Teściowie zepsuli moje urodziny swoim przyjazdem

newsempire24.com 4 dni temu

„Zrujnowali mój dzień swoim przyjazdem”: jak teściowie zniszczyli moje urodziny

Skończyłam 35 lat. Wydawałoby się, iż w tym wieku trudno już czymś naprawdę zaskoczyć lub rozczarować. Ale ten dzień — mój święto, na które czekałam i które planowałam z wyprzedzeniem — stał się dla mnie ogromnym rozczarowaniem. A wszystko przez tych, którzy powinni być blisko i wspierać — przez moich teściów.

Mieszkamy z mężem w domu pod Warszawą. Przestronny ogród, zieleń, świeże powietrze — idealne miejsce na letnie przyjęcie. Zamiast restauracji, postanowiłam urządzić kameralne spotkanie w domu. Zaprosiłam rodzinę, bliskie przyjaciółki, kilku współpracowników. Razem około 25 osób. Długo się przygotowywałam: wymyślałam menu, kupowałam produkty, rozpiswałam zadania na każdy dzień. Chciałam, by wszystko było nie tylko smaczne, ale i piękne, z charakterem.

Moja przyjaciółka Magda przyjechała dzień wcześniej, by pomóc w gotowaniu. Razem marynowałyśmy mięso, piekłyśmy tartaletki, dekorowałyśmy salę, przygotowywałyśmy tort. Po raz pierwszy w życiu upiekłam choćby prosię na rożnie. Wszystko wyszło perfekcyjnie — aromat unosił się oszałamiający, a ja czułam dumę. Wszystko szło idealnie. Do pewnego momentu.

Teściowie, Halina Januszowa i Zbigniew Marek, mieszkają w Płocku, zaledwie godzinę drogi od nas. Umówiliśmy się, iż przyjadą nieco wcześniej — nie po to, by pomagali, ale by zdążyli odpocząć po podróży. W tym czasie z mężem pojechaliśmy do sklepu po napoje — wino, szampana, coś bezalkoholowego. Wyszliśmy tylko na półtorej godziny. Gdy wróciliśmy, poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody.

W kuchni panował chaos. Teściowie już się rozgoszcili: Zbigniew Marek otwierał butelkę koniaku, a Halina Januszowa z zadowoloną miną… dojadała połowę szczupaka faszerowanego. Tak, tego samego, który ozdobiłam zieleniną, cytrynami i pestkami granatu. Prosię? Jeden bok był odkrojony — „na próbę”. Sałatki? Niemal każda została „przetestowana”. A mój tort, który udekorowałam świeżymi jagodami, był już pokrojony — bez pytania, bez ostrzeżenia.

— Halino Januszowa, dlaczego państwo… — zaczęłam ostrożnie.

— A co w tym złego? — przerwała mi oburzona. — Nie zjedliśmy przecież wszystkiego. Gościom zostawiliśmy! Zmęczyliśmy się w podróży, zgłodnieliśmy! U ciebie jedzenia jest tyle, iż starczyłoby dla pułku!

Oniemiałam. Nie przez jedzenie, nie przez prosię. Przez to, ile siły, czasu i serca włożyłam w ten dzień. Cała oprawa — poszła w gruzy. Nie dlatego, iż goście się bawili, ale dlatego, iż komuś zwyczajnie nie zależało. Mogli poczekać. Mogli podgrzać zupę. Mogli, na litość boską, zadzwonić.

Czułam, jak entuzjazm we mnie gaśnie. Zamiast dumnie nieść na stół całe prosię, rozłożyłam na talerzach to, co zostało. Sałatki — w miseczkach, jak w stołówce. Tortu choćby nie próbowałam ratować. Podałam go w kawałkach, licząc, by dla wszystkich starczyło.

Goście niczego nie zauważyli. Śmiali się, pili, składali życzenia. A ja uśmiechałam się przez łzy. Nie mogłam przecież powiedzieć głośno, iż święto jest zrujnowane. Że w środku czułam tylko żal, złość i rozczarowanie. Siedziałam przygnębiona obok męża, który tylko rozłożył ręce: „No, mamie się przecież nie wytłumaczy…”.

Nie, oni choćby nie zrozumieli, iż zrobili coś złego. Wyjechali wcześnie, z poczuciem, iż „dobrze się bawili”. A ja zostałam z pustką. I z jasną myślą — następne święto spędzę tam, gdzie ich nie będzie. Niech to będzie kawiarnia, sala bankietowa, choćby piknik na drugim końcu Polski. Ale nigdy więcej z ludźmi, którzy niszczą cudzą pracę z uśmieszkiem i wymówką: „Przecież nie zjedliśmy wszystkiego”.

A wy potrafilibyście wybaczyć takie zachowanie? Czy też postawilibyście kropkę po takim „prezencie”?

Idź do oryginalnego materiału