Teściowa pragnęła pełni życia na emeryturze — nie przeszkadzamy jej już więcej.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Nożyk czasem tnie tak, iż choćby nie wiesz, czy to żart losu, czy jego okrutna prawda. Nigdy bym nie pomyślała, iż po dwunastu latach mieszkania pod jednym dachem z teściową, gdy wszystko wydawało się ustalone i przewidywalne, nasza rodzina stanie przed moralnym ultimatum – płaćcie albo się wynoście.

Wtedy, zaraz po ślubie, Teresa Januszewska zaproponowała nam z mężem przeprowadzkę do jej przestronnego trzypokojowego mieszkania w centrum Warszawy, a sama dobrowolnie przeniosła się do mojej malutkiej kawalerki na Pradze. Byliśmy w siódmym niebie: mieszkać w śródmieściu, w dobrych warunkach, i to jeszcze z błogosławieństwem teściowej – czy młoda para może marzyć o czymś lepszym?

Ślubne pieniądze włożyliśmy w remont: od podłogi po sufit odświeżyliśmy całe mieszkanie, wymieniliśmy kuchnię, łazienkę, położyliśmy nowe panele, lekko je przebudowując. Teściowa zachwycała się za każdym razem: *„Jak tu u was pięknie!”, „Jacy wy zaradni!”*. W podzięce przejęliśmy wszystkie opłaty za jej nowe lokum. Odetchnęła z ulgą, często dziękowała, mówiła, iż choćby trochę odkłada z emerytury. I rzeczywiście – przez te lata nigdy nie żałowaliśmy tej decyzji.

Urodził nam się syn, potem córka. Gdy dzieci było już dwoje, zapragnęliśmy własnej przestrzeni. Zaczęliśmy oszczędzać na nowe mieszkanie, bo od razu na czteropokojowe nie było nas stać. Teściowej nic nie mówiliśmy, licząc, iż gdy przyjdzie czas – dogadamy się polubownie.

Wszystko się zmieniło, gdy Teresa Januszewska przeszła na emeryturę. euforia z wolności gwałtownie minęła, gdy uznała, iż emerytura to *„grosze”. „Jak tu żyć za takie pieniądze?”, „Emeryci w tym kraju to nikogo nie obchodzą!”* – powtarzała. Nie pozostawaliśmy obojętni: kupowaliśmy jedzenie, leki, pomagaliśmy, gdzie mogliśmy. Ale pewnego dnia, przy herbacie, rzuciła zdanie, które zamurowało mojego męża.

*„Synku… Wy przecież tak naprawdę mieszkacie w moim mieszkaniu. Więc zacznijcie płacić czynsz. No, nie cały, powiedzmy trzy tysiące złotych miesięcznie”.*

Mój mąż oniemiał. Dopiero po chwili zareagował:

*„Mamo, ty na serio? My płacimy za twoje rachunki, robimy zakupy, twoje życie wychodzi ci dużo taniej. A ty nam o czynszu?”*

W odpowiedzi padł ultimatum:

*„No to się wymieńmy z powrotem! Chcę wrócić do swojego mieszkania!”*

Zrozumieliśmy: to szantaż. Brutalny, bezpośredni i kompletnie niewdzięczny. Ale nie spodziewała się, iż mamy już uzbieraną kwotę na wkład do nowego mieszkania. Wysłuchaliśmy jej w milczeniu, a wieczorem postanowiliśmy – koniec z tym.

Kilka dni później przyszliśmy z tortem – nie po to, by przepraszać, ale w nadziei, iż może jednak zmieni zdanie. Ledwo jednak wspomnieliśmy o mieszkaniu, a teściowa rzuciła:

*„No i co, decyzja zapadła? Będziecie się tłoczyć u mnie?”*

Cierpliwość się skończyła.

*„Tereso Januszewska”* – powiedziałam spokojnie – *„tłoczyć się nigdzie nie będziemy. Odbierasz swoje mieszkanie, a my idziemy własną drogą”.*

*„A skąd weźmiecie pieniądze?”* – prychnęła.

Mój mąż przerwał:

*„Znajdziemy. To już nie twoja sprawa. Tylko pamiętaj, mamo – sama tego chciałaś. Marzyłaś o pustym trzypokojowym? No to masz”.*

Wszystko potoczyło się szybko. Znaleźliśmy mieszkanie, wzięliśmy kredyt, wykorzystaliśmy wszystkie oszczędności i moją kawalerkę, by raty były niższe. Po trzech tygodniach pakowaliśmy rzeczy.

Teraz teściowa znów jest w swoim odnowionym mieszkaniu, które kiedyś tak zachwalała – dopóki nie zrozumiała, iż dostała je za darmo. Teraz narzeka sąsiadkom na *„fuszerkę”* i *„niewdzięczne dzieci”,* sama płaci rachunki, sama dźwiga torby z Biedronki i wreszcie poznała smak emerytury bez *„grubych”* dopłat.

My mieszkamy w nowym, czteropokojowym. Ciasno, ale wolno. I fizycznie, i psychicznie. Nie musimy się już przed nikim tłumaczyć, bać się *„zrywów obrazy”* ani nowych wymyślonych warunków. Postawiliśmy kropkę, po której zaczyna się nowy rozdział.

Jak to mówią – *jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie*. Tyle iż teraz – już nie nam.

Idź do oryginalnego materiału