Teściowa stała się żywiołem: Skandale doprowadziły synową do ostateczności

newsempire24.com 5 dni temu

„Ty nie jesteś matką, tylko katastrofą!” — awantury z teściową doprowadziły Agnieszkę do ostateczności

Agnieszka stała przy kuchni, przewracając na patelni pierogi, gdy wszedł jej mąż.

— Agnieszka, dzwoniła dziś mama — zaczął Marek. — Mówi, iż nie puszczasz jej do wnuka.

— Narzekała? — zdziwiła się Agnieszka.

— No tak. Twierdzi, iż ciągle się wymigujesz. Już miesiąc nie widziała Kacpra — dodał.

Agnieszka nerwowo otarła ręce o fartuch.

— Marku… Trudno mi to powiedzieć — zawahała się. — Twoja mama… powiedziała mi coś, o czym musisz wiedzieć.

Wszystko wyjaśniła. Marek zbladł i opadł na krzesło — nie spodziewał się tego.

Zaczęło się miesiąc temu. Tego dnia Halina, jego matka, jak zwykle wpadła bez zapowiedzi. Już od progu oceniła korytarz:

— Znowu bałagan! Zabawki rozrzucone! W takim brudzie nie można wychowywać dziecka!

Agnieszka wymusiła uśmiech, ale w środku wszystko się w niej ścisnęło. Kacper dopiero co zasnął, a zabawki leżały tam, gdzie się bawił. Ale dla teściowej to był powód, by wylać swoje niezadowolenie.

— Marku! — podniosła głos Halina. — Jesteś mężczyzną czy kim? Musisz żonie wskazywać, jak prowadzić dom!

— Mamo, wszystko w porządku — burknął, nie odrywając wzroku od telefonu.

— Dla ciebie w porządku? Dom jak po huraganie, a ty jakbyś był na wakacjach!

Kacper po prostu jest żywiołowy — spokojnie wtrąciła Agnieszka, ale głos zdradzał napięcie.

— Żywiołowy! Powinnaś go pilnować, a nie pozwalać mu sobie hulać po całym mieszkaniu!

I znów rozmowa zeszła na to, iż Marek w dzieciństwie był pod kloszem. Idealne dziecko, wychowane pod lupą. Agnieszka milczała, ale z każdym słowem rosła w niej złość.

— Halino — w końcu powiedziała. — Wychowuję syna po swojemu. Ma dwa lata. Poznaje świat.

— Poznaje? A potem siniaki, zadrapania, a ty tylko „poznaje” i tyle!

— To dzieci. Uczą się przez ruch, błędy, doświadczenie.

— Nie! To twoje niedbalstwo. A jeżeli zrobi sobie coś poważnego?

— Mamo… — wtrącił Marek, ale teściowa tylko się rozpaliła.

— jeżeli nie nauczysz się być normalną matką, pomyślę, gdzie się zwrócić!

Następnego dnia znów przyszła — gwałtownie zapukała, jak zawsze.

— Dlaczego tak długo otwierasz? Już myślałam, iż cię nie ma! — błysnęła oczami.

— Byłam zajęta — spokojnie odpowiedziała Agnieszka.

— Znowu zabawki! Sprzątasz w ogóle?

— Oczywiście. Ale Kacper się bawi. To normalne.

— Normalne? A Marek w dzieciństwie… — zaczęła teściowa.

— Wiem. Był idealny. Ani kurzu, ani zadrapania. Tylko iż jajecznicy do dziś nie potrafi usmażyć!

— Co ty chcesz przez to powiedzieć?

— To, iż wychowałaś mężczyznę, który nie wie, jak żyć samodzielnie.

— On pracuje, zarabia! A ty siedzisz w domu!

— Jestem z dzieckiem. I chcę, żeby był samodzielny. A nie jak jego ojciec — dorosły, ale bezradny.

Wtedy w pokoju rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i płacz. Agnieszka pobiegła — na podłodze stał Kacper, z dłonią w krwi.

— Boże… — wzięła go na ręce. — Wszystko w porządku, kochanie!

— Widzisz?! — syknęła Halina. — Mówiłam! Ty nie jesteś matką, tylko katastrofą! Zgłoszę cię do opieki społecznej!

Agnieszka zdrętwiała. To nie była tylko obraza — to była groźba.

— Dobrze. Przyjdź z inspektorem. A teraz — czas na panią wyjść — powiedziała cicho.

Od tamtego dnia Agnieszka się zmieniła. Nie zatrzaskiwała drzwi — po prostu nie otwierała ich teściowej bez powodu. I zawsze znajdował się pretekst: kwarantanna, wizyta u lekarza, remont, dziecko chore…

Pewnego dnia Halina przyjechała bez zapowiedzi. Agnieszka wyjrzała przez szparę:

— O, nie widziała pani mojej wiadomości? Przepraszam! Lekarz zaleca, żeby nikogo nie wpuszczać, Kacper ma osłabioną odporność.

— Ja nie jestem obca!

— Tak, ale… rozumie pani — zalecenie lekarza. Poczekajmy trochę, a znów się zobaczymy!

Teściowa odeszła wściekła, nic nie mówiąc.

Wieczorem Marek podszedł do żony.

— Mama mówi, iż nie puszczasz jej do Kacpra. Dlaczego?

— Bo się boję. Groziła opieką społeczną.

— Przesadzasz.

— Jesteś pewien, iż nie doniesie, gdy znów się wścieknie?

Zamilkł. Agnieszka wzięła go za rękę.

— To nasz syn. Jego bezpieczeństwo jest najważniejsze.

— Myślisz, iż mogłaby mu zaszkodzić?

— Nie widzi granic. Jej troskliwość staje się niebezpieczna.

— Dobrze — ustąpił. — Nie będę już naciskać.

Agnieszka uśmiechnęła się z ulgą. Teściowa sama przekroczyła granicę — teraz gra toczyła się według nowych zasad.

Czasem trzeba stawić czoło choćby tym, którzy mówią, iż chcą dobrze. Bo dobro bez szacunku przestaje być dobrem.

Idź do oryginalnego materiału