W przytulnym miasteczku nad Wisłą, gdzie życie toczy się spokojnie, a sąsiedzi znają się z imienia, nasza rodzina przeżyła próbę, która na zawsze zmieniła nasze losy. Gdy razem z mężem, Krzysztofem, braliśmy kredyt na mieszkanie, wszystko wydawało się stabilne. ale życie lubi zaskakiwać — Krzysztof niespodziewanie stracił pracę. Ja pracowałam zdalnie jako księgowa, ale moje zarobki ledwo starczały na jedzenie dla nas i dwójki dzieci. Oszczędności topniały w oczach, a spłata rat i przedszkola stawała się coraz cięższa. Wtedy teściowa, Halina Nowak, zaproponowała, byśmy się do niej wprowadzili, a nasze mieszkanie wynajęli. Z ciężkim sercem przystaliśmy.
Teściowa nie mieszkała sama — jeden pokój zajmowała siostra Krzysztofa, Kinga, z partnerem, a trzeci przeznaczono dla nas. Nasz pokój był maleńki — ledwo zmieściliśmy łóżko, małą kanapę dla dzieci i szafę. Pierwsze dni minęły spokojnie, ale gdy tylko Krzysztof wychodził szukać pracy, zaczynała się prawdziwa nagonka. Halina i Kinga nie przebierały w słowach: “żebraczka”, “przybłęda”, “darmozjad” — te słowa spadały na mnie jak grad. Zaciśnięte zęby nie chroniły przed bólem, który rozjadał duszę.
Ja — darmozjad? Choć to właśnie moja część ze sprzedaży mieszkania rodziców poszła na wkład własny. Słowne upokorzenia to dopiero początek. Halina z Kingą potrafiły zniszczyć moje kosmetyki, wylać szampon albo “przypadkiem” upuścić ubrania w błoto. Prać mogłam tylko manualnie, by “nie napędzać licznika”. Suszyć ubrania musieliśmy na kaloryferze, bo balkon należał do teściowej. Z jedzeniem było jeszcze gorzej — pieniądze na zakupy oddawaliśmy Halinie, ale gdy tylko Krzysztof wychodził do pracy, każdy kęs chleba miał swój ciężar. Ratowało przedszkole, gdzie dzieci dostawały posiłki. Na kuchnię wchodziłam tylko, gdy mąż wracał.
Praca zdalna była koszmarem. Kinga z partnerem puszczali muzykę na cały regulator, wyraźnie dla drwiny. Siedziałam w słuchawkach, ale ich śmiech i wrzaski przebijały się choćby przez tłumienie dźwięku. Błagałam Krzysztofa, by interweniował, ale on tylko prosił o cierpliwość: “Na okresie próbnym płacą mało, ale niedługo się poprawi”. Nie widział, jak jego matka i siostra zmieniają moje życie w piekło — przy nim były słodkie jak miód, czule gaworząc do dzieci.
Pewnego dnia prawda wyszła na jaw. Krzysztof zachorował i został w domu bez zapowiedzi. Odprowadziłam dzieci do przedszkola i wróciłam, by spotkać się z kolejnym upokorzeniem. Na progu zagrodził mi drogę partner Kingi, rosły dryblas o imieniu Mariusz. “Hej, gwałtownie skocz po piwo!” — warknął. Odrzekłam, iż nie jestem jego sługą, a on, nie owijając w bawełnę, zaczął wrzeszczeć, iż jestem nikim i moje miejsce na śmietniku. Gdy próbowałam przejść, złapał mnie za rękę i wysyczał: “Nie zrobisz, jak mówię, to do wieczora posiedzisz na klatce jak kundel!” Wtedy z kuchni wyszła teściowa. Z jadowitym uśmieszkiem dodała: “I wynieś śmieci, skoro i tak jesteś do niczego!”
Wtedy drzwi naszego pokoju otwarły się z hukiem. Twarz Krzysztofa była purpurowa z wściekłości. Halina w mgnieniu oka zniknęła w kuchni, a Mariusz zbladł, przyklejając się do ściany. Krzysztof chwycił go za kołnierz i wyrzucił na klatkę schodową jak worek kartofli. “Jeszcze jedno słowo przeciw mojej rodzinie — i więcej mnie nie zobaczycie. Nigdy!” — rzucił, zatrzaskując drzwi. Halina jęknęła, uderzając się w pierś, ale Krzysztof tylko przeszył ją zimnym spojrzeniem.
Tego samego dnia zadzwonił do naszych lokatorów i zażądał, by do końca miesiąca wyprowadzili się z mieszkania. Gdy tylko wyjechali, wróciliśmy do domu z ulgą. Ale Krzysztof uznał, iż to za mało. By definitywnie odciąć się od rodziny, sprzedał swój udział w trzypokojowym mieszkaniu parze z innego województwa. Dla Haliny i Kingi życie w takim “komunalnym piekle” stało się nie do zniesienia. W końcu zamieniły swoją część na maleW końcu zamieniły swoją część na maleńkie mieszkanie na peryferiach miasta, a my odetchnęliśmy z ulgą, wiedząc, iż ich toksyczność już nigdy nie zatruje naszego życia.