Teściowa nazwała synową grubą — i to stało się punktem zwrotnym w ich życiu.
Wojciech od zawsze był mężczyzną o pełniejszej sylwetce i, o dziwo, właśnie w takiej kobiecie jak Jagna znalazł pokrewną duszę. Wesoła, serdeczna, trochę naiwna — od razu mu się spodobała. Jego matka, Halina Stanisławówna, początkowo choćby ucieszyła się, gdy dowiedziała się, iż syn w końcu się żeni. W głębi duszy bała się, iż zostanie sam. Ale euforia gwałtownie zamieniła się w rozczarowanie, gdy młodzi małżonkowie przywieźli walizki i zamieszkali w jej dwupokojowym mieszkaniu.
— No cóż, przynajmniej synowa będzie gospodarna — myślała wtedy Halina, mając nadzieję, iż teraz będzie jej lżej. Ale z każdym dniem sytuacja stawała się coraz gorsza. Wojciech niedługo rzucił pracę, zaczął „freelansować”, a w rzeczywistości — nic nie robić. Jagna też nie spieszyła się ze znalezieniem zajęcia. Wszystko, co robili, to jedli, spali i znowu jedli. Lodówka otwierała się co godzinę, jedzenie znikało w ekspresowym tempie, a Halina stała przy kuchni jak przywiązana.
— Mamo, mamy projekty, nie mamy czasu w gotowanie — tłumaczył syn, nabierając kolejną porcję sałatki jarzynowej prosto z garnka. Jagna tylko przytakiwała i uśmiechała się.
Halina długo się powstrzymywała, ale pewnego dnia, w środku upalnego lata, gdy po raz kolejny stała przy kuchence, przygotowując pieczeń dla sześciu osób, wybuchnęła. Zawołała Wojciecha do przedpokoju:
— Synu, nie gniewaj się, ale dłużej nie wytrzymam. Jagna jest dobra, tak, ale jest za gruba. A co będzie, jak zajdzie w ciążę? Kto ją utrzyma? Z ojcem nie jesteśmy już młodzi. jeżeli jesteś mężczyzną, zachowaj się jak mąż. Wynajmijcie mieszkanie, idźcie do pracy. Nie żyjcie na naszym garnuszku.
Wojciech był w szoku. Nie spodziewał się, iż matka może powiedzieć coś takiego. Ale nie sprzeciwił się. Wieczorem, patrząc na Jagnę, powiedział cicho:
— Musimy się wyprowadzić. Ona wszystko zrozumiała. Ani odrobiny urazy, tylko podziękowała Halinie Stanisławównie za wszystko, co dla nich zrobiła.
Minął miesiąc. Wynajęli kawalerkę, znaleźli pracę. Pieniędzy było mało, ale przynajmniej byli niezależni. Z matką Wojciech zaczynał rozmawiać rzadziej. Uraza rosła po obu stronach.
Pewnego dnia Halina z mężem wracali ze sklepu, gdy zobaczyli Jagnę pod pobliskim supermarketem. Halina próbowała odwrócić wzrok, ale było już za późno — Jagna ich zauważyła i ruszyła ku nim.
Lecz zanim zdążyła podejść, zza rogu wybiegł młody chłopak, wyrwał Halinie torbę i szarpnął. Kobieta krzyknęła. Jagna, nie myśląc długo, rzuciła się na napastnika, uderzając go z całej siły. Chłopak upuścił torbę, ale nóż, którym wymachiwał, drasnął Jagnę w bok. Padła na asfalt.
Potem był pogotowie, szpital, panika… Jagnę uratowano. Rana nie była głęboka, ale straciła dużo krwi. Halina siedziała pod drzwiami sali, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Po raz pierwszy naprawdę zdała sobie sprawę, jak bardzo się myliła co do tej dziewczyny.
Minął rok. Pewnego dnia, włączając telewizor, Halina zobaczyła… Jagnę. Ta prowadziła nowy poranny program w lokalnej stacji. Wyszczuplona, elegancka, pewna siebie.
Później Wojciech wyjaśnił, iż Jagnę zauważył pewien producent, gdy robiła makijaż pannie młodej na planie. Tak, Jagna od dawna marzyła o zostaniu wizażystką. W ciągu roku oboje zrzucili trzydzieści kilogramów, wynajęli dwupokojowe mieszkanie, zaczęli nowe życie.
Z czasem zaczęli odwiedzać rodziców Wojciecha. Bez urazy, bez wyrzutów. Tylko z wdzięcznością.
— Mamo — powiedział kiedyś Wojciech — gdyby nie twoje słowa, pewnie do dziś żyłbym na twoim garnuszku. A teraz my z Jagną jesteśmy inni. Dziękuję.
Halina tylko skinęła głową. Łzy napływały do oczu. W tamtej chwili zrozumiała, iż czasem najostrzejsze słowa to nie wyrzut, ale impuls do nowego początku.