcu Wojtek wrócił z wojska. Przyszedł jednak tylko po to, by powiedzieć, iż ich ślub był błędem, dziecięca miłość minęła, iż przez młodość narobili głupot. Oskarżył ją, iż ciążą związała go ręce i nogi. A on chce się dalej uczyć.
Ewa została sama z małą Zosią. I nikogo w pobliżu, komu mogłaby się poskarżyć, poprosić o pomoc, wypłakać. Wykopytała się z sił, samotnie wychowując córkę. A Zosia wyrosła na prawdziwą piękność, prymuskę. Zaloty chłopaków nie ustawały. Ale Zosia odrzucała wszystkich.
— Nikogo ci się nie podoba? — dopytywała się Ewa.
— Dlaczego? Podoba mi się Kuba. Michał też niczego sobie. Ale oni są tacy sami jak my. Ich rodzice żyją od wypłaty do wypłaty. Nie chcę tak. Nie chcę całe życie spędzić w biedzie. Jestem ładna, a uroda ma swoją cenę.
— Uroda gwałtownie mija, córeczko. Ja też kiedyś byłam ładna, a zobacz, co ze mnie zostało. Gdy tylko urodziłam ciebie, wszystko poszło w zapomnienie.
— Dlaczego mnie z sobą porównujesz, mamo? — przerwała jej Zosia. — Nie zamierzam rodzić, przynajmniej nie teraz. Najpierw muszę dobrze wyjść za mąż, znaleźć bogatego i pewnego siebie męża.
— Gdzie go znajdziesz, bogatego? W naszym małym mieście więcej jest palców u ręki niż bogaczy. I nie w pieniądzach szczęście. Bogaci szukają swoich, na takich jak ty choćby nie spojrzą — tłumaczyła Ewa.
— I nie zamierzam tu zostać. Jak skończę szkołę, pojadę studiować do Krakowa. Tam są większe możliwości. A tak w ogóle, mamo, potrzebuję nowej sukienki. I butów. I płaszcz znalazłam modny w sklepie. Nie mogę jechać w czymś takim. — Zosia wskazała na piękną suknię, na którą Ewa oszczędzała miesiącami.
I wzięła dodatkową pracę. Wracała do domu wykończona. Od razu kładła się spać. We wszystkim sobie odmawiała, byle tylko Zosia miała to, co inne dziewczyny. Sąsiedzi chwalili Ewę, jaka mądra i piękna córka wyrosła jej samotnie, bez męża. Ewa była dumna z córki, pomijając, ile ją to kosztowało. Coraz bardziej się od siebie oddalały, przestawały się rozumieć, choć mieszkały pod jednym dachem.
Po maturze Zosia wyjechała do Krakowa, zabierając matce ostatnie oszczędności. Dostała się na uniwersytet. Dzwoniła rzadko, a na telefony Ewy odpowiadała krótko, iż wszystko u niej w porządku, iż nie ma czasu, iż jest zajęta nauką, prosiła o przesłanie pieniędzy. Przez cały okres studiów nie było choćby dwóch tygodni, by Zosia odwiedziła dom. Na ostatnim roku nagle przyjechała w środku semestru.
— Mamo, wychodzę za mąż. Ojciec Bartka jest biznesmenem. Mieszkają w ogromnym domu. Zrobiłam prawo jazdy. Po ślubie Bartek chce mi kupić samochód… — Zosia opowiadała podekscytowana.
Ewa cieszyła się, widząc, iż córce naprawdę się powodzi.
— Ale się cieszę dla ciebie, córeczko. A kiedy mnie poznasz z narzeczonym? Na ślub choćby nie mam się w co ubrać. Nic nie szkodzi, poproszę Kasię z piątego piętra, żeby uszyła mi suknię. Pracuje w pracowni krawieckiej. A kiedy ślub? Żeby tylko zdążyć. — Ewa zaczęła się martwić.
Zosia spuściła wzrok, zawahała się.
— Mamo… powiedziałam rodzicom Bartka, iż mieszkasz za granicą i nie możesz przyjechać. — Ostrożnie zaczęła Zosia, ale widząc szeroko otwarte ze zdziwienia oczy matki, przeszła do krzyku. — Nie mogłam przecież powiedzieć, iż jesteś zwykłą sprzątaczką, iż jesteśmy biedne. Rodzice Bartka by tego nie zrozumieli, nie byłoby mowy o żadnym ślubie, jak ty tego nie rozumiesz?
— Więc na ślub mnie nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie? — zapytała wprost zmartwiona Ewa. — Jak to możliwe? To nie w porządku. Co ja ludziom powiem?
— Mam gdzieś, co ludzie powiedzą czy pomyślą. Co oni mówili, gdy tatuś zostawił cię samą z dzieckiem? Chociaż jedna osoba ci wtedy pomogła? jeżeli nie chcesz, żebym całe życie spędziła w biedzie jak ty, harując na trzech pracach, zaakceptujesz to i nie przyjedziesz. Kim ty jesteś, a kim oni? Popatrz na siebie. Brakuje ci zębów, ubierasz się jak wieśniaczka…
Słowa Zosi zabolały Ewę jak nóż w serce.
— Nie spodziewałam się tego po tobie, córeczko. Wszystko dla ciebie robiłam, sobie we wszystkim odmawiałam, a ty… Prędzej czy później twój narzeczony i jego rodzice dowiedzą się o twoim kłamstwie, co wtedy zrobisz?
— Nie dowiedzą się, jeżeli ty im nie powiesz.
Ewa popłakała, ale się podEwa pogodziła się z decyzją córki, ale gdy po latach Zosia sama została matką, w końcu zrozumiała ból samotności i niesprawiedliwość swoich czynów, przepraszając Ewę z całego serca.