Dzisiaj opowiem wam historię, która na zawsze zmieniła moje życie. Miałem wtedy zaledwie dwadzieścia trzy lata, a już dźwigałem na barkach więcej niż niejeden człowiek w dwójnasób starszy. Byłem studentem prawa, wierzącym, iż ciężka praca i wytrwałość otworzą mi drogę do lepszego jutra.
Ale los lubi wystawiać na próbę choćby najtwardszych.
Dwa lata wcześniej, jak grom z jasnego nieba, straciłem ojca. Daniel Kowalski zmarł nagle na zawał, zostawiając nas pogrążonych w żalu. Ból był ogromny, ale nie było czasu, by się poddać. Razem z żalem przyszły nieopłacone długi i rachunki, o których istnieniu choćby nie wiedziałem.
Nasz dom w Poznaniu, niegdyś pełen śmiechu, stał się miejscem nieustannego niepokoju. Co dzień przychodziły listy od wierzycieli, a na kuchennym blacie piętrzyły się wezwania do zapłaty. Skromne oszczędności gwałtownie się skończyły.
Moja matka, Maria, nie mogła pomóc toczyła walkę z rakiem. Kosztowne leczenie pochłaniało ostatnie grosze. Moja młodsza siostra, Zosia, która marzyła o zostaniu weterynarzem, starała się zachować uśmiech, ale widziałem strach w jej oczach. Robiłem, co mogłem, by chronić ją przed prawdą.
Każdego wieczora, po zajęciach i niepłatnym stażu w małej kancelarii, siadałem przy kuchennym stole, otoczony stertami rachunków. Pytania wirowały mi w głowie bez odpowiedzi: *Jak zapewnić mamie leczenie? Jak Zosia skończy szkołę? Czy dam radę utrzymać rodzinę?*
Pewnego dnia kolega z kancelarii zaprosił mnie na galę charytatywną organizowaną przez znaną rodzinę z Warszawy. Omal nie parsknąłem śmiechem nie miałem czasu, pieniędzy, a już na pewno garnituru na taką okazję. Ale on nalegał: To szansa na cenne znajomości.
W pożyczonych butach i jednym przyzwoitym krawacie poszedłem.
Gala odbywała się w pałacu, gdzie kryształowe żyrandole lśniły jak gwiazdy, a kelnerzy snuli się między gośćmi z tacami. Stałem na uboczu, pewny, iż tu nie pasuję.
Wtedy podeszła do mnie.
Helena Nowak.
Miała siedemdziesiąt jeden lat, ale nosiła się z taką godnością, iż tłum rozstępował się przed nią. Jej srebrne włosy były upięte w kok, a perły na szyi błyszczały. Jej niebieskie oczy wydawały się widzieć więcej, niż powinny.
Nie czujesz się tu swojo, prawda? zapytała z lekkim uśmiechem.
Przyznałem się szczerze. I, nie wiem czemu, opowiedziałem jej wszystko o studiach, rodzinie, chorobie matki, marzeniach Zosi. Słuchała bez osądu. Rozmawialiśmy tak długo, iż gdy się żegnaliśmy, myślałem, iż już jej nie zobaczę.
Ale los miał inne plany.
Gdy stan matki się pogorszył, a rachunki za leczenie podwoiły się, zadzwoniła. Przyjdź do mnie. Musimy porozmawiać.
Dwa dni później siedziałem w jej salonie.
Będę szczera zaczęła. Jestem samotna. Majątek po mężu jest duży, ale nie mam rodziny. Ludzie zwykle chcą tylko moich pieniędzy. A ty jesteś inny. Proponuję ci małżeństwo.
O mało nie spadłem z krzesła.
To nie jest romans wyjaśniła. Potrzebuję towarzystwa kogoś, komu mogę zaufać. W zamian zapewnię twojej mamie najlepszą opiekę, a Zosi edukację. Skończysz prawo bez stresu.
Przez noc nie zmrużyłem oka. Myślałem o matce, o Zosi, o tym, iż od dawna nie myślałem o własnym szczęściu.
Tydzień później wzięliśmy ślub.
Dla świata to był skandal. Dla mnie konieczność. Ale Helena okazała się prawdziwą przyjaciółką. Wspierała moje studia, interesowała się Zosią.
Minęły miesiące, a z umowy wyrosła przyjaźń. Matka wróciła do zdrowia, Zosia dostała się do wymarzonej szkoły, a ja skończyłem studia z wyróżnieniem.
Pewnego wieczoru Helena powiedziała: Dałeś mi więcej, niż myślisz. Przed tobą tylko wegetowałam.
Zrozumiałem wtedy, iż choć nasza historia nie była typowa, dała nam obojgu coś cennego nadzieję.
I choć to nie była miłość w tradycyjnym sensie, nauczyła mnie, iż czasem najdziwniejsze propozycje zmieniają wszystko.