„Ty nie jesteś matką, tylko katastrofą!” — awantury z teściową doprowadziły Agnieszkę do ostateczności
Agnieszka stała przy kuchni, przewracając na patelni pierogi, gdy wszedł jej mąż.
— Agnieszka, dzwoniła dziś mama — zaczął Marek. — Mówi, iż nie puszczasz jej do wnuka.
— Narzekała? — zdziwiła się Agnieszka.
— No tak. Twierdzi, iż ciągle się wymigujesz. Już miesiąc nie widziała Kacpra — dodał.
Agnieszka nerwowo otarła ręce o fartuch.
— Marku… Trudno mi to powiedzieć — zawahała się. — Twoja mama… powiedziała mi coś, o czym musisz wiedzieć.
Wszystko wyjaśniła. Marek zbladł i opadł na krzesło — nie spodziewał się tego.
Zaczęło się miesiąc temu. Tego dnia Halina, jego matka, jak zwykle wpadła bez zapowiedzi. Już od progu oceniła korytarz:
— Znowu bałagan! Zabawki rozrzucone! W takim brudzie nie można wychowywać dziecka!
Agnieszka wymusiła uśmiech, ale w środku wszystko się w niej ścisnęło. Kacper dopiero co zasnął, a zabawki leżały tam, gdzie się bawił. Ale dla teściowej to był powód, by wylać swoje niezadowolenie.
— Marku! — podniosła głos Halina. — Jesteś mężczyzną czy kim? Musisz żonie wskazywać, jak prowadzić dom!
— Mamo, wszystko w porządku — burknął, nie odrywając wzroku od telefonu.
— Dla ciebie w porządku? Dom jak po huraganie, a ty jakbyś był na wakacjach!
Kacper po prostu jest żywiołowy — spokojnie wtrąciła Agnieszka, ale głos zdradzał napięcie.
— Żywiołowy! Powinnaś go pilnować, a nie pozwalać mu sobie hulać po całym mieszkaniu!
I znów rozmowa zeszła na to, iż Marek w dzieciństwie był pod kloszem. Idealne dziecko, wychowane pod lupą. Agnieszka milczała, ale z każdym słowem rosła w niej złość.
— Halino — w końcu powiedziała. — Wychowuję syna po swojemu. Ma dwa lata. Poznaje świat.
— Poznaje? A potem siniaki, zadrapania, a ty tylko „poznaje” i tyle!
— To dzieci. Uczą się przez ruch, błędy, doświadczenie.
— Nie! To twoje niedbalstwo. A jeżeli zrobi sobie coś poważnego?
— Mamo… — wtrącił Marek, ale teściowa tylko się rozpaliła.
— jeżeli nie nauczysz się być normalną matką, pomyślę, gdzie się zwrócić!
Następnego dnia znów przyszła — gwałtownie zapukała, jak zawsze.
— Dlaczego tak długo otwierasz? Już myślałam, iż cię nie ma! — błysnęła oczami.
— Byłam zajęta — spokojnie odpowiedziała Agnieszka.
— Znowu zabawki! Sprzątasz w ogóle?
— Oczywiście. Ale Kacper się bawi. To normalne.
— Normalne? A Marek w dzieciństwie… — zaczęła teściowa.
— Wiem. Był idealny. Ani kurzu, ani zadrapania. Tylko iż jajecznicy do dziś nie potrafi usmażyć!
— Co ty chcesz przez to powiedzieć?
— To, iż wychowałaś mężczyznę, który nie wie, jak żyć samodzielnie.
— On pracuje, zarabia! A ty siedzisz w domu!
— Jestem z dzieckiem. I chcę, żeby był samodzielny. A nie jak jego ojciec — dorosły, ale bezradny.
Wtedy w pokoju rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i płacz. Agnieszka pobiegła — na podłodze stał Kacper, z dłonią w krwi.
— Boże… — wzięła go na ręce. — Wszystko w porządku, kochanie!
— Widzisz?! — syknęła Halina. — Mówiłam! Ty nie jesteś matką, tylko katastrofą! Zgłoszę cię do opieki społecznej!
Agnieszka zdrętwiała. To nie była tylko obraza — to była groźba.
— Dobrze. Przyjdź z inspektorem. A teraz — czas na panią wyjść — powiedziała cicho.
Od tamtego dnia Agnieszka się zmieniła. Nie zatrzaskiwała drzwi — po prostu nie otwierała ich teściowej bez powodu. I zawsze znajdował się pretekst: kwarantanna, wizyta u lekarza, remont, dziecko chore…
Pewnego dnia Halina przyjechała bez zapowiedzi. Agnieszka wyjrzała przez szparę:
— O, nie widziała pani mojej wiadomości? Przepraszam! Lekarz zaleca, żeby nikogo nie wpuszczać, Kacper ma osłabioną odporność.
— Ja nie jestem obca!
— Tak, ale… rozumie pani — zalecenie lekarza. Poczekajmy trochę, a znów się zobaczymy!
Teściowa odeszła wściekła, nic nie mówiąc.
Wieczorem Marek podszedł do żony.
— Mama mówi, iż nie puszczasz jej do Kacpra. Dlaczego?
— Bo się boję. Groziła opieką społeczną.
— Przesadzasz.
— Jesteś pewien, iż nie doniesie, gdy znów się wścieknie?
Zamilkł. Agnieszka wzięła go za rękę.
— To nasz syn. Jego bezpieczeństwo jest najważniejsze.
— Myślisz, iż mogłaby mu zaszkodzić?
— Nie widzi granic. Jej troskliwość staje się niebezpieczna.
— Dobrze — ustąpił. — Nie będę już naciskać.
Agnieszka uśmiechnęła się z ulgą. Teściowa sama przekroczyła granicę — teraz gra toczyła się według nowych zasad.
Czasem trzeba stawić czoło choćby tym, którzy mówią, iż chcą dobrze. Bo dobro bez szacunku przestaje być dobrem.