Teściowa powiedziała, co chce dostać na święta. Cała rodzina oniemiała

przytulnosc.pl 5 dni temu

Moja teściowa ostatnio „zabłysnęła” – zdradziła swoje życzenie na Boże Narodzenie. Przez dobre dziesięć minut razem z mężem zbieraliśmy szczęki z podłogi. choćby teść, który przeżył z nią prawie trzy dekady, nie wiedział, jak zareagować.

Z mamą męża mam relacje… delikatnie mówiąc, skomplikowane. Okresy względnego spokoju nagle potrafią zamienić się w fale drobiazgowych uwag o byle co. To trochę jak jazda kolejką górską – nigdy nie wiesz, kiedy nagle ruszy z pełną prędkością. Po sześciu latach małżeństwa wciąż nie opanowałam sztuki przewidywania jej nastrojów.

Od lat największym problemem są prezenty. Trafić w jej gust – to jak wygrać w totolotka. Zapytać wprost się nie da, bo na pytanie „mamo, co by pani chciała dostać?” nigdy nie usłyszałam konkretnej odpowiedzi.

– Oj, nic mi nie trzeba, wszystko mam. Co nam, starszym, może być potrzebne? Najważniejsze, żeby u was wszystko było dobrze – odpowiadała zawsze.

Tylko iż to bzdura. jeżeli teściowa zostanie bez prezentu, to mogę się szykować na ciche dni i muchy w nosie przez kilka miesięcy. Ale zgadnąć, co ją ucieszy – graniczy z cudem. W całej mojej „karierze” synowej udało mi się trafić raz – kiedy z mężem podarowaliśmy jej wypasiony robot kuchenny. Tyle miał funkcji, iż zdążyłam się zmęczyć samym czytaniem instrukcji. Ten prezent był strzałem w dziesiątkę – teściowa promieniała jak choinka.

Myślałam wtedy, iż znalazłam złoty klucz – sprzęt AGD, który ułatwia życie. Następnym razem kupiliśmy porządną ekspres do kawy. Kawa to przecież jej świętość. Niestety, tu entuzjazmu zabrakło – podziękowała oschle i gdyby nie teść, ekspres pewnie wylądowałby w piwnicy.

Tak więc co roku to ja mam problem. Podkreślam – ja, bo mój mąż zrzucił ten obowiązek na mnie.

– Ja się w waszych babskich rzeczach nie orientuję. Robot kuchenny? Nigdy bym nie pomyślał, iż to prezent – tłumaczył.

Do świąt został miesiąc, a ja już czułam ten znajomy stres. I wtedy stał się cud – teściowa sama postanowiła powiedzieć, co chce dostać. Tylko iż jej pomysł zwalił nas wszystkich z nóg.

– Wiecie, zawsze narzekacie, iż nie wiecie, co mi kupić. Tym razem wam ułatwię – oświadczyła z dumą.

Byłam w szoku i podekscytowana. Może w końcu nie będę mieć nerwicy przed świętami? No to mów, mamo, co sobie pani wymarzyła?

A teściowa… zapragnęła młodości. Dosłownie. Chce podnieść biust, naciągnąć skórę twarzy, wygładzić szyję. Cały pakiet. Ma już choćby wstępną wycenę – tylko 35 tysięcy złotych.

W tym momencie nasz kredyt hipoteczny zapłakał w kącie, remont kuchni umarł śmiercią naturalną, a wakacje… no cóż, po prostu się anulowały. choćby nasz roczny syn popatrzył na babcię jak na kogoś niespełna rozumu.

Gdy zapadła niezręczna cisza, teściowa nadęła wargi:
– Nigdy niczego od was nie chciałam, a teraz raz poprosiłam i już takie miny! – rzuciła z wyrzutem.

Wróciliśmy z mężem do domu w totalnym szoku, a teść został, żeby wybadać, skąd jej nagle taki pomysł na „chirurgiczną rewolucję”. To kobieta, która potrafi pół roku nie iść do fryzjera, a tu nagle marzy o skalpelu.

Do dziś nie mogę się otrząsnąć. Rozmach królewski – 35 tysięcy! Z jednej strony, jeżeli teraz damy jej coś innego, to w przyszłym roku czeka mnie piekło na ziemi. A z drugiej – spełnić tę zachciankę… cóż, to czyste szaleństwo. Takich pieniędzy po prostu nie mamy i przez najbliższe dziesięć lat mieć nie będziemy.

Podsumowując – lepiej by było, gdyby teściowa dalej twierdziła, iż niczego jej nie potrzeba, a ja łamałabym sobie głowę nad prezentem. Wyszłoby taniej. I spokojniej.

Idź do oryginalnego materiału