Teściowej mi nie było żal – ona po prostu nie wyobrażała sobie innego życia, niż wygodnie się urządzić i być na czyimś utrzymaniu. Teraz z całych sił próbowała „zakotwiczyć” się u syna, czyli mojego męża. I o ile mój mąż, pomagając jej przez ostatni rok, naiwnie myślał, iż to tylko przejściowa sytuacja, bo potem matka dostanie emeryturę, to ja od początku wiedziałam, iż będziemy ją utrzymywać do końca jej dni

przytulnosc.pl 2 dni temu

Na swoją emeryturę pani Helena (tak ma na imię moja teściowa) czekała jak na mannę z nieba. A ja patrzyłam na to sceptycznie – choćby ja wiem, iż kobieta, która w życiu nie przepracowała ani jednego dnia „na papierze”, nie dostanie świadczenia w wieku 60 lat. Może po sześćdziesiątce – ale na pewno nie teraz.

Ostatni rok utrzymywaliśmy ją z mężem w całości. Z ojcem mojego męża rozwiodła się kilka lat po jego narodzinach, a ostatnie dwie dekady żyła na koszt pana Jerzego, męża sąsiadki – całkiem zamożnego faceta, który w zeszłym roku obchodził sześćdziesiąte urodziny.

Kiedy pana Jerzego dopadła starcza niemoc i przestał potrzebować „usług” teściowej, pożegnał się z nią i nagle stał się przykładnym mężem swojej żony. Helena została więc bez środków do życia.

Kiedyś jakieś zajęcie miała, ale zawsze na krótko i bez umowy – trochę handlowała na targowisku, opiekowała się dziećmi w kilku rodzinach, myła klatki schodowe. Ale nigdzie nie zagrzała miejsca – jej długi język i brak taktu skutecznie to uniemożliwiały.

Kiedy poznałam mojego męża i zaczęliśmy ze sobą mieszkać, Helena mnie nie zaakceptowała. „Jak to – jakaś wieśniaczka uwiodła jej jedynego syna?” – myślała. Może i byłam ze wsi, ale pracować potrafiłam. Wzięłam męża do siebie, a my zaczęliśmy hodować świnie. Teraz mamy dużą hodowlę, mieszkamy w mieście, a fermą zarządza kierownik.

Teściowa do dziś nazywa mnie „świniarką”. Sześć lat temu proponowałam jej oficjalną pracę, żeby miała choć minimalną emeryturę. Prychnęła wtedy na mnie, urażona:
– Sama jesteś świniarka, syna mi w to wciągnęłaś, a teraz jeszcze mnie chcesz w chlewie umieścić?!

Oczywiście nie zgodziła się. Teraz narzeka do mojego męża na „niesprawiedliwość świata” i żali się:
– A z czego ja mam żyć? Nikomu nie jestem potrzebna – ani Jerzemu, ani państwu, ani tobie! Tobie może i tak, ale żona ci nie pozwoli mi pomagać. Ty choćby kichnąć bez jej zgody nie możesz!

Weszłam wtedy do kuchni:
– Heleno, a nie wydaje się pani, iż obrażanie osoby, od której zależy pani przyszłość, i to we własnym domu tej osoby, jest… powiedzmy… mało rozsądne?

– A co ja takiego powiedziałam? Prawdę! Za prawdę się nie karze. A w ogóle, wymyśliłam – zostanę u was na stałe. Swoje mieszkanie wynajmę, będę miała na życie.

Przewróciłam oczami i wyszłam.

Nie zamierzałam wyrzucać jej na bruk. Zgodziłam się dawać jej pieniądze – ale pod jednym warunkiem: za każdym razem, gdy je otrzyma, podziękuje mi z całego serca i przeprosi za „świniarkę”.

Po tylu latach jej uszczypliwości uznałam, iż się jej to należy. Mąż popukał się w czoło, ale w naszym domu to ja zarządzam finansami, więc nie miał wyboru.

Teściowa, usłyszawszy mój warunek, obraziła się i trzasnęła drzwiami:
– Nie ma mowy! To poniżej mojej dumy. Wolę głodować!

Jestem jednak pewna, iż zadzwoni. Poprosi o pieniądze, a przy tym – jak miła – przeprosi i podziękuje. Bo pracować nie potrafi, więc gwałtownie wróci po pomoc. A ja? Cóż… czasem trzeba kogoś w końcu czegoś nauczyć.

Idź do oryginalnego materiału