Teściowa uważa, iż wie lepiej

newsempire24.com 1 tydzień temu

Teściowa zawsze wiedziała lepiej

Ewa drgnęła na dźwięk głośnego telefonu. Na ekranie wyświetliło się „Maria Kazimierzówna”. Teściowa dzwoniła już trzeci raz tego ranka. Ewa wzięła głęboki oddech, zebrała się w sobie i nacisnęła zieloną słuchawkę.

— Tak, Mario Kazimierzówno, słucham.

— Ewuniu, dlaczego nie odbierasz telefonu? — głos teściowej brzmiał z wyraźnym wyrzutem. — Dzwonię i dzwonię!

— Gotowałam kaszę dla Zosi, ręce miałam zajęte — skłamała Ewa, choć w rzeczywistości po prostu nie chciała po raz setny dyskutować o tym, jak źle wychowuje dziecko.

— Znów ta kasza! Mówiłam ci — dzieci potrzebują mięsa! Mój Staś wyrosł na mięsie, patrz jaki silny! A twoja Zosia taka blada, zaraz ją pierwszy wiatr zdmuchnie.

Ewa zamknęła oczy i policzyła do pięciu. Ich córka miała ledwie trzy lata, a lekarz zapewniał, iż rozwija się prawidłowo. Po prostu taka budowa — po ojcu.

— Mario Kazimierzówno, dajemy jej też mięso. Dziś na obiad będą pulpety.

— No to dobrze! Właśnie dlatego dzwonię. Wpadnę do was dziś, przywiozę rosół drobiowy. Na kościach, jak Staś lubi. I narobiłam kotletów, po moim przepisie. Bo z twoimi pulpetami…

Ewa skrzywiła się. W „pulpetach” zabrzmiał tak szczery sarkazm, jakby proponowała dziecku truciznę.

— Nie trzeba się trudzić, mamy wszystko — próbowała się sprzeciwić.

— Jaki trud? Babcia chce odwiedzić wnuczkę! Chyba nie zabronisz?

W tych słowach był cały charakter teściowej — umiejętność postawienia sprawy tak, iż każda odpowiedź poza zgodą brzmiałaby jak potworna obraza.

— Oczywiście, niech Pani przyjedzie — poddała się Ewa.

Po rozmowie przycisnęła czoło do chłodnej szyby. Za oknem wirowały rzadkie płatki śniegu, osiadając na nagich gałęziach. Listopad był ponury i szary.

— Mamusiu, z kim rozmawiałaś? — z pokoju dziecięcego wyjrzała Zosia, ściskając w dłoniach podniszczonego pluszowego misia.

— Babcia Marysia przyjedzie dziś — uśmiechnęła się Ewa, starając się, by głos zabrzmiał radośnie.

— Znowu będzie mówić, iż źle jem? — zmarszczyła brwi dziewczynka.

Ewę ukłuło w sercu. choćby dziecko zauważało tę nieustanną krytykę.

— Babcia po prostu bardzo cię kocha i chce, żebyś była zdrowa i silna.

Zosia nie wyglądała na przekonaną, ale skinęła głową i wróciła do zabawy.

Ewa zabrała się za sprzątanie. Choć z mężem preferowali twórczy bałagan, przed wizytą teściowej mieszkanie musiało lśnić nieskazitelną czystością. Inaczej niechybnie padłby komentarz: „W takim chlewie i zarazki się zalęgną”.

W dwie godziny zdążyła umyć podłogi, przetrzeć kurze i choćby upiec szarlotkę — jedyne jej kulinarne dzieło, które teściowa zawsze chwaliła.

Stanisław miał wrócić z pracy na obiad. Oboje pracowali zdalnie — on jako programista, ona jako graficzka. Ale dziś miał ważne spotkanie z klientem i wybrał się do biura.

O drugiej punktualnie rozległ się dzwonek. Maria Kazimierzówna była punktualna jak szwajcarski zegarek.

— Witaj, synowo! — teściowa, niska, krępa kobieta z farbowanymi na kasztanowo włosami, wkroczyła uroczyście do mieszkania, obładowana torbami. — A gdzie moja księżniczka?

Zosia nieśmiało wyjrzała z pokoju.

— Chodź tu, skarbie! Babcia przyniosła smakołyki!

Dziewczynka podeszła i podała rączkę do pocałunku. Tego gestu nauczyła ją właśnie Maria Kazimierzówna, która uważała, iż dziewczynki powinny być „prawdziwymi damami”.

— Rączki całuje się tylko dorosłym panienkom — teściowa pochyliła się i przytuliła wnuczkę. — Jak będziesz miała szesnaście lat, wtedy podawaj rękę kawalerom. A babci mówi się po prostu „dzień dobry”.

Ewa przewróciła oczami, gdy teściowa nie widziała. Sprzecznych wskazówek wychowawczych od Marii Kazimierzówny było pod dostatkiem.

— Mario Kazimierzówno, pomogę Pani z torbami — zaproponowała Ewa.

— Tak, tak, zanieś do kuchni. Narobiłam tyle! Staś musi jeść porządnie, a nie byle jak.

W kuchni teściowa natychmiast przejęła dowodzenie:

— Ewuniu, podaj duży garnek. Nie ten plastikowy, tylko porządny. A gdzie chleb? Trzymacie go w lodówce? Nie można chleba w lodówce! On wtedy czerstwieje!

Ewa cierpliwie podawała naczynia. Po sześciu latach małżeństwa ze Stanisławem przywykła, iż jego matka zawsze wie, jak powinno być.

— Zosia jakaś blada — zauważyła teściowa, wykładając z pojemników domowe przetwory. — Wyprowadzacie ją na spacery? Dajecie witaminy?

— Tak, codziennie, jeżeli pogoda pozwala. I kompleks witamin, który zalecił pediatra.

— Pediatra! — prychnęła Maria Kazimierzówna. — Co oni wiedzą, ci młodzi lekarze? Za moich czasów…

„Zaczyna się” — westchnęła w duchu Ewa.

— Za moich czasów dzieci były na powietrzu od rana do wieczora! I hartowane! Stasia wyprowadzałam w każdą pogodę. I nic, wyrósł zdrowy.

Ewa milczała, choć mogła przypomnieć, iż jej mąż co zimę chorował na zapalenie oskrzeli i w dzieciństwie miał przewlekłe zapalenie migdałków.

— Mario Kazimierzówno, upiekłam szarlotkę. Napije się Pani herbaty?

— Najpierw obiad. Wszystko po kolei. A gdzie Staś? Dlaczego go jeszcze nie ma?

Jak na zawołanie, w przedpokoju zaskoczył zamek.

— O, jest! — ożywiła się teściowa.

Stanisław wszedł do mieszkania, zdziwiony widokiem butów w przedpokoju.

— Mamo? Nie mówiłaś, iż przyjedziesz?

— Jak to nie mówiłam? Dzwoniłam dziś rano do Ewuni! — oburzyła się Maria Kazimierzówna.

Ewa uśmiechnęła się przepraszająco do męża. W natłoku zajęć zapomniała wysłać mu wiadomość o wizycie teściowej.

— No, cześć, mamo — Stanisław przytulił matkę. — Jak się czujesz?

— Co tam czuć… Ciśnienie skacze, nogi wieczorem puchną. Ale ja się nie skarżę! Radzimy sobie, nikomu nie jest”To dobrze, iż babcia przyjechała,” szepnęła Zosia, tuląc się do Ewy, a teściowa w milczeniu podała Stanisławowi talerz z gorącym rosołem, w końcu rozumiejąc, iż miłość czasem wymaga cierpliwości i cichego wsparcia, a nie tylko dobrych rad.

Idź do oryginalnego materiału