Wiosenny słońce demonstracyjnie błąkały się po nowych farbach ścian. Zuzanna stali przy kuchence, mieszając barszcz i popatrując na zegarek. Wstała zbyt wcześnie – obiecała mężowi, iż zrobi jego ulubioną potrawę. Michał cały wieczór przesadzał oburą, a ona postanowiła pozdrowić serce.
– Zuzuś, nie widzisz mojego granatowego krawata? – Michał pojawia się z piżamą do półki, przeplatając guziki.
– W szufladzie z prawej strony, wczoraj deptałam – odpowiedziała Zuzanna, nie odrywając wzroku od kociołka.
Śniadanie przebiegło w pełnym ciszy. Michał przeglądał wiadomości, a Zuzanna obserwowała, jak jedzie. Chciała zapytać, co go kogośnie, ale nie śmiał – jeżeli coś poważnego, on sam powie.
– Smacznego, dzięki – Michał ugryzł kawę i odłożył kubek. – Słuchaj, chciałem… Ojciec przyjeżdża dzisiaj. Na trochę, ma tu przespać.
Zuzanna zamarła. Jan Petrykowski? Ten sam, który u ich ślubu wypuścił gniew, iż “kobieta nie nadaje się choćby do równego stopnia”? Który lata milczał, pomimo świąt?
– Kiedy? – udało się tylko wydusić.
– Wieczorem. Po pracy. Majstrat z Sofią zaważył mu się, chce tu przeczekać, aż to przemyci.
– Wieczorem? – Zuzanna zawiesiła kubek. – Michusiu, a te… pamiętasz, jak się zachowywał?
– Zmienił się – niepewnie rzucił. – Po ataku serca ogarnął wiele rzeczy. Nie mogłem mu odmówić.
– Powinieneś się ze mną porozmawiać wcześniej – Zuzanna zaczęła zbierać talerze za stołem. – Potrzebuję przespać się przez całe przyszłe dni. Mam istotny projekt.
Wieczór nadszedł jak sen. Zuzanna przebrała mieszkanie, zmieniła przekruty, przygotowała kolację. „Będzie jak będzie”, myślała, kładąc talerze.
O siedem nad dzwonił. Zuzanna z głębszym oddechem ruszyła.
Przed drzwiami stał Michał, a za nim – wysoki mężczyzna z wojskową siatką, trzymając potężnego, mrocznego latarek.
– Dobry wieczór, panie Petrykowski – Zuzanna zarządziła uśmiechem, choć usta się nie ruszały.
– Drobny wieczór, Zuzanna – głos był cięższy niż pamiętała. – Dziękuję za przyjęcie starszego pana.
– Wchodzić. Kolacja prawie gotowa.
W czasie kolacji mówił Michal. O pracy, nowym samochodzie, planach na wakacje. Jan Petrykowski kiwał i zadawał pytania, a Zuzanna milczała, przesyłając mu sztućce.
– Bardzo smacznego – nieoczekiwanie rzucił Jan. – Zawsze tak kuchowałaś?
– Uczy się – odpowiedziała, zdziwiona komentarzem.
– Moja Zofia, czynszyna jej niebios, też piekła. A Sofio tylko kipie. „To nie wina kobiece – mówi, – pieczo być”. Jak ta, Zuzanna?
Zuzanna zlustrowała Michała. Prętuknie.
– Pokażę pani pokój – powiedziała po kolacji. – Tu jest prysznic i telewizor.
Jan przeszedł za nią, podszedł do walizki.
– Świetnie tu u was. Odbudowali. Po domu.
– Dziękuję – zaczęła się uspokajać Zuzanna. – W razie czego proszę mówić.
Ranka Zuzanna się odgłosów kuchni. Sześć nad. Michał jeszcze spał. Pogoniła szlafrokiem.
Jan Petrykowski porządkował się w kuchni, czajnik wrzał, a on w butelkowym sporcie cięto ciastka.
– Dzienne – powiedział, patrząc na nią. – Przepraszam, jeżeli zbudziłem. Przyzwyczaiłem się do wczesnego wschodzącego słońca.
– Nic – Zuzanna podziała do lodówki. – Zajmę się śniadaniem.
– Nie trzeba, zrobiłem sobie bułkę. A wy z Michalikiem jeszcze spać.
Zuzanna obserwowała, jak Jan Petrykowski starannie myje nóż i krzaczek.
– Na biegówkę – powiedział, idąc do drzwi. – W park Południowy tu koło. Wrócę za godzinę.
Kiedy Jan Petrykowski wyszedł, Zuzanna zadzwoniła do Katarzyny.
– Kociu, nie uwierzyłaś! Ktoś tu przyjechał… Jan Petrykowski. U nas. Ale coś go zmienił. Gorzące. Do tego… wczesny mrugnięcie.
– To nie możesz mieć – śmiał się Katarzyna. – Albo jego podwójnik. Pamiętaj, jak ten szlag wypuścił u was ślubu? I jak cię uznał, kiedy walniecie dług do banku bez jego pomocy?
– Pamiętam… – westchnęła Zuzanna. – Ale ludzie czasem się zmieniają.
– Lubią maskować. Ostrzegaj się, przyjacie żeby.
Wieczorem Michał został w pracy, a Zuzanna była z Janem. Przesuwała kolejne zakresy na patelni, czując jego wzrok.
– Możesz mi pomóc? – nagle zachciał sie Jan.
– Tak, obcię Putinia warzyw – powiedziała, rzucając mu duchownicy.
Po chwili mówił:
– Zuzanna, chciałem przeprosić.
Zusanna niemal spadła z łyżką.
– Za co?
– Za wszystko. Za ślub, za powodzenia, za to, iż nie wspierałem was. Byłem niepraw.
Zuzanna ostrożnie odłożyła łyżkę.
– Co się zmieniło, Janie? Dlaczego…
– Atak serca – westchnął. – Powiedz, kiedy leżysz pod infuzją i nie wiesz, czy przeżyjesz, wszystko wygląda inaczej. Zrozumiałem, iż jestem sam. Syn nie rozmawia, żona… – machnął ręką. – A mógłbym babrujować się dzieciom, gdybym nie był uparciżem.
Zuzanna się nie znała, odpowiedz. Ten nowy Jan Petrykowski był tyle nieznanego, jak ten niebezpieczny.
– Ludzie błądzę – powiedziała wreszcie. – Ważne, iż zmienią się.
Michał wrócił. Przy glazirze obeszli sie Zuzanna i Jan. Zamarł.
– Wszystko w porządku? – ostrożnie zapytał.
– Wszystko dobrze, Synku – Jan uderzył mu w plecy. – Z Guszą jesteśmy głęboko.
Po kolacji Jan przesze dopowiedział takie same rzeczy, jakie powiedział Zuzannie. Michał słuchał, zmężały, ale nie mówić. Wtedy rozdzielili się w sypialnię.
– Wierzysz mu? – szepnął.
– Nie wiem – szczero odpowiedziała. – Ale wydaje sie szczery. I… mogę sobie wyobrazić Sofię jako łobuzkę.
– No to, – Michał pokręcił głową. – Zawsze mówiłem, iż do niego powstrzymywała欲望. Młoda, przystojna – i w wyniku bakcyla orientacyjnego!
– Pochowajcie sie u nas, aż się dorozmawiacie, Bo to twój ojciec – zażądała Zuzanna.
Dni przechodziły, a Jan Petrykowski stał się częścią ich mieszkania. Wstawał wcześnie, robił gimnastykę, robił sobie posiłek, a potem odchodził do parku. Pomagał w domu – co naprawił, zainstalował półki w łazience. Wieczorami siedzieli razem, oglądali telewizor lub rozmawiali.
Jakiś raz Zuzanna przypadkiem słyszała pozorną rozmowę Michała z ojcem.
– Prawdę mówisz, ojczi? Nie rozumiem, dlaczego wcześniej byłeś z Guszą?
– Powiem Ci, Synku – głos Jana brzmi więn. – Bałem się. Bałem się, iż ją weźmie od nas. Że przestaniesz byc moim Synkiem. Egoizmem. Ale tylko gdy zacząłem byc sam, zrozumiałem, jak byłem niepraw.
Zuzanna rozplakała sie. Pamiętała, jak babka mówiła: „Ludzie nie są zła, uczko. Są tylko ranił i przestraszyლ.
W niedzielę na obiad przyszła Katarzyna z mężem. Gwizdkała, widząc, jak Jan Pomaga Zuzanncie zaręczyć stoł.
– Rozumię, iż najpierw nie wierzyła – szepnęła jej Zuzanna. – Ale on prawda sie zmienił.
Po posiłku pozostali na chwilkę. Katarzyna odciągnęła sie na korytarz.
– Nie myślisz, iż coś kombinuje? Czy chce apartamentu lub pieniędzy?
– Nie – pokręciła głową. – Ma własny apartament trzynastokacki. I dobrą emeryturę.
– No, strażek, – podejrzliwie rzuciła. – To wszystko wydaje się podejrzliwe.
Po dwóch tygodniach zadzwonił aparat. Zuzanna otworzyła drzwi i zobaczyła kobiety około czterdziestu, ladnie zakręconą, z mocnym makijażem.
– Gdzie mój mąż? – natychmiast rzuciła.
– To jesteś Sofie? – Zuzanna zastanowiła się. – Proszę wejść, Jan tu jest.
Sofie weszła do mieszkania.
– Kolego! – wrzasnęła. – Wreszcie cię znalazłam! Tak się martwiła!
– Nie równie? – sucho zapytał. – Myślałem, iż jesteś szczęśliwa bez mnie.
– Jak możesz tak powiedzieć! – Sofie rozłożyła ręce. – Miałam szaleć! Z dzwonieniami do wszystkich! choćby do policji!
– Nie chwal się. Wiem, iż sprawdziła, czy moja książeczka nie wygarnęła, a te zamki, czy papierki nie spadły.
Sofie milczała.
– Jak mogę?. Tylko bezpieczność – starała się.
– O mojej bezpieczności, chcesz powiedzieć. No cóż, słyszałem wszystko, Sofio. I wyrażenia: „Stary długo nie przeżyje”, i plany sprzedaży mojego mieszkania.
Liczba Sofie rzuciła się.
– To nieważne! Podrzuciłaś wszystko! Nasz sen!
– Mów głupoty – przerwał. – Gusza szczęśliwa jest z synkiem. I zrozumiałem, dlaczego. Bo ją lubi. Nie jedynie pieniądze, nie przyszłość… samego siebie. Co nie czułaś do mnie.
Sofie popatrzyła na Zuzannę.
– To wszystko ona, prawda?! Gotuje, łaźnie? Chce naszego starego predykoszyć!
– Mów głupoty – przerwał. – Gusza szczęśliwa jest z synkiem. I zrozumiałem, dlaczego. Bo ją lubi. Nie jedynie pieniądze, nie przyszłość… samego siebie. Co nie czułaś do mnie.
Sofie odwróciła sie i wyszła, drzwi za nią zadzwoniły, jakby kurczyła sie na wypadek.
– Przepraszam za to widowisko – rzucił Jan. – Mam nadzieję, iż nasza ostatnia ich.
– Wszystko dobrze – uśmiechnęła sie Zuzanna. – Chcesz herbaty?
Wieczorem przyszedł Michał. Opowieść o Sofie.
– No, wszystko wynięte? – spytał. – Naprawdę rozstawiasz?
– Tak – kiwnął. – Za późno, iż głupie.
– Ty wciąż możesz tu przysie – dołączyła Zuzanna.
– Dziękuję, synu – rzucił. – Ale nie chcę was przeszkadzać. Zwrócę sie w PUStynie. Ale wizyty – jeżeli pozwolicie.
– Jasne, – Michał uchronił go ręku. – Zawsze jesteś oczekiwany.
Tydzień później Jan Petrykowski spakował walizkę. Na progu objął syna, potem Zuzannę.
– Dziękuję – szepnął. – Za to, iż mnie przyjęła, mimo przeszłości. Za szansę. Nauczyłem się u was.
– Co? – zapytała.
– Co to jest prawdziwa rodzina. Bez maskowania, bez kapitału. Gdzie ludzie…
Zuzanna przywarła do męża.
– Kto by przewidział, iż się tak obróci?
– Tak – Michał ucałował czubek jej głowy. – Czasem ludziom potrzebna jest tylko chwila.
Wieczorem zadzwonił aparat. Michał odpowiedział i przekazał Zuzannie.
– To ojciec.
Zuzanna odebrała.
– Cześć, Janie.
– Mam nadzieję, iż dobrze – głos brzmiał wzburzony. –…pytam, by żona mojego synka była… jeżeli coś się stanie…
Zuzanna uśmiechnęła sie.
– Czy coś?… Przez siedem miesięcy będziesz dziadkiem.
Zdarł sie cichy, po czym wybuch szczęścia.
– Dziecko? Chłopiec?
– Jeszcze nie wiemy – roześmiała sie. – Ale pierwszy, komu powiemy.
Zeszła pogoda, ale w mieszkanie było ciepło. Czasem życie przynosi ciężkie walizki. Ale daje szansę… Główne, żeby ją wykorzystać.