Znikający w cieniu zakupów

polregion.pl 1 godzina temu

Gdy Kasia płaciła za zakupy, Wojtek stał z boku. A kiedy zaczęła wkładać je do siatek, w ogóle wyszedł na zewnątrz. Kasia wyszła ze sklepu i podeszła do Wojtka, który właśnie palił papierosa.

— Wojtek, weź te siatki — poprosiła, podając mu dwie ciężkie torby z zakupami.

Wojtek spojrzał na nią, jakby kazała mu zrobić coś nielegalnego, i zdziwiony zapytał:
— A ty co?
Kasia zaniemówiła, nie wiedząc, jak zareagować. Co znaczyło to „a ty co”? Zwyczajowo mężczyzna powinien pomóc. I tak jakoś nie wypada, żeby kobieta dźwigała ciężary, a facet obok sobie spacerował z rękami w kieszeniach.

— Wojtek, one są ciężkie — odpowiedziała.
— No i? — upierał się Wojtek.

Widział, iż Kasia zaczyna się denerwować, ale z zasady nie chciał nosić tych toreb. Ruszył gwałtownie przed siebie, wiedząc, iż go nie dogoni. *”Co to w ogóle ma znaczyć 'weź siatki’?! Ja jestem jakiś tragarz?! Nie, jestem mężczyzną i sam decyduję, czy je poniosę! Niech sobie sama dźwiga, nic jej nie będzie!”* — myślał. Miał dziś taki kaprys — pouczyć żonę, kto tu rządzi.

— Wojtek, dokąd idziesz? Weź te siatki! — krzyknęła za nim Kasia, ledwo powstrzymując łzy.

Torby naprawdę były ciężkie. Wojtek o tym wiedział, bo sam wrzucał większość rzeczy do wózka. Do domu mieli niedaleko, jakieś pięć minut piechotą. Ale gdy nosisz ciężkie zakupy, droga wydaje się znacznie dłuższa.

Kasia szła sama, ledwo powstrzymując płacz. Miała nadzieję, iż Wojtek tylko żartował i zaraz wróci po nią. Ale nie — oddalał się coraz bardziej. Chciało jej się rzucić te zakupy, ale w jakimś odrętwieniu wlokła je dalej. Gdy dotarła do klatki, usiadła na ławce, nie mając siły iść dalej. Chciało jej się płakać ze złości i zmęczenia, ale powstrzymywała łzy — nie wypada przecież na ulicy. Nie mogła jednak pogodzić się z tym, co się stało. Nie tylko ją zignorował — upokorzył ją. A pamiętała, jaki był czuły przed ślubem… I wiedział przecież, co robi.

— Dzień dobry, Kasiu! — głos sąsiadki wyrwał ją z zamyślenia.
— Dzień dobry, babciu Zosiu — odpowiedziała.

Babcia Zosia, czyli Zofia Nowak, mieszkała piętro niżej i przyjaźniła się z babcią Kasi, dopóki ta żyła. Kasia znała ją od dziecka i traktowała jak drugą babcię. A po śmierci rodziny, gdy Kasia zmagała się z pierwszymi domowymi trudnościami, zawsze jej pomagała. Nie miała już nikogo — matka mieszkała w innym mieście z nowym mężem i dziećmi, a ojca nie pamiętała.

Kasia bez namysłu postanowiła oddać zakupy babci Zosi. Niech przynajmzej ktoś skorzysta. Emerytura babci Zosi była niewielka, a Kasia często kupowała jej drobne smakołyki.
— Chodźmy, babciu, odprowadzę was — powiedziała, znów biorąc ciężkie torby.

W mieszkaniu babci Zosi Kasia zostawiła zakupy, mówiąc, iż to dla niej. Gdy zobaczyła w torbach sardynki, wątrobę dorsza, konserwowe brzoskwinie i inne przysmaki, które lubiła, ale rzadko sobie na nie pozwalała, wzruszyła się tak bardzo, iż Kasi zrobiło się głupio, iż tak rzadko ją dogadza. Pożegnały się czule, a Kasia wróciła na górę.

Gdy tylko weszła do mieszkania, Wojtek wyszedł z kuchni, coś przeżuwając.
— A gdzie siatki? — zapytał, jakby nic się nie stało.
— Jakie siatki? — odpowiedziała mu tym samym tonem. — Te, które mi pomogłeś nieść?
— No weź, nie przesadzaj! — próbował żartować. — Co, obraziłaś się?
— Nie — odparła spokojnie. — Tylko wyciągnęłam wnioski.

Wojtek się zaniepokoił. Spodziewał się krzyku, awantury, łez, a tu taka cisza, iż sam zaczął się bać.
— I jakie wnioski?
— Nie mam męża — westchnęła. — Myślałam, iż wyszłam za mąż, a okazało się, iż poślubiłam durnia.
— Nie rozumiem — udawał oburzonego.
— Co tu nie rozumieć? — spojrzała mu prosto w oczy. — Chcę, żeby mój mąż był mężczyzną. A ty chyba też chcesz, żeby twoja żona była mężczyzną — dodała po chwili: — W takim razie tobie też potrzebny jest mąż.

Twarz Wojtka poczerwieniała, a on zacisnął pięści. Ale Kasia tego nie widziała — już poszła zbierać jego rzeczy.

Wojtek bronił się do końca. Nie chciał odejść. Naprawdę nie pojmował, jak można zniszczyć małżeństwo przez takie głupstwo:
— Przecież było dobrze, sama dźwignęłaś te siatki, co w tym złego? — krzyczał, gdy ona rzucała jego ubrania do torby.
— Swoją torbę chyba sam doniesiesz? — powiedziała sucho, choćby na niego nie patrząc.

Kasia dobrze wiedziała, iż to był tylko pierwszy dzwonek. Gdyby teraz puściła to płazem, z każdym razem byłoby gorzej. Dlatego nie dała mu szansy i wyrzuciła go za drzwi…

Idź do oryginalnego materiału