To, co Twoje, pozostanie Twoje.

polregion.pl 3 dni temu

W małym miasteczku otoczonym posępnymi górami i szarymi polami, gdzie jesień pachniała wilgocią i melancholią, życie płynęło powoli, jak leniwa rzeczka. Na skraju miasta, w domu tonącym w cieniu starych lip, mieszkała Kinga. Jej życie przypominało bajkę – zamożni rodzice, przestronna willa, troskliwa ciotka Zofia, która zastąpiła jej drugą matkę. ale za tą sielanką czaił się cień, gotowy w każdej chwili ją zburzyć.

„Już dwa tygodnie grzebiesz w talerzu, zakochałaś się, Kingo?” – zapytała Zofia, wycierając dłonie w fartuch.

„No jest jeden chłopak” – przyznała się Kinga, rumieniąc się. „Studiuje na innym kierunku, przystojny, ale jakby mnie nie zauważa. Nie wiem, jak zagadać.”

„Oj, nie waż się pierwsza podchodzić!” – skrzywiła się Zofia. „Dziewczynie nie przystoi biegać za chłopakiem. Za moich czasów…”

„Ach, ciociu Zośka, tylko nie twoje 'za moich czasów’!” – zaśmiała się Kinga, kończąc śniadanie. „Dobra, lecę, dziś nie mogę się spóźnić. Wykładowca surowy, wywali z sali.”

„Biegnij, biegnij” – Zofia przeżegnała ją i zamknęła drzwi, westchnąwszy z niepokojem.

Kinga dorastała w dostatku, nie znając odmowy. Rodzice, pochłonięci karierą, powierzyli jej wychowanie ciotce Zofii, starszej siostrze matki. Wszyscy nazywali ją Zofią Pawłowską, ale Kinga – ciocią Zosią. Była dobra, ale stanowcza, uczyła dziewczynkę życia, jakby przeczuwając, iż los nie zawsze będzie łaskawy.

Zofia miała swoje zmartwienia. W młodości, na wsi, wyszła za leśniczego Kazimierza. Miłość nie trwała długo – po roku zaginął. Mówili, iż utonął w bagnie. Szukano go, ale nigdy nie odnaleziono. Zofia została sama, bez męża i dzieci. Chciała wstąpić do klasztoru, ale zrezygnowała: „Jaka ze mnie mniszka? Jeszcze młoda, a język za zębami nie umiem trzymać.” Została na wsi, dopóki siostra Grażyna nie ściągnęła jej do miasta.

„Zosia, przeprowadź się do nas” – namawiała Grażyna. „Z mężem całe dni w pracy, za Kingą popilnujesz, w domu pomożesz.”

„Ach, Grażyno, z radością!” – odpowiedziała Zofia. „Kazio był dobry, ale już po nim wypłakałam wszystkie łzy. Boję się, iż na wsi z tęsknoty uschnę. Za mąż nie chcę. Przyjadę, cały dom na mojej głowie.”

Tak Zofia stała się częścią ich rodziny, nazywając się gospodynią. Gotowała z sercem, zajmowała się ogrodem, sadziła kwiaty. Kinga była dla niej jak córka. Odprowadzała ją do szkoły, kupowała zabawki, szyła sukienki. Dom tętnił ciepłem, ale Zofia uczyła Kingę: „Przyzwyczajaj się do pracy, Kingo. Dziś masz wszystko, a jutro – kto wie? Naucz się gotować – to kobiecy atut. Gdy gotujesz z sercem, przyciągasz mężczyznę.”

„A ty masz swoje sekrety?” – dopytywała się Kinga.

„A jakże! Każda gospodyni swoje ma” – uśmiechała się Zofia.

Kinga zakochała się w Tomaszu, wysokim chłopaku z sąsiedniego wydziału. Myślała, iż ją ignoruje, ale myliła się. Na uczelni wszyscy wiedzieli, iż Kinga pochodzi z zamożnej rodziny. Tomasz, syn samotnej matki, był czarujący, ale prosty. Zofia od razu poczuła niepokój, gdy Kinga wróciła do domu rozpromieniona.

„Ciociu Zośka, on mnie zauważył!” – wykrzyknęła. „Po zajęciach poszliśmy na spacer, częstował mnie lodami.”

„Przebiegły, wie, iż dziewczyny słodycze lubią” – zmarszczyła brwi Zofia. „Przyprowadź go, niech zobaczę.”

Miesiąc później Tomasz przyszedł w gości. Zofia ich nakarmiła, bacznie obserwując gościa. Gdy wyszedł, Kinga podskoczyła do niej: „No i jak ci się podoba? Prawda, iż super?”

„Urodziwy” – odparła Zofia oschle. „Ale nie dla ciebie. Oczy ma chciwe, ledwo wszedł, a już wszystko obczaił. Zazdrość w nim, Kingo. Nie twój człowiek.”

„Oj, ciociu Zośka, wymyślasz!” – obruszyła się Kinga. „To moja sprawa, z kim być!”

Zofia westchnęła, martwiąc się o dziewczynę. „Niech kocha – myślała. – Na własnych błędach się nauczy.”

Jej przeczucia się spełniły. Po czterech miesiącach zginął złoty pierścionek Kingi. Oprócz Tomasza, nikogo obcego w domu nie było. Kinga milczała, nie mówiąc rodzicom, ale wyznała ciotce.

„Mówiłam, iż on wziął” – powiedziała Zofia. „Trzeba zgłosić na policję.”

„Nie trzeba” – błagała Kinga. „Rodzicom nie mówmy, niech się nie martwią. To nasza tajemnica. Z Tomaszem sprawa jasna.”

Zapytała go: „Wiem, iż wziąłeś pierścionek. Nikt inny nie mógł.” Tomasz zarumienił się: „Oszalałaś? Po co mi twój pierścionek!” Pokłócili się i zerwali. Zofia pocieszała Kingę, ciesząc się, iż uniknęła większej krzywdy.

Na przedostatnim roku Kinga poznała Jacka na urodzinach koleżanki Ani. Od razu przypadli sobie do gustu i zaczęli się spotykać. Ania poradziła: „Nie zapraszaj go do domu, Kingo. Sprawdź, czy kocha ciebie, czy twoje pieniądze. Umawiajcie się u mnie.” Kinga tak zrobiła. Jacek, już pracujący, zabierał ją do teatru, dawał kwiaty, był czuły. Kinga topniała, a choćby Zofia poprosiła, by go poznała.

Jacek przyszedł do ich domu z bukietami dla Kingi i jej matki. Rodzice przyjęli go ciepło, ale Zofia wydała wyrok: „Nieszczery. Oczy latają, nogami przebiera. Nerwowy, awanturnik.”

„Ciociu Zośka, no co ty!” – oburzyła się Kinga. „Z Jackiem nigdy się nie pokłóciliśmy, on jest miły!”

Lecz los zadał cios. Rodzice Kingi zginęli w wypadku, wracając z sąsiedniego miasta. Zofia, wstrząśnięta żalem, ledwo to przeżyła. Kinga była w rozpaczy, jej świat runął. Pogrzeb zorganizowała firma, w której pracował ojciec. Po stypie zostały we dwie, łykając uspokajające ziółka.

„Kingo, zawsze będę przy tobie” – szeptała Zofia. „Wszystko, co twoje, pozostanie**”W końcu Kinga zrozumiała, iż prawdziwe bogactwo to nie mury domu, ale ludzie, którzy w nim pozostają – dlatego już nigdy nie bała się, iż coś stanie się jej stracone.”**

Idź do oryginalnego materiału