Mój mąż ma naprawdę wspaniałą rodzinę. Jego rodzice, choć mają córkę, przyjęli mnie jak własne dziecko.
Moja teściowa to kobieta niesamowicie mądra. Nigdy nie mieliśmy choćby najmniejszej sprzeczki – żadnych kłótni o drobiazgi. Umie robić uwagi tak delikatnie i taktownie, iż zawsze przyjmuję je ze spokojem.
Siostra męża wyszła za mąż już dawno temu, ale to my daliśmy jego rodzicom pierwszych wnuków. Ich córka wolała jeszcze żyć dla siebie – dzieci nie były w jej planach.
Rodzice męża uwielbiają nasze dzieci. Często rozpieszczają je prezentami i robią wszystko, by były szczęśliwe.
Mama męża nieustannie powtarza mi:
– No kiedy wreszcie Kasia da nam wnuki? Trzydzieści lat już ma, najwyższy czas się zastanowić!
I w końcu nadeszła ta długo wyczekiwana euforia – Kasia zaszła w ciążę. Wszyscy się ucieszyli, choćby moja mała Zosia nie może się doczekać, aż będzie miała kuzyna lub kuzynkę.
Ale potem zdarzyło się coś, co mnie mocno dotknęło.
Poszłam z synem na spacer do parku. Spotkałam znajomą, zaczęłyśmy rozmawiać. Zapytała, czy Kasia już urodziła. Odpowiedziałam, iż lada dzień.
A ona na to:
– Jak się z tym czujesz? Przecież wiesz, iż teraz wszystko się zmieni. Rodzice męża doczekają się wnuka, który będzie dla nich „prawdziwy”.
Zdębiałam.
– Jak to „prawdziwy”?
– No przecież widzisz różnicę! Ty dałaś teściowej wnuki, ale teraz dziecko urodzi jej córka.
Jej słowa brzmiały absurdalnie. Czyli dzieci córki to „prawdziwe” wnuki, a dzieci syna już nie? Co za bzdura!
Jestem pewna, iż po narodzinach dziecka Kasi nic się nie zmieni w relacjach z teściową, ale ta rozmowa zostawiła we mnie lekki osad.
Naprawdę niektóre babcie dzielą wnuki na lepsze i gorsze, w zależności od tego, czy są od córki, czy od syna?