„Mamo, zostań z nami”: jak wizyta teściowej wszystko odmieniła
Halina Wojciechowska przyjechała w odwiedziny do córki i zięcia.
— Babcia jest! — z euforią krzyknął pięcioletni wnuczek Kacper, ledwo przekroczyła próg.
W korytarzu natychmiast pojawili się córka i zięć. Posiedzieli przy stole, rozmawiali, uśmiechali się — niby wszystko jak u normalnych ludzi. Pod wieczór Halina udała się do pokoju, który przygotowała dla niej córka, by trochę odpocząć. Po kilku godzinach, poczuwszy pragnienie, wyszła do kuchni.
Gdy podeszła do drzwi, nagle usłyszała głos zięcia. Mówił cicho, ale stanowczo do chłopca, a to, co usłyszała, zupełnie ją zszokowało.
Halina nigdy nie wtrącała się w cudze sprawy rodzinne. Nie narzucała swojej opinii, nie krytykowała. Tylko gdy pytano — wtedy mówiła, co myśli. Ale od dłuższego czasu nikt jej o nic nie pytał. A teraz, słysząc, jak wnukowi zabraniają jeść tort, nazywają go Dominikiem i czytają mu morały, zrozumiała nagle: dłużej już nie może milczeć.
Halina Wojciechowska to elegancka, zadbana kobieta. Całe życie sama wychowywała córkę. Po rozwodzie z mężem nie wpuściła już nikogo. Wychowała Martę samodzielnie, były jak przyjaciółki. Wszystko sobie mówiły, radziły się wzajemnie. Marta wyrosła, wyjechała na studia do Warszawy. Po ich ukończeniu postanowiła tam zostać. Wtedy matka sprzedała działkę i samochód, oddała wszystkie oszczędności — i kupiła jej dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach. Może nie centrum, ale po remoncie.
Córka była w siódmym niebie. niedługo przyprowadziła chłopaka — Tomasza. Wydawał się kulturalny, zadbany. Ale Halina od razu wyczuła coś niepokojącego. Zbyt uważne spojrzenie. Zbyt kontrolujący. I miała rację.
Tomasz okazał się zazdrosny, chciwy i despotyczny. Naciskał, by Marta wzięła ślub w sukni jego siostry — „prawie nowej”. Wesele zorganizowali u jego rodziców w ogrodzie. Domowe jedzenie, namioty, własna wódka. Miesiąc miodowy — tamże, na strychu. Prezent od Haliny? Pieniądze. Prosił wprost: „Lepiej gotówką”.
Halina tylko kręciła głową. Chciałaby skomentować, ale się powstrzymała. Młodzi — ich życie.
Urodził się wnuk. Nazwali go Kacperem — po dziadku. Ale Tomasz oznajmił, iż będzie go wołał Dominik, bo tak mu się bardziej podoba. Halinę to zabolało. Zaproponowała pomoc w opiece — Tomasz choćby nie ukrywał irytacji.
— Nie trzeba, mamo. Damy sobie radę. Odwiedziliście — i wracajcie — mówił z ironicznym uśmiechem, a Marta tylko kiwała głową, jak zahipnotyzowana.
Minęły lata. Przez pięć lat Halina widziała wnuka może z dziesięć razy. Serce pękało, ale nie chciała się narzucać.
A teraz musiała przyjechać do miasta — na badania. Postanowiła zatrzymać się u córki, choć nie miała na to ochoty. Wizyta minęła dziwnie chłodno. Tomasz nie odezwał się ani słowem, ale patrzył z dezaprobatą. Wnuczek chodził w znoszonych ubraniach, jadł tylko kaszę i warzywa.
— Dlaczego Kacper nie je mięsa? — zdziwiła się Halina.
— Tomasz mówi, iż to niezdrowe dla dzieci. Naturalne jedzenie to kasze, orzechy, sałatki — cicho odpowiedziała córka.
Halina była przerażona. Wnukowi wszystkiego zabroniono. choćby do przedszkola nie chodzi. A na pytanie o nowe ubrania usłyszała suchą odpowiedź:
— Tomasz uważa, iż wydawanie pieniędzy na dzieci to głupota. Wszystko można dostać za darmo. A pieniądze niech leżą.
Trzeciego dnia Tomasz powiedział wprost:
— Do pokojów nie wchodzić, naszej żywności nie ruszać. I za pobyt zapłacić.
Halina oniemiała. Gdy tylko Tomasz wyszedł, zwróciła się do córki:
— Marto, mówisz poważnie? Mam siedzieć na balkonie, spać na rozkładanym łóżku i jeszcze za to płacić? Wszystko kupuję sama! Wy macie w lodówce tylko zieleninę i kaszę, a dziecko chodzi w łachmanach! Za co jeszcze mam płacić?
Marta wyjąkała, iż Tomasz tylko żartuje. Ale sprawę przypieczętowała sytuacja, gdy Halina poczęstowała wnuka kawałkiem tortu. W korytarzu rozległ się krzyk:
— Co ty jadłeś? Kto ci dał? Nie jesteś Kacper, tylko Dominik! Ile razy mam powtarzać?
Tomasz wyrwał dziecku ciasto. I wtedy Halina nie wytrzymała.
— Posłuchaj, Tomaszu. Zapomniałeś, czyje pieniądze kupiły to mieszkanie? Należy do mojej córki! Ty tu jesteś nikim! Wstyd — dziecko je trawę z kaszą, chodzi w cudzych szmatach! A ty jeszcze żądasz ode mnie pieniędzy? Koniec z tym! Kacper, chodź, babcia pokaże ci, co to dobre jedzenie!
— A pizza jest smaczna? — zdziwił się chłopiec.
— Bardzo! Chodźmy.
Po drodze kupiła mu garnitur i nowe buty. W kawiarni Kacper jadł z taką radością, iż Halina ledwo powstrzymywała łzy.
— Babciu, a ty zostaniesz? Bo ja często jestem głodny, a tata mówi — nie wolno.
— Oczywiście, zostanę. Babcia teraz tu zaprowadzi porządek.
Gdy wrócili, Tomasza już nie było. Zabrał swoje rzeczy, laptop, a choćby telewizor.
Marta nie miała pretensji do matki. Przeciwnie, szepnęła:
— Mamo, dziękuję. Od dawna chciałam odejść, ale nie miałam siły. Ty mi pomogłaś.
Halina zamieszkała z córką i wnukiem. Latem wyjechali razem nad morze. A Marta obiecała:
— Kolejny ślub — tylko za twoją zgodą. Jesteś najlepszą mamą na świecie!
*Czasem cisza to nie złoto, ale strach. Prawdziwa miłość odważa się mówić, choćby gdy inni milczą.*